wtorek, 29 grudnia 2015

crash test

Sąsiad się serdecznie do mnie uśmiecha więc pewnie sprawa stłuczki, która miała miejsce pod naszym domem, pomyślnie dla jego znajomego została rozstrzygnięta. Nie dawało i właściwie dalej nie daje mi to spokoju. Bo to oczywiście taka stłuczka, która zupełnie stała się niespodziewanie i zupełnie nie w porę, ale relacje sąsiedzkie mogła popsuć.

Było to mniej więcej w połowie grudnia, mieliśmy po południu jechać do Wroclove na obchody 30 lecia kapłaństwa naszego Znajomego Księdza z Polski, jak zwie go Okruszyna. Już od początku wiele nas kosztowało, aby logistycznie sprawę zorganizować, żeby Niesforkom opiekę zapewnić. Akurat na miejscu nikomu nie pasowało. I żebyśmy mogli my pojechać do Wroclove, to z Wroclove przyjechali moi rodzice. Mieliśmy tam wyjechać dość wcześnie, żeby było bez pośpiechu, ale sprawy służbowe przedłużały się w nieskończoność. A gdy już w końcu odjeżdżać mieliśmy spod domu (tak właściwie w ostatniej chwili, żeby można było zachować resztki spokoju), cofając uderzyliśmy w zaparkowane pod domem sąsiada auto.

Jakież zdziwienie pojawiło się na twarzy właściciela auta, gdy Mój DrOgi Mąż poinformował go, że auto mu przetrącił, ale że sąsiad go zna i że sprawę załatwi nazajutrz, bo teraz naprawdę się bardzo, bardzo spieszymy. Ten niespodziewany crash test nasze auto przeszło znakomicie - nic nie widać, a drugie miało tylko drzwi do wymiany.

Zdążyliśmy w ostatniej chwili. Spraw tego dnia było tak dużo, że z trudem zdołaliśmy je omówić w drodze do Wroclove. Był to dzień, w którym roztrząsały się również dla mnie niezwykle ważne sprawy. Zostałam bowiem wzięta pod lupę przez pewną urzędniczkę i okazałam się w końcu dla niej ciekawym przypadkiem, który nie jest oczywisty. Przyznała moje argumenty, ale gdyby nie .... nawet nie chce mi się o tym znowu myśleć. Byliśmy może 5 minut przed czasem. Moje roztrzęsienie i stres objawiły się w lodowatych rękach. Nie mogłam nabrać temperatury. Wjechaliśmy na uroczystości z niezwykle dużą prędkością. Wyhamowanie i wyciszenie przyszło po pewnym czasie - dłonie stały się ciepłe.

Nazajutrz sąsiad oznajmił MDMowi, że miał farta. Czyżby? Trafił bowiem w byłego komendanta policji. Upsss. Cieszę się więc tym bardziej z tego serdecznego uśmiechu sąsiada. :)

Ze mnie też schodzi. Święta i przerwa świąteczna z konieczności mnie przystopowały a właściwie zatrzymały, co nie znaczny, że obowiązków mniej. To raczej oznacza lekki chaos i wizję, że trzeba będzie i tak nadrobić. Jednakże dystans kilku dni od tamtych spraw sprawia, że ku pamięci je sobie zapisuję.

wtorek, 22 grudnia 2015

zakręcona zakrętka

Obiecane kacze udka zostały sprzedane. Niestety, nie mnie. I tak się zaczęły poszukiwania. Na szczęście w jednym sklepie jeszcze były. Wzięłam wszystkie. Ale maku w sklepie zabrakło. A miały być makówki dla Mojego DrOgiego Męża.

****
Nasz duży pokój przypomina graciarnię. Z trudem odnajduję fotel, na którym na chwilę chciałabym usiąść, żeby odrobinę odpocząć. Wszędzie coś porozwalane, bo nikt nie zdążył na czas ze swoimi sprawami. Gdyby ktoś wszedł teraz do naszego domu, to na pewno pomyślałby sobie: ale im dobrze, gdzieś wyjeżdżają na święta. Rzeczywiście, rozgardiasz taki, jak przed największym pakowaniem się. Jednakże pozory mylą. To wszechogarniający nas chaos. Totalny brak zorganizowania. A miało być tak pięknie.

****
Sąsiedzi ozdobili już dawno domy na zewnątrz. Gmina postanowiła więc zaoszczędzić i oświetlenie ulic wyłączyła. Nie szkodzi. Sąsiedzi wkrótce zapłacą za oświetlanie ulic. Tylko nasz dom ciągle bez iluminacji. Chyba nie zdążymy.

****
Zapomniałam, jak się robi kompot z suszu. Czy owoce zalewa się gorącą, czy zimną wodą? Nieważne, jakoś zaleję - co wyjdzie, to wyjdzie.

****
Kwiatów dawno tyle w domu nie było. Wazony tylko jakoś takie mało kształtne. Nie szkodzi. Cięte kwiaty są piękne nawet w brzydkich wazonach.

****
Niby czekałam na ten dzień. A jednak, gdy dociera do mnie, że to jednak to już, to jakoś tak dziwnie się czuję. W końcu minęło. Może nie zupełnie, jak jeden dzień. Ale chyba szybko.

****
W ten dzień nie ma tylko kiedy świętować. Ledwie po obowiązkach z pracy i szkoły wróciliśmy, już na ostatnie roraty dla dzieci trzeba było. Wszystko w tempie. Tańczę sama ze sobą. Obracam się, zakręcam. Jestem już zakręcona, jak zakrętka na słoiku.

****
Mięso zamarynowane. Jutro upiekę. Jutro też jeszcze wiele innych rzeczy planuję zrobić. Planu nie spisuję. Po co się denerwować? Większość planów, to marzenia. Może w przyszłym roku lepiej zaplanuję.

W końcu kobietą z doświadczeniem życiowym już jestem. I niejeden kryzys wieku średniego mam już za sobą :P

Wiedząc, że dzisiaj może być ciężko, świętowałam w niedzielę. Tak mi podpowiedziało doświadczenie życiowe ;) Mimo że niektórym się to bardzo nie podobało. Ale co mnie obchodzi takie gadanie, gdy ryby jeszcze w stawie pływają.

sobota, 5 grudnia 2015

najdroższy teatr, ever!

- Książkę przygodową napisz - mówi do mnie pani Ogórkowa, gdy młodego Ogórka odwieźliśmy do domu po dniu pełnym wrażeń.

Może to i nie głupi pomysł, bo dzień nie należał do tych nudnych, gdzie nic się dzieje. Chociaż pojawiał się gdzieś element protestu, gdy Najstarszy Niesforny Aniołek stawiał opór przed porannymi wyjściami z domu. Najpierw na zbiórkę, a zaraz po tym do samochodu, gdy już mieliśmy jechać do Wroclove. Oczywiście ten bunt i opór podniósł ciśnienie, ale za niecałe 10 minut uświadomiliśmy sobie, że może właśnie potrzebowaliśmy tej chwili po to, żeby w nas nie wjechało auto, które krótko przed naszym przejazdem, przejeżdżając przez nas pas dachowało i w rowie się znalazło. Ludzie, Bogu dzięki, przeżyli, chociaż w szoku kierowca do góry nogami jeszcze auto odpalał. Od tej pory już wiemy, że najważniejsze to poinformować Staż Pożarną. Ona, choć poinformowana na końcu, przyjechała pierwsza. I to nie z numeru 112, ale 998. Strażacy zawsze poradzą sobie z samochodem i pierwszej pomocy, sensownie udzielą. Mój DrOgi Mąż zrobił, co trzeba, a później, aby nie stwarzać dodatkowego zagrożenia na drodze, odjechał z nami do cudownego Wroclove. Strażacy dopiero później sami oddzwonili, aby dane męża spisać. Wiec biurokracja - owszem, ale dopiero po akcji!

W pięknym Wroclove, nakarmione przez Babcię, Niesforki udały się wraz młodym Ogórkiem i Dziadkiem, który zmiennika na kilka godzin do pracy znalazł, do teatru na Dzieci z Bullerbyn. Wyszły zachwycone. Dziadek również, ale jego entuzjazm trwał krótko. Zaraz po wyjściu z teatru samochodu bowiem swojego nie znalazł. Inne służby pokazały, kto tu rządzi i z miejsca wątpliwego auto odholowały. Odzyskać auto w takiej sytuacji to nie jest rzecz prosta. Trzeba najpierw stawić się w siedzibie staży, przyjąć mandacik, a później z malutkim kwitkiem udać się na parking, gdzie pan z pogardą informuje, że przecież i tak nie zostanie udowodnione, że hamulec ręczny przed dwoma godzinami był jeszcze sprawny.
No ale zanim o tym wszystkim przekonaliśmy się, byliśmy sprawcami korka, gdyż siedzący w bagażniku Najstarszy Niesforny Aniołek zakrztusił się cukiereczkiem i nie zastanawiając się nad tym MDM wyciągnął Niesforka z bagażnika i młodziaka ratował. Oj poznałam wówczas różnorodność klaksonów.

Nie wspominam tu innych, trudnych i burzliwych zdarzeń, które miały wpływ na dzisiejszy dzień i stwierdzam, że trzeba go podsumować następująco:

Chcesz do teatru, to płać i to słono, albo siedź wieśniaku na swojej wiosce.

sobota, 7 listopada 2015

kant

Ogarnianie staje się coraz to bardziej skomplikowane. Życiowe perypetie wymagają od nas niezwykłego zaangażowania, które nie dość, że wyczerpujące, to jeszcze momentami frustrujące. Zmiany są co prawda przeprowadzane, ale nie są proste. Czasami przypomina to walkę Don Kichota z wiatrakami, ale mam nadzieję, że w końcowym efekcie okaże się, że była to jednak walka Dawida z Goliatem.

Obyśmy tylko nie zgubili tego najważniejszego Celu. Bo cały ten wysiłek dla samego wysiłku to o kant ... rozbić.

piątek, 23 października 2015

jazda z oponami

Średnią Niesforkę i Najmłodszego Niesforka szczęśliwie odebrała ze szkolnej świetlicy Marta. Zabrała na próbę scholi do domu parafialnego. Przy kolacji pytamy Najmłodszego, czy jako jedyny facet śpiewał dzisiaj na scholi. A on na to z powagą, że nie mógł śpiewać. ?????? Widząc te pytajniki w naszych oczach, odpowiedział, że pani mu kazała usiąść i NIE kazała śpiewać, więc nie mógł.
AHA!

Rozbawiona więc piszę do Marty smsa wdzięczności, bo uratowała nas logistycznie, co mi to właśnie Niesforek odpowiedział, a ona na to, że "jak biegał po całej sali, to mu w końcu kazałam usiąść i skończyć jeść jugurt, a później już tak siedział i patrzył na dziewczyny ;)"

No i czyż to nie rasowy Niesforek? ;P

*************

Wdzięczność moja dla Marty przeogromna - zaopiekowała się naszymi Młodszymi Niesforkami w sytuacji, gdy z Najstarszym Niesforkiem poszłam do lekarza (nasza lekarka akurat na urlopie, więc rozmowa utrudniona). Ponieważ Niesforek od wczoraj niewyraźnie wyglądał, ale z doświadczenia Matki Dzieciom i wielu wcześniejszych konsultacjach z lekarzem lub farmaceutą, z podawania pochopnie lekarstw zrezygnowałam. Dopiero, gdy temperatura ze stanu podgorączkowego podwyższyła się trochę, choć jeszcze nie tragicznie i po pojawieniu się kaszlu, postanowiłam zasięgnąć porady właśnie lekarza. Widząc, że młody słaby i że męczy się już, a nie walczy, podałam mu specyfik farmaceutyczny i poszliśmy. Niestety, lek jeszcze nie zdążył zadziałać, a w samej przychodni Niesforek odpadał z sił. Słaniał się, spać mu się chciało, pojawiły mu się nudności. Widząc dziecko w takim stanie, po badaniu, które właściwie nic nie wykazało, pani wypisała skierowanie do szpitala z podejrzeniem neuroinfekcji (zapalenia opon mózgowych). Nie dała się przekonać, że chłopak to teraz najchętniej by się zdrzemnął.


Dwie godziny oczekiwania na Izbie Przyjęć spowodowały poprawę stanu Niesforka. Odrzuciliśmy (na szczęście pojawił się przy nas MDM :) propozycje hospitalizacji i punkcji lędźwiowej w celu wykluczenia infekcji neurologicznej, co zostało odnotowane w stosownym miejscu. Ale odnotowane też zostało, że wszystko wskazuje na infekcję dróg oddechowych i zalecany jest odpoczynek, czego uczepiliśmy jak rzepy psiego ogona. Każda infekcja w końcu zwala z nóg. Zdobyłam kolejne doświadczenie Matki Dzieciom - nie zwlekaj z podaniem lekarstw dziecku - padnięte i zmęczone wygląda gorzej i zaburza to obraz.

Ale, nawet na karcie wypisu dodano, że gdyby było coś nie tak, to nie zwlekać z powrotem na Izbę. Oby nie. W końcu rodzice są najbardziej szczęśliwi, gdy dziecko spokojnie śpi. W nocy. W swoim łóżku.

Życzę wszystkim powrotu do zdrowia, a lekarzom na Izbach Przyjęć spokojnych dyżurów. Niech wszystkim się uda odpocząć.


środa, 21 października 2015

finał

Zanim wrócę do wiwisekcji, to zatrzymam się nad... nad czymś, co dla mnie aż trudne do wyobrażenia. Mogłabym tu przytoczyć, ku własnej reprymendzie, swój własny wpis na zaprzyjaźnionym blogu - Przystani, co właśnie i tak zdecydowałam się uczynić. A to wszystko dlatego, że jestem, mimo że wcześniej nie ujawnionym, miłośnikiem Konkursu Chopinowskiego - OMG - cóż za talenty, cóż za wykonanie koncertu finałowego! (Z tego co czytam w różnych komentarzach, to na szczęście nie słuchałam wstępnych przemówień ;) Oczy, a właściwie uszy, otworzyła mi xbw i Okruszyna, oczywiście. Choć nie do końca z tymi uszami, bo ja w telewizji zarejestrowałam przede wszystkim  wykonawcę - jego przeżywanie i jego/jej niezwykłą zręczność palców. Później do mnie dopiero dotarło, co słyszę. Tak to ma  kinestetyk - wzrokowiec. A mimo tego, że  kinestetyk i wzrokowiec, to zachwyciłam się muzyką. Chopinem.

O jakże to niesamowite, że takie talenty dzielą się z nami swoimi możliwościami. Jakże to niezwykłe.

A tymczasem, w naszym zaciszu domowym, cieszymy się z bycia razem. Jako rasowi kinestetycy, co muzykę lubią, ale jej nie słyszą, gdy nie czują, lub nie widzą ;) , tulimy się do siebie i cieszymy, że jesteśmy razem. To nasza kotwica, niezależnie od tego, co się dzieje.

czwartek, 15 października 2015

wiwisekcja cz 1

Aż trudno uwierzyć, że jeszcze ktoś tu czasem zagląda, bo przecież nic ciekawego się tu nie publikuje - już nawet nie tylko ciekawego, ale w ogóle! A jednak. Z zaskoczeniem wielkim odebrałam wiadomość, że nie tylko zagląda, ale nawet nagrodą obdarowuje :) Niezwykle miłe doświadczenie - bardzo za nie dziękuję. Dziękuję Małemu Psychopacie (a właściwie Małej Psychopatce) oraz imienniczce mojej Dorothei.

Wynalazłam kiedyś opis naszego wspólnego z Dorotheą imienia. Napisano tam, że Dorota  lubi, gdy jej znajomi uczestniczą w każdej jej walce i przeżywają każde zmaganie. Jedynie w sprawach niezwykłej wagi, poważnych przedsięwzięciach i życiowych planach trzyma się raczej na uboczu - wtajemniczeni są w nie jedynie najbliżsi przyjaciele, a niekiedy tylko rodzina. Albo nawet prawie nikt (jedynym, który jest w stanie udźwignąć wszystko, choć z wielkim trudem, jest Mój DrOgi Mąż).
No i gwoli ścisłości w istocie tak jest. W tym jednym określeniu zawarta jest odpowiedź na pierwsze pytanie zadane przez obie panie w zabawie z Niebieskim Orderem :) oraz przy okazji odpowiedź dla nielicznych już chyba czytaczy, dlaczego kurzem zarasta ten blog. Zbyt dużo ważnych, poważnych i trudnych rzeczy się dzieje, żeby je opisywać - nie jestem w stanie, nie mam siły, nie mam wolnych chwil, nie mam weny, nie mam możliwości.

W drugim pytaniu dziewczyny odwołują mnie kilkadziesiąt lat wstecz. Pytają o autorytety. Kto to był? Przyznaję - nie miałam żadnego konkretnego autorytetu spośród ludzi. Darzyłam wielkim szacunkiem ludzi wierzących, związanych z Kościołem, choć nigdy nikogo nie traktowałam jako kogoś nieomylnego. Ceniłam za to każdego, kto potrafił przyznać się do błędu, kto miał odwagę powiedzieć: myliłem się, nie miałem racji, przemyślałem sprawę jeszcze raz i teraz widzę to inaczej. I, zostało mi to do teraz, potrafię zaufać każdemu, kto pracuje nad sobą. Każdemu, kto wie, że świat się zmienia od siebie. A gdy spojrzę wstecz z tej perspektywy, to tych autorytetów było sporo - głównie świętych, głównie ludzi Kościoła, którzy przyznawali się sowich słabości i szczycili się tym, że w tej słabości objawia się Moc Boga - wtedy, gdy Jemu je oddają i pozwalają działać.

No i tym sposobem mamy załatwione kolejne dwa pytania :) a następne mogłoby mnie ponieść, bo lubię bujać w obłokach, chociaż ostatnio zbyt ciężka jestem, żeby te obłoki mogły mieć unieść i dlatego też  kolejne wyzwanie jest niezwykle trudne. Nie będę zatem gdybać, a jeżeli rzeczywiście spadło mi z nieba 10 tys. zł, to gdzie dokładnie - jak je zobaczę, to zacznę się zastanawiać ;)

Ponieważ w codzienności nie mogę się obyć bez solidnej dawki snu, którą sama sobie skutecznie ograniczam przez książki, blogi itp, dlatego też pójdę już spać, kończąc odpowiedź na kolejne, piąte już, pytanie.

Zakładam, że ciąg dalszy wiwisekcji nastąpi.
Jestem dobrej myśli, że nastąpi to wcześniej niż na emeryturze, jeśli w ogóle do niej dożyję, jeśli w ogóle coś takiego będzie jeszcze funkcjonowało - w co wątpię, bo jestem z pokolenia, które wszelkie zmiany ustrojowe przenosi na swoich plecach i nie zdziwi mnie chyba informacja, że sorry, dla was już nic nie zostało i nie mam komu o was dbać, przejmować się wami. Jednakże, biorąc pod uwagę dobro czytelników, oszczędzę Wam dalszych wywodów na temat emerytury i książek, bo chyba tragedii to nikt nie lubi czytać ;)

I tak przez przypadek, zahaczyłam o kolejne dwa pytania:)
Ale czas już powiedzieć: dobranoc!



wtorek, 22 września 2015

zegarofobia

Wczorajszego popołudnia, autor wielu książek dla dzieci, niejaki Grzegorz Kasdepke, na spotkaniu autorskim z dziećmi w szkole, zadał dzieciom pytanie: czego się boją dorośli? Ma bowiem zamiar napisać książkę o strachach nie tylko dzieci, ale też dorosłych. Padały różne odpowiedzi, wiele z nich bardzo trafnych i celnych. Wiadomo, że dorośli boją się komputerów ;), myszy, pająków, bakterii (a kto je widział?), boją się o dzieci, latania samolotem, kalorii :) itp.

A ja?
A ja boję się zegarów!
Dlaczego?
Bo co na nie spojrzę, to ze mną rywalizują. Mnie się wydaje, że mam czas, a one mi pokazują, że go nie mam :P
Mam wrażenie, że pięć minut mogłoby jeszcze chwilę potrwać, o one mi ze śmiechem udowadniają, że właśnie minęło.
Chciałabym na wszystko mieć czas, a one mi pokazują, że właśnie się spóźniam.
No właśnie. Boję się zegarów, bo co na nie spojrzę, to jestem spóźniona. Wszystko przez nie. Przez zegary! Robią mi na złość. Nie lubię ich i się ich boję, bo powodują u mnie niezwykły stres.

Gdyby nie one miałabym czas na wszystko i zawsze byłabym na czas. ;PPP

Taka moja zegarofobia.



piątek, 31 lipca 2015

rytualny trawnik

Od samego początku o nasz trawnik dba Mój DrOgi Mąż. Właściwie to jego trawnik. I nie zależy mi na tym, aby w jakiś szczególny sposób był mój ;P Wszak o trawnik trzeba dbać.

Powstał nawet pewien rytuał. W piątek, po skończonej pracy, dla wyhamowania rozpędu MDM kosi trawnik, też tak trochę dla rozładowania trudnych emocji. Nie trudno się domyśleć, że po skończonym "urlopie" (raczej po dwutygodniowej nieobecności w domu), trawnik mam trochę wybujał. Niestety, z powrotem do domu nie wpisaliśmy się w rytualny piątek i raczej potrzebowaliśmy się najpierw odnaleźć w rzeczywistości brutalnej i naszej. Ale już w środę, MDM nie wytrzymał i stwierdził, że musi już skosić trawnik. I bynajmniej nie tylko dlatego, że nie podobała mu się ta wybujała trawa, ale miał wielką potrzebę pospacerować sobie z kosiarką. Trawy co prawda było tak dużo, że nasz pojemnik na kompost nie mógł jej pomieścić i  kompostownik sąsiadki również. Jednakże po kolejnym dniu emocjonujących zajęć w brutalnym świecie, MDM pokrążywszy wokół domu postanowił znowu skosić trawnik...

A dziś...

Ponieważ niedawno sąsiad robił ogrodzenie i zniszczył część naszego trawnika, udostępnił nam parę metrów trawnika (takiego z rolki) i Mój DrOgi Mąż, tym razem na kolanach, zajmuje się trawnikiem.

A żebyście wiedzieli z jaką werwą.

I myślę sobie, że całe szczęście, że dzisiaj dotarł do nas ten trawnik z rolki, bo dzisiejszego piątkowego, rytualnego koszenia ten nasz, od nasion pielęgnowany, trawnik by już nie przetrwał.

****


Żeby nie było...

wczoraj umyłam okna na dole. Kto widział, ten wie, że jest ich trochę i to dość duże.
Nawet sprawnie mi poszło.
A muszę dodać, że jeszcze nigdy w środku lata nie marnowałam energii na mycie okien.

Ale mnie już wystarczy -  nie mam zamiaru poprawiać ;P

czwartek, 30 lipca 2015

klapki

Nowa kolekcja lakierów niewiele przyczyniła się do dobrego spędzenia urlopu, który ledwie się rozpoczął a już się skończył. I na pewno nie należałby do udanych, gdyby nie to, że odbywał się właśnie w tym wyjątkowym miejscu na ziemi - w Wisełce, wśród ludzi, którzy są, a jeśli nie, to przynajmniej bardzo się starają być życzliwymi.

W tę życzliwość ludzką na co dzień trudno mi uwierzyć. Zaskakują mnie niektóre osoby - inteligentne, bystre i tak przebiegłe, że w sprawach oczywistych potrafią robić z siebie idiotów, po to, żeby innych wprowadzić w kłopoty. A ja okazuję się być tak naiwną, że daję sobie założyć klapki na oczy, albo pozwalam, mówiąc językiem biblijnym, żeby ciepłe ptasie łajno  spadło mi na oczy (Tb 2), przez co tracę wzrok. Tu właściwie powinnam dodać, że wzrok ten odzyskuję i załamuję się właśnie nad swoją naiwnością :( Na szczęście Michał dzisiaj sprawy nazywa po imieniu i lżej się robi, bo nie ma co biadolić.

Niezbyt komfortowy dla mnie teraz czas, bo pracuję nie tylko w domu, ale i z domu, a Niesforki muszą sobie radzić pomiędzy jednym: "chwileczkę, teraz to muszę dokończyć" a drugim: "nie przeszkadzaj, muszę to ogarnąć". Niby jestem, ale stres, nerwy i milion spraw sprawiają, że jakby mało duchem obecna.  

Ale dam radę.
Chyba.
No chciałabym.
Mimo wszystko.


sobota, 11 lipca 2015

nowa kolekcja

Zaczęłam myśleć o nadchodzącym urlopie. Cieszę się, że nim wyjedziemy, przed nami wyhamowujący nas z biegu weekend. Zbyt dużo rzeczy na głowie i w głowie, żeby można było od razu zapakować się i wyjechać.

Ku mojemu zaskoczeniu rozmyślania o pakowaniu, które zawsze jakoś tak mocno wyczerpujące jest, rozpoczęłam od inwentaryzacji lakierów do paznokci. Kilka niestety się straciło ;) Nie mam zielonego pojęcia, gdzie się zapodziały. I tu kolejne zaskoczenie - po dwóch tygodniach wybitnych ćwiczeń i manewrów na poligonie i w pracy jednocześnie, za namową Mojego DrOgiego Męża, wybrałam się do centrum handlowego (najważniejsze w tej historii jest to, że sama! bez nikogo, samiuteńka i mogłam robić, co zechcę), z zamiarem uzupełnienia kolekcji wakacyjnej tychże. Wyprawa zakończyła się sukcesem - oprócz niezbędnych akcesoriów, które trzeba było uzupełnić przy okazji - cztery nowe letnie kolory w cenie niezwykle promocyjnej dają poczucie satysfakcji ;)

Skoro lakiery już są, to czas zacząć pakowanie. Co jeszcze potrzebuję?

środa, 8 lipca 2015

czy to też manewry? ;)

A wczoraj jeszcze narzekałam ...






Przepadam za tymi momentami, gdy Niesforki same się nakręcają do działania :) A to w jakimi stylu to robią  - bezcenne!

wtorek, 7 lipca 2015

manewry



Dom zamienił się w poligon. Każdy wykonuje jakieś manewry. Chociażby ja. Manewruję czasem, stresem i możliwościami. Jak pogodzić obowiązki służbowe, których i tak nie mam najwięcej, choć stresujące, i którym teoretycznie mogę poświęcić różne godziny, to i tak najbardziej istotne są te pomiędzy 8-16, wraz z obowiązkami wynikającymi z konieczności opieki nad Niesforkami, które weszły w rytm wakacyjny.

Niesforki prowadzą manewry ze mną, która je zachęcam do kreatywności a one najchętniej byłby kreatywne na Minecrafcie. I nie wiadomo, kiedy z zajęć twórczych :) znajdują się przy zajęciach, przy których rodzice najchętniej by ich nie widzieli. Przyznać jednak muszę, że upał i żar nie pozwala im na niezwykle aktywne spędzanie czasu na podwórku i próbują sobie radzić, jak mogą. Nie ustępuję jednak definitywnie i tak prowadzimy starcia pomiędzy sobą.

Rozważałam nawet jakieś półkolonie dla dzieci. Jednakże rozpiętość wiekowa Niesforków i ich potrzeby rozwiały mój pomysł dość szybko.  Najstarszy już nie jest zainteresowany taką formą spędzania czasu, tym bardziej, że żaden z kolegów nie uznaje już takich „nudów”. Najmłodszy też nie, a to dlatego, że uważa, że w domu jest ciekawiej, Średnia może by i dała się wciągnąć, ale czemu to ona miałaby gdzieś chodzić, kiedy bracia w tym czasie mogliby robić, co chcą? Do wczoraj więc na nasz poligon przychodziła również Pablówna. Okazuje się, że dodatkowe dziecko, to tylko same plusy. Więcej pomysłów, więcej aktywności, ale dzisiaj już wyjechała i Niesforki manewrują z nudą sami. 

Ponieważ zanegowały też mój pomysł aktywnego spędzenia wczesnego popołudnia (nie ukrywam, że chciałam sobie coś przy okazji załatwić) i to też są manewry – bo stanąć można na głowie, a i tak będą okazywać niezadowolenie dla samej  zasady, to w afekcie zostaliśmy w domu, zająć mają się sami sobą a ja korzystam z okazji i umieszczam wpis w przykurzonym rodzinnym pamiętniku, mając świadomość, że pamiętniki pisane na poligonie mają niezwykłą wartość :)

Dlaczego mam wrażenie, że wakacje to jeden z trudniejszych okresów w życiu rodzica? ;P

poniedziałek, 22 czerwca 2015

carpe diem

Komórka przestała mi działać zgodnie z oczekiwaniami i instrukcją. Mimo że obchodzę się z nią dość poprawnie. Wywołuje to moją dodatkową (i tak już ponad miarę) irytację. Bo i tak ilość spraw, które przytłaczają w tej chwili zdecydowanie za duża.

Przyglądam się sobie z boku i stwierdzam, że żyję wg zasady carpe diem, choć może trochę wypaczonej, bo z tym chwytaniem dnia to u mnie ostatnio kiepsko, natomiast zdecydowanie żyję z dnia na dzień i w tym dniu upatruję tego czegoś, co da mi siłę.
Na szczęście znajduję.

Podziwiam cierpliwość Mojego DrOgiego Męża i to, że przyjmuje tę moją słabość z takim zrozumieniem. Wiem, że bardzo chciałby mi pomóc, co właściwie robi. Ale za to ja z trudem siebie rozumiem i trochę "utrudniam" przejście do stanu "naprawiona-działająca".

A drobne pomyłki w kojarzeniu faktów już u mnie na porządku dziennym.
Ot, chociażby to, że pewnego dnia rozmawiałam rano ze swoim Tatą, który wraz z Mamą gdzieś w Polsce ważne sprawy rodzinne załatwiali. Po czym, kilka godzin później, oczekuję od MDM, żeby z ojcem osobiście (twarzą w twarz) pewną sprawę załatwił na miejscu ;) Upsss ;)

Albo zorganizowałam opiekę dla Niesforków na minioną sobotę, bo na urodzinowe party mieliśmy pójść, a okazało się, że party - owszem, ale za tydzień, a opieka już na miejscu ;)
Widząc jednak moją rozpacz powykrzywianą na twarzy, z trudem ukrytą za namiastką uśmiechu, niczym na obrazach Picassa, Mój DrOgi Mąż od razu carpe diem i ani myśli z takiej opieki rezygnować. To był naprawdę ważny wieczór, nie dość, że w ulubionych okolicznościach, to z niezwykłymi rozmowami. O jakże mi potrzebnymi! Działającymi trochę jak balsam, a efekt - wierzę, że będzie widoczny za jakiś czas. Oby nie za długi.

środa, 3 czerwca 2015

wernisaż

Dziś wyjątkowy dzień dla naszej rodziny. Wieczorem odbędzie się wernisaż wystawy prac plastycznych naszych młodszych Niesforków (innych dzieci przy okazji również ;).
Oboje to mocno przeżywają, bo będą zaproszeni goście, panie ze szkoły i przedszkola, będzie oprawa muzyczna (Średnia Niesforka sama będzie uświetniała to wydarzenie grą na pianinie :). No i w ogóle.

Ale że zaraz po wernisażu jedziemy w nasze ulubione miejsce na ziemi, to pewnie nie zdążę opisać wrażeń z. Dlatego "ku pamięci" piszę tylko, że będzie.

kącik Niesforków na wystawie :)

poniedziałek, 1 czerwca 2015

zaufaj swojemu instynktowi


- Zdaje mi się, Prosiaczku, że chyba pójdziemy do domu.
- Ależ, Puchatku - zawołał Prosiaczek mocno wzburzony - przecież ty nie znasz drogi!
- Nie znam - rzekł - Puchatek - ale mam w spiżarni dwanaście garnczków, które wołają mnie już od godziny. Nie słyszałem ich dobrze przedtem, bo Królik ciągle mówił i mówił. Ale teraz, kiedy nic nie mówi, tylko mówią moje garnczki, zdaje mi się, Prosiaczku, że będę wiedział, skąd idzie ich głos. Chodźmy.

[Po prostu Puchatek. Myśli o Przyprawach i Wyprawach. A.A. Milne

*****

Wygląda na to, że poznaliśmy naszego Króliczka, który trochę nas zagłuszał. Niestety, nie będzie łatwo go uciszyć, ale jest takowa nadzieja i tego się trzymajmy. W oddali słychać głosy naszych garnczków. Są daleko, ale ciągle są. Oby starczyło sił i determinacji.



wtorek, 12 maja 2015

kopiec

Wychodzę na chwilę z kopca. Nie można przecież być ciągle w podziemiu. Wprawdzie nie jest mi tu najgorzej, jest trochę bezpiecznie, ale to nie jest miejsce, w którym chcę tkwić. W pamięci mam dużo pięknych obrazów. Odkurzam ramy, by odzyskały swój blask. Wolę kolory, przestrzeń, świeże powietrze, przyjemne zapachy. Mam nadzieję, że nikt trucizny na ten kopiec nie wyleje.

Wracam pamięcią do lektury z dzieciństwa. To o mnie chyba :) Przygotowana już do wspólnego czytania z Niesforkami.

"Widzisz, chciałam mieć lalkę i tatuś o nią poprosił, ale kiedy nadesłano zebrane dary, nie było w nich ani jednej lalki, tylko małe, drewniane inwalidzkie kule. I wtedy to się zaczęło.[...] Należy we wszystkim zawsze dojrzeć jakąś dobrą stronę i cieszyć się z niej, obojętnie jaką. I graliśmy w to od tego czasu. A im trudniej, tym większa radość, gdy się z tego wybrnie; tylko... tylko, że czasem to jednak za trudne..."
Eleonor Hodgeman Porter "Pollyanna" 

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

emerytowany saper w podróży

Bardzo lubię podróżować wraz z Moim DrOgim Mężem. Rzadko udaje nam się odbyć jakąś podróż w egzotyczne miejsca, zwłaszcza na wycieczki organizowane przez biura podróży. Ale że zawsze serce się cieszyło z choćby małej  wycieczki tylko we dwoje, to tęsknię za takowymi bardzo, bardzo, bardzo.

Dawno już nie byliśmy na wyjeździe tylko we dwoje, więc kiedy nadarzyła się okazja, znalazł się mocny pretekst, to zebraliśmy siły, nie tylko swoje, ale też rodziców, którzy obiecali pomoc przy opiece nad Niesforkami i wyjechaliśmy. Pretekstem był ślub znajomych. Śmialiśmy się, że jeszcze nigdy nie jechaliśmy tak długo i daleko na Mszę Świętą :) Do przejechania mieliśmy około 500 km w jedną stronę, a że nie zamierzaliśmy zostawać na weselu (w żałobie wszak jesteśmy), to dodaliśmy sobie kolejne 200 km (a przez to kolejnego dnia mieliśmy drogę o 200 km  krótszą :). Bo jak się okazało, Mojemu DrOgiemu Mężowi udało się zarezerwować stolik w pewnej klimatycznej knajpce w Stolycy (wcale nie trzeba tam rezerwować, ale lepiej brzmi, nie? ;)).

Kiedyś wystarczyło mi 20 km, aby ubujać się w aucie. Tym razem okazało się, że ładunek jaki wiozę w sobie wymaga zdecydowanie większej ilości kilometrów, aby go rozbroić. Pewnie to wynika z kryzysu, jaki właśnie przechodzę, ale patrząc na siebie z boku, nadziwić się nie mogę. Albo te ładunki coraz bardziej skomplikowane i w nowej technologii, za którą ja już nie nadążam.

I widzę, jak bardzo potrzebna mi była ta wycieczka z MDMem. Jak bardzo oboje jej potrzebowaliśmy. I jak fanie może być, gdy nawigacja wyprowadza w pole, bo na tym polu, gdy się dobrze rozejrzysz, możesz znaleźć maleńkie perełki. Chociażby takie, jak ta:

Dom Władysława Reymonta w Lipcach Reymontowskich :)
I chociaż zmęczenie było duże, droga długa, momentami nawet bywało ciężko, bo ulewy trochę utrudniały drogę, a wycieraczki nie nadążały ze zbieraniem wody, to szczęśliwa jestem z powodu tych dwóch dni, w dużej mierze, spędzonych tylko we dwoje :)



Ładunki rozbrojone.
Prawdopodobnie dlatego też jestem w stanie od rana przyjąć kolejne. I nie eksplodować od razu.

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

czas na ...

Przyszłość przyszła zbyt szybko. Nie spodziewałam się, że zapuka do naszych drzwi, kiedy jeszcze nie jestem gotowa na jej przyjęcie. Zaskoczyła mnie.

Choć lubię niespodzianki, to trudno mi się cieszyć z powodu jej nadejścia. A może jednak nie ma co się z tego powodu cieszyć, bo właściwie nie jest niespodzianką. Spodziewałam się jej przecież w jakiejś odległej przyszłości, choć jeszcze nie teraz.

Jest bezwzględna. Zadaje mnóstwo pytań. Niektóre z nich są wredne. Podważają wartości, którymi się kierowałam do tej pory. Trudne są te rozmowy z nią. Czasami mam ochotę stać się mało kulturalną i wyrzucić szanowną gościówę z domu, ale to byłaby tylko ucieczka. I to bynajmniej nie jej, ale moja. Więc proponuję mały pokoik, aby odpoczęła sobie. Z uporem maniaka wraca jednak do salonu. Z nikim innym nie chce rozmawiać, tylko ze mną. Trudna jest.

Momentami też jest krępująca. Bo kiedy jest przy mnie, to okazuje się, że właśnie wtedy powinnam wykazać się jakimiś szczególnymi umiejętnościami, mieć wyciągnięte wnioski i wdrożone plany naprawcze, a tu nic innego tylko chodząca niedoskonałość. Popisać się więc próbuję, że jednak to nie tak, jak wygląda, że jest inaczej. A ona wtedy stoi i patrzy na mnie (chyba z politowaniem), a ja staram się uciec przed jej wzrokiem.

I to jest ten moment, w którym zaskakuje mnie najbardziej. Bo próbuje mi wyjaśnić, że nic nie muszę nikomu udowadniać. Że nikogo nie muszę przekonywać, nic nie muszę udowadniać.
Sugeruje tylko, że dobrze by było zaakceptować swoje niedoskonałości i że to już. Co? No właśnie, że to już nadszedł ten kiedyś spodziewany czas i stan. Właściwie kryzys.

Kryzys wieku średniego ;)

Mówią, że każdego spotyka i że różnie sobie można z nim poradzić. Niekoniecznie zawsze dobrze.

Ufam, że mu sprostam i nie skrzywdzę przy tym moich Najbliższych :*

P.S.
A jak to u Was jest?




środa, 8 kwietnia 2015

mów mi wuju

Tato Brzozanny powiedział, że mogę do niego mówić wuju. Nasze rodziny pochodzą bowiem z tego samego rejonu i pojawia się w nich to samo nazwisko. Jaki jest związek - tego w tej chwili nie wie nikt, ale wiedząc, że i oni też napływowi z tych samych rejonów, od razu zrobiło się miło i ciepło. Odezwały się więzy, nie tyle krwi, co geolokalizacyjne ;)

Z imienia i nazwiska znamy tylko 1/16 pra-pra-pra-pra-pra-dziadków naszych dzieci. A dokładnie 8 ze 128.14 z 64 pra-pra-pra-pra-dziadków, 17 z 32 pra-pra-pra-dziadków, 16 z 16 pra-pra-dziadków, 8 z 8 pradziadków, 4 z 4 dziadków, no i nas - rodziców :) Z pokolenia pra-pra-pra-dziadków mamy zachowane dwie fotografie. Po jednej z każdej strony. I są to dwie kobiety. Obie miały na imię Marianna :) . W pokoleniu pra-pra-dziadków z mojej strony 3 z 4 dziadków miało na imię Jan, a ten co nie miał na imię Jan, tylko Andrzej, nie miał na imię Jan pewnie tylko dlatego, że jego ojciec był Jan. W tym samym pokoleniu 3 na 4 pra-pra-babcie urodziły się w 1890 roku :)
Nasze dzieci niosą ze sobą niezłą mieszankę genetyczną. Pochodzimy spod Grodna, Lwowa, Stryja, Krosna, Świerklańca, Kerczu :) , jeden z dalekich przodków był Węgrem, a inny Grekiem.
Pra-pra- dziadkowie z okolic Krosna, choć mieszkali w sumie niedaleko od siebie, poznali się na transatlantyku emigrując do USA. Tam się też pobrali. Tam przyszedł na świat ich pierworodny syn (nota bene Jan - to syn tego Andrzeja, który nie był Janem, bo jego ojciec był Jan ;). Wrócili później do Polski, tu się urodziły kolejne ich dzieci, w tym moja babcia, czyli prababcia naszych Niesforków. Po tym, gdy jedno z dzieci - Ludwik, w wieku lat 5 zmarł na skutek czerwonki, pra-pra-dziadek Andrzej wraz z synem Janem wyjechali znowu do Stanów,  i również dlatego, żeby nie stracić obywatelstwa, a w Polsce została pra-pra-babcia wraz z córką. I tak już niestety zostało :(

Te krótkie przebłyski tutaj to wynik ciężkiej pracy, którą wykonaliśmy rodzinnie, intensywnie się kontaktując z rodziną podczas Świąt. Zmobilizowało nas do tego zadanie domowe Najstarszego Niesforka. Miał bowiem przygotować drzewo genealogiczne swojej rodziny. Do swoich pradziadków w ogóle nie musiał się wysilać, bo te dane wszystkie miał, nawet od urodzenia wpisane do swojej pamiątkowej książeczki. Moja Mama przechowuje stare dokumenty rodzinne, jest w tej chwili skarbnicą wiedzy. I dziękuje pani od historii Najstarszego Niesforka za to zadanie domowe, bo od wielu lat zabiera się za to, żeby uporządkować. Tym bardziej, że czasami za szybko kogoś może zabraknąć. Muszę przyznać, że trochę wjechało nam to na ambicję.
Drzewo, które wysiłkiem wspólnej pracy powstało, przedstawia linie proste. Tylko dziadków i ich rodziców w kolejnych pokoleniach. Ale wspólnymi siłami, chęciami, poczuciem obowiązku, porządkujemy dalej. Przecież jest tyle rodzeństwa, tyle kuzynów.

Kto wie, może i my jesteśmy gdzieś spokrewnieni? ;)

niedziela, 5 kwietnia 2015

Radosnych Świąt!








Surrexit Dominus vere.  Alleluja!


Przyszłam do Was dzisiaj z życzeniami serdecznymi na te Święta Wielkanocne i nie tylko: aby radość w sercach zawsze gościła i pozwalała dostrzegać piękno, aby nadzieja nigdy nie gasła, aby pokój serca koił, zwłaszcza wtedy, gdy wszystko z równowagi wyprowadza oraz z życzeniami niesłabnącej wiary, która daje oparcie.

Radosnych Świąt!

poniedziałek, 30 marca 2015

sowa na kawie

Tej zmiany czasu nie lubię. Zabieranie mi jednej godziny snu jest niedopuszczalne!!!

No ale jakoś trzeba sobie z tym dawać radę.
Dobrze jest dzień zacząć od kawy :)

znalezione w sieci :)

Jestem na etapie jednej kawy - percepcja zaczyna być wyostrzona.

Dobrego dnia życzę!

poniedziałek, 23 marca 2015

zbyt trudne

Badania genetyczne potwierdziły, że odnalezione ciało w przepompowni ścieków, to zaginiona dziewczyna.
Wątpliwości wszelkie zostały rozwiane. Została poniżona i brutalnie zamordowana, a zwłoki jej zbezczeszczone. Sprawcy nie ustalono - jest na wolności.

Przeszywający smutek i żal mnie ogarnął, a przy tym strach.

I nie jest to film, a brutalna rzeczywistość.

Jakim ciężkim doświadczeniem została dotknięta i ona, i jej rodzina.







niedziela, 22 marca 2015

niepokój

Zaginęła młoda dziewczyna - piętnastolatka. Od dwóch tygodni trwają jej poszukiwania. Na początku, krótko po zniknięciu słyszało się komentarze, zwłaszcza wśród starszych pań, po co gdzieś chodziła sama. Młodsza młodzież stała na stanowisku, że pewnie uciekła z domu. Ale im dłużej jej nie ma, tym niepokój większy, coraz mniej osądzających stanowisk i komentarzy.

Ewentualną ucieczkę z domu odpowiednie służby rozważają, ale dziewczyna zostawiła w domu wszystkie swoje oszczędności, dokumenty, nie zabrała nic cennego.
Nie wróciła do domu po rozstaniu z koleżankami. Chciała wracać autobusem, ale ten o takiej godzinie nie jechał. Wcale nie było to późno. Nie było jeszcze ciemno. Widziano ją ostatni raz na pewnym skrzyżowaniu. Podobno jeszcze do kogoś wysłała smsa "On za mną idzie". I tu kończą się wszelkie wieści o niej.

Młodzież organizwała poszukiwania koleżanki w okolicy. Spotykają się na czuwaniach modlitewnych w jej intencji, na Mszy, na Drodze Krzyżowej.
Już nie słychać komentarzy, po co gdzieś chodziła sama? Jest coraz więcej niepokoju, strachu, przerażenia.

Kilka dni temu odnaleziono ciało młodej  kobiety w przepompowni ścieków. Rodzice nie zidentyfikowali ciała, dalsza rodzina - tak. Rodzice do końca wierzą, że dziewczyna żyje - wypierają to, że to może ona. Trwają więc badania genetyczne. Jeśli to nie jej ciało, to otwiera się kolejna sprawa, czyje to ciało? Jednakże wszystko wskazuje na to, że to ona. Ubranie się zgadza, łańcuszek jej. Ale zbyt długo w tej wodzie była. Podobno zbyt trudna jest bezpośrednia identyfikacja.

Przykre to bardzo. Nie umiem sobie nawet wyobrazić, co mogą czuć jej rodzice.

W szkołach, na ulicach, na przystankach wiszą jej zdjęcia. Dzieci to przeżywają. Jest  poruszenie i strach. Nie jest bezpiecznie.


piątek, 20 marca 2015

blizna

Niby nie tak daleko było do Łasku, lecz wystarczająco długo. Znalazł się więc czas i na radio, i na muzykę, i na modlitwę, i na ciszę, i na śpiew.

Okoliczności podróży nie należały do najłatwiejszych. Pogrzeb to pogrzeb. Ostatnie pożegnanie, ostatnia droga, dość skomplikowana pomiędzy pomnikami, choć najpierw w szpalerze utworzonym z ludzi, do kwatery spoczynku, z pięknym widokiem na miasto.

Poruszyło mnie niezwykle to, że tylu ludzi przyszło, przyjechało - jakże to ważne. Najbardziej chyba dla najbliższych. To sygnał dla nich, potwierdzenie, że wszystko czego byli świadkami, czego byli uczestnikami - było potrzebne i szczególne dla tylu ludzi.

Warto żyć pięknie i dobrze.
Bo to piękno i dobro rozsiewa się samo.
Jest błogosławieństwem dla wielu.
I wraca ze zdwojoną siłą.

Teraz długo będzie zabliźniać się ta pustka po niej. Blizna w pamięci pozostanie, ale będzie to taka blizna, która wywoła tkliwą łezkę, delikatny uśmiech - będzie się na nią patrzyło z dumą.



środa, 18 marca 2015

niechcemisię, czyli o pisaniu

Niechęć Najstarszego Niesfornego Aniołka do pisania jest tak ogromna, że robi wszystko, żeby tylko nie pisać. Kilka tygodni temu zostaliśmy poinformowani o tym również przez panią wychowawczynię w formie epistoły, którą znalazłam w zeszycie od języka polskiego. List miał niemal charakter urzędowy, z koniecznością złożenia pod nim czytelnego podpisu rodziców.
Informacje w liście zawarte nie należą do takich, co się nimi należałoby chwalić, ale wywołały nieznaczne poruszenie ;) w domu, a w konsekwencji konieczność wprowadzenia sankcji i stosownego zachowania, czyli nadrobienia powstałych zaległości.
Na szczęście udało się Niesforkowi szybko nadrobić, co było do nadrobienia, choć rzeczywiście wymagało to od niego wytężonej pracy przez kilka kolejnych dni.

Wyglądało na to, że na najbliższy czas, sprawę "niechcemisię" mamy już za sobą. Okazuje się jednak, że dziecko nasze nie pozostało bierne w kreatywności w zakresie: "co tu zrobić, żeby zrobić, ale się nie narobić i nie pisać zbyt dużo" ;). I chyba to był tylko ten bardzo najbliższy czas ;), który właśnie minął.

Poniżej dowód - fotografia z ćwiczeń z historii ;)
Nie będę w to ingerować - sama jestem ciekawa, co będzie dalej ;)


jak pies z kotem

Ułożywszy Niesforki do snu sama odpłynęłam w fotelu. Wyrwałam się jednak z tego jeszcze płytkiego snu, z lekkim stresem, bo jakże to tak: ja sowa już śpię? Myślę, że to zwyczajne zmęczenie ale ten niepokój, że nie sprostałam moim oczekiwaniom aż mnie zaniepokoił.
Bo niezbyt często słyszę od innych, że mam prawo do błędu, do zmęczenia, do zagubienia.

Nastał czas, w którym moja osobowość mieszana w połączeniu przeciwstawnym, ma problem, aby dogadać się ze sobą.

Chce dominować melancholik lecz sangwinik ma ochotę za to się obrazić, bo sam lubi dominować ;)
I są ze sobą jak pies z kotem. Nie lubię tego momentu.

czwartek, 5 marca 2015

przed TY - po Ja

Przed już się jakiś czas temu skończyło. Można powiedzieć, że jest już po. Ale nie jest to takie zwyczajne po - to jest początek nowego. Za każdym razem bowiem słyszę coś nowego, a raczej uzmysławiam sobie kolejną rzecz, nad którą warto pracować, żeby poprawić naszą relację małżeńską.

W ogóle to stwierdziłam, że jestem coraz lepsza, gdy chodzi o dialog i komunikację. Wiem już od dawna, z różnych szkoleń, że niezbyt dobrym, zwłaszcza w chwili poddenerwowania,  zwrotem jest zwrot typu: "Ty zawsze ....", np. "Ty zawsze wszystko psujesz". Takie generalizowanie wcale nie jest dobre i przeważnie nieprawdziwe, ale robi wrażenie. Poczyniłam więc już postępy w zakresie takiej komunikacji. Teraz mówię: "Ty nigdy.." -  żartuję oczywiście, bo to dokładnie to samo. Więc jak?  Otóż teraz, po pięciu latach pracy nad sobą mówię: "Ty często ;P"
To też jest oczywiście żart, bo w komunikacji i dialogu najistotniejsze jest, aby komunikat TY zamienić na komunikat JA. No i nad tym nieustannie pracuję.
Bo wytknięcie zawsze jest łatwiejsze.

piątek, 27 lutego 2015

przed

Zaczynam odczuwać potrzebę napisania. O czymś takim nieraz pisała Okruszyna. Roboty fura, stres, czas goni a ja kroku dalej zrobić nie mogę, dopóki nie napiszę.

Bo dzisiaj taki dzień - ostatni dzień roboczy miesiąca, że obowiązków służbowych całe mnóstwo, a nam doszły jeszcze dodatkowe, "służbowe" inaczej, czyli rodzaj służby. Całe szczęście, że świat poszedł naprzód i można pewne rzeczy zrobić "zdalnie", co bardzo usprawnia logistykę i daje chwilę wytchnienia takim jak ja - mało zorganizowanym. Służba natomiast najpiękniej się wyraża w prawdziwiej służbie. Prasuję wiec stertę obrusów, aby i one swoim wyglądem służy małżeństwom podczas kolejnego Programu Ja+Ty=My, tym razem w Katowicach. Odhaczam na liście kolejne rzeczy, sprawy, niezbędniki, które w zestawie "mały trener" powinniśmy mieć ze sobą. Oby tylko Mój DrOgi Mąż nie zapomniał odebrać przenośnej wieży grającej z naprawy od sąsiada zza trzech płotów.
No i ten stres. Żeby nie zepsuć czegoś. Bo to taka służba, która polega na towarzyszeniu. Bo to taki Program, który nie stawia pod ścianą i nie oskarża, że tu było źle, a ta, jeszcze gorzej, a wskazuje, gdzie mógł być, choć nie musiał, popełniony błąd i daje narzędzia, jak go niwelować. Często podczas żmudnej pracy. To też taki Program, który umacnia i daje duże poczucie satysfakcji, że dotychczasowe trudy nie były zmarnowane. Kto jeszcze nie był, to zachęcam. O kolejnych można przeczytać na stronie Fundacji Pomoc Rodzinie.

No dobra, okazuje się, że mogłabym tak jeszcze trochę, a tu czas po Niesforki do placówki jechać...
Wspierajcie dobrą myślą i modlitwą :)


sknera?

Niesforka zgubiła kolejnego zęba. Tradycyjnie schowała go pod poduszką. Wróżka Zębuszka i tym razem jej nie zawiodła :)
Odbierając ją ze szkoły muszę jednak odeprzeć atak złości. Coś jest nie tak....
Przyczyna złości zaraz zostaje zidentyfikowana. Koleżanka jej powiedziała, że to nie wróżka zębuszka tylko rodzice zabierają ząbka i coś tam zostawiają. Pamiętając o tym, jak długo Najstarszy Niesforny Aniołek miał frajdę z tego typu akcji, myślę sobie, że byłoby szkoda odzierać dziecko z tego beztroskiego dzieciństwa, tym bardziej, że zaraz Najmłodszy Niesforny Aniołek zacznie gubić ząbki. "Nie wiem, jak jest u koleżanki, może do nich do domu nie przychodzi Wróżka Zębuszka i rodzice zabierają ząbki dzieciom, ale w naszym zawsze jest mile widziana ;)" - poinformowałam Niesforkę a to zdanie zdecydowanie ją uspokoiło. "Właśnie. Poza tym łatwo byłoby poznać, że to rodzice zabierają ząbki, bo wtedy mieliby ząbki dzieci i musieliby dać swoje pieniążki" ;)

Cóż - "skąpi" rodzice też kiedyś mają "swój" dzień ;)

środa, 25 lutego 2015

artyści

Niespodziewanie i na mnie padło. No niby nic takiego. Lekka temperatura, kaszelek, łamanie w kościach czy w resztkach mięśni. Zasięgnęłam porady lekarza lub farmaceuty i nakazał nie chuchać na resztę rodziny, co trudne niezwykle, bo rodzina z tych, gdzie podstawową formą komunikacji jest tulenie, przytulanie, wspólne w łóżku budzenie i całowanie. No i według porady, powinnam sobie poradzić, ale żeby nie było nieprzewidzianych i nadmiernych powikłań, zastosować się należy do porady bez dyskusji.

Trudne to bardzo, bo te rączki malutkie same się kleją do mnie. Ale mimo to Niesforki dzielne są bardzo, bo siedząc na sąsiedniej kanapie smyrają nóżkami o moje nogi - byleby kontakt był.

Modelowi kinestetycy. Najstarszy Niesforny Aniołek coraz bardziej świadomy siebie również w tej dziedzinie. Wychowawczyni od dwóch dni wypełnia z nimi testy. Moja diagnoza się potwierdza. Kinestetyk połączony ze słuchowcem (w szkole powszechnej to "trudny" typ - tzn. jest wymagający i każdemu się z takim niezbyt dobrze pracuje, a już zwłaszcza nauczycielowi, który przede wszystkim jest wzrokowcem). Mam nadzieję, że przyniesie to też efekty i większe zrozumienie u nauczycieli, tym bardziej że używa bardziej też prawej półkuli (tak jak mamusia), i działa w sposób artystyczny nie zważając na dopracowywanie szczegółów.

I w ogóle to wygląda na to, że mamy samych artystów w domu. :)))

wtorek, 24 lutego 2015

na tablicy

Z moim pisaniem bywa tak, że musi się rozkręcić. Niezbyt dobrze mi to ostatnio wychodzi, ale żeby pomalutku wrócić do jako-takiej wprawy, to dzisiaj wpis obrazkowy.

Jakoś bardzo do mnie przemawiający ;)

znalezione w sieci

środa, 18 lutego 2015

kwatera główna

Matką w bojach jestem, więc wybaczcie, że mnie tu nie ma, ale strategie muszę opracowywać na różnych polach. Niestety, różnie mi to wychodzi :)

Czy już Wam mówiłam, że bardzo zaskoczona jestem, jak różni są ludzie? I że do każdego jest inny klucz dostępu? I że muszę też innym pomóc znaleźć ten klucz do naszych Niesforków, bo inaczej idą noże, talerze, fochy i wąty - w różne strony.

No to dobrego dnia, tygodnia, miesiąca -  wracam do kwatery głównej.

piątek, 13 lutego 2015

WŹ Dosianka

Krótka wyprawa poza dom okazała się być wielką przygodą, dobrym i pełnym spotkań czasem.

Przede wszystkim dlatego, że poznałam Plusa, czyli Pawełka, synka Okruszyny. Ma chłopak właściwe podejście do życia, bo postanowił od pierwszych dni swojego życia wylegiwać się w ciepłych promieniach lamp solaryjnych ;).
Po wtóre miło i efektywnie spędziłam czas w mieście spotkań z gronem zaprzyjaźnionych osób.
Po trzecie pogawędki z Doktorową do późnej nocy były niezwykle sympatyczne. Co prawda mam wyrzuty sumienia, że przeze mnie Doktorowa, w fazie lunatykowania, musiała pójść rano do pracy :)
Po czwarte wrażenia po spotkaniach służbowych, mimo że nie wszystkie jednak mogły się odbyć i choć były wyczerpujące a niektóre lekko depresyjne, mogły zostać zatarte długimi godzinami wałęsania się wraz Moim DrOgim Mężem po moim ulubionym mieście :)

Ale, żeby nie było, że sama jedna wielka przewidywalna nuda :)

Ledwo oko u Doktorowej otwarliśmy, zadzwonił nasz sąsiad zza płota z informacją, że źródło nam na działce wybiło i woda się leje wartkim strumieniem. Gdy spotkały się nasze (moje i MDMa) spojrzenia pełne zdumienia, widać też było, że główki pracują i trybiki rozruszały się lekko niczym Pomysłowemu Dobromirowi, bo oczyma wyobraźni zobaczyliśmy rozwiązanie wszystkich naszych problemów i nową wizję lepszego życia. Już widziałam tę małą, rodzinną rozlewnię doskonałej Wody Źródlanej Dosianki, a nasze obejście zamienione w kraj miodem i wodą płynący....

Z hipnotycznych marzeń wyrwał nas jednak sąsiad, konstruktor i projektant, między innymi naszego domu, zorientowawszy się, że realizacja naszego projektu może zakłócić jego spokojne życie, chociażby w ten sposób, że będą koło jego domu przejeżdżać codziennie niezliczone ilości aut transportowych, które Dosiankę będą rozwozić po całej Polsce, i poinformował nas, że skoro nas nie ma, to on zajmie się sprawą i wezwał służby odpowiednie, żeby owe źródło zabezpieczyć, albo może od razu na nie akcyzę nałożyć, kto tam wie? ;)))

Ekipa z pogotowia, okazało się, że wodno - kanalizacyjnego, przyjechała, dół wielki wykopała i okazało się, że fachowa firma, robiąca niewielki fundament pod malutki śmietnik, musiała naruszyć rury przesyłowe wody, ale sprawy nie załatwiła fachowo, tylko jak  na "fachowców" przystało, oklejając je taśmą izolacyjną!!! (sic)

No i wyjaśniło się nam, dlaczego pojawiły nam się mokre plamy na ścianach w piwnicy i już wiemy, że to nie wina deszczówki i jej słabego odprowadzenia, i że wcale niepotrzebnie zainwestowaliśmy w pompę, która wypompowywała wodę deszczową.

A teraz, zamiast wystawiać faktury sprzedażowe za Dosiankę, czekam na fakturę z pogotowia, które to pewnie nas obciąży kosztami naprawy,  bo jak zapisali w protokole, awaria z winy użytkownika :(

A ten nasz strumyk - chwilowa wizja fortuny - został zauważony już z samego rana przez Średnią Niesforkę, która oznajmiła Brzozannie i Liw, że brzózka nam się sama podlewa, ale niestety nikt tego nie podchwycił, i nie zdążyliśmy fabryki wody wybudować :)

I mimo wszystko - jak dobrze mieć sąsiada :)

środa, 11 lutego 2015

survival

Brzozanna i Liw podjęły się kolejnego survivalu. Survival polega na pilnowaniu Niesforków, które to uwielbiają, bo dla nich to też swoisty survival. Na przykład śpią w piwnicy :), pod namiotem, a że survival, to się zębów nie myje itp.

W tym czasie ja wraz Moim DrOgim Mężem mamy chwilę dla siebie. O! Dla nas też survival :)
Witaj przygodo!

A TU odrobinka "mojej powagi" :)

piątek, 6 lutego 2015

a było mi tak źle


Miałam ochotę schować się w sobie i zapaść w sen zimowy. Było mi źle, czułam się wypruta. Z trudem bowiem znoszę frustrację, humory, przekręty innych, zła wolę i wyładowywany gniew - było mi po prosu przykro.

I nagle nastał ten dzień. I wiem, że są też inni ludzie na świecie, którzy dobrym słowem wesprą, życzenia złożą, lepieje ułożą, kwiatka przyniosą i uśmiechem obdarują, imprezę zorganizują.
Jakby specjalnie Dzień Imienin wpisany został w kalendarz po to, aby podnieść człowieka na duchu, tym bardziej, że patronka piękna i dzielna - wspomożycielka ludu. Jest nawet w herbie Wrocławia- skąd się tam wzięła - trudno powiedzieć :) Ale pewnie dlatego też tak bardzo lubię Wrocław.

Dziękuję, Drogie Fariatki, za piękne życzenia  na zaprzyjaźnionym blogu Rybeńki i za kwiaty :) Na Was zawsze można liczyć :)


poniedziałek, 2 lutego 2015

przejrzyste zeszyty

Prowadzone przeze mnie zeszyty w szkole były niezwykle przejrzyste. Przyczepić nie można było się do niczego, głównie dlatego, że były puste. A właściwie to nie puste. Były w nich tematy i miały być notatki, ale pozostawały same miejsca na notatki. Gdy otwierało się taki zeszyt, to aż miło było popatrzeć - przejrzysty, czysty i bez błędów ;)

Pewnie też dlatego nigdy nie pisałam pamiętnika, bo byłby w nim same białe dziury. I tak też się już dzieje z blogiem. Dosipisanie cierpi z powodu małego w nim pisania. Już kiedyś planowałam zmienić tytuł na Dosimilczenie (chyba ;PPP)

Cóż. Ku pamięci to chciałby się to i tamto zapisać. Ale że za dużo się dzieje i nie wszystko przechodzi w sposób kontrolowany i bez nadmiernych emocji, ciężko nieraz opanować złość, irytację, chandrę czy co tam jeszcze, i niezbyt potrafię odcedzić to, co złe, żeby dalej w świat nie szło, więc rzadko się ujawniam.

Poza tym wielce zajęta byłam, bo ferie przecież były ;) Śnieg dopisał, stoki cudowne, Niesforki jakby coraz bardziej samodzielne i śmigały na nartach, nie tylko na oślej łączce. Mają za sobą już bardziej ambitny stok, prawie kilometrowy i lekki niedosyt.

Jednakże wszystko co piękne, kiedyś się kończy i ... wraca rzeczywistość, którą to możemy uczynić piękną, ale ... no właśnie. Po pierwszym dniu obowiązków szkolnych, które nie mają cienia wyrozumiałości, szara rzeczywistość może nawet i chciałaby być piękna, lecz jakiż urok miałby  wtedy dni wolne i ferie przyćmione jej pięknem? ;)))

Zaglądam do zeszytów Najstarszego Niesfornego Aniołka i stwierdzam, że on również prowadzi przejrzyste zeszyty ;P

Podsumować by można było jakąś taką piękną sentencją, że niedaleko pada jabłko od gruszki, nie?
No bo genetyka tu chyba nic nie jest winna ;PPP



środa, 28 stycznia 2015

ferie nie tylko dla dzieci :)

Miliony spraw i stresów chwilowo udało mi się wymanewrować w pole. Wiem, że się (delikatnie to ujmując) rozzłoszczą na mnie, że tak je potraktowałam i mam świadomość tego, że niedługo wrócą z odwodem, ale do tego czasu, mam nadzieję, że moje siły również się zregenerują i dam radę. Tym bardziej, że w tym roku aura sprzyja i jest po naszej stronie.

Szusujemy :) Ciągle na naszej oślej łączce, ale z coraz to większą wprawą i prędkością. Bardzo się zmienił krajobraz od zeszłego roku.





 Regeneracja sił następuje w dobrym towarzystwie - to zawsze miało na moją rekonwalescencję niebagatelny wpływ. Miło jest razem "tracić czas". Jak zawsze to tylko pozory.

Doktor np. zapodał wczoraj bardzo dobre mleko do picia przed snem z zastrzeżeniem, że nie wolno nic zostawić, bo mleko wybitnie uczulające dla dzieci i lepiej żeby nie ruszały. No a przecież nie od dziś wiadomo, że Doktora należy słuchać ;) Kończyłyśmy więc to mleczko do późnych godzin pełniąc wartę i broniąc pensjonatu niczym twierdzy przed niepożądanymi gośćmi, co to mówili różnymi językami, żeby tylko do domu się dostać. Ostatecznie okazało się, że to tacy sami pensjonariusze jak my, ale skąd my to mamy wiedzieć o drugiej w nocy?
I mimo dojrzałego już wieku pobrałyśmy kolejną naukę życiową. Pierwsza to taka, że zamki w drzwiach mogą się różnie zamykać i należy próbować różnych ustawień klamki, a druga to taka, że jak wybudza się mężczyznę w środku nocy, nawet jak ma się do tego poważny i uzasadniony powód, to nie należy podawać mu zbyt dużej ilości informacji, bo uzna, że za dużo mleka się przed snem wypiło i język się rozwiązał aż nadto.

W każdym razie jest pięknie i tego się trzymam :)))

środa, 14 stycznia 2015

mały żarcik

Przedstawiona przez panią przedszkolankę diagnoza Najmłodszego Niesfornego Aniołka daje powody do dumy. Dziecko ocenione jest wysoko we wszystkich zakresach. Oznacza to, że nie ma żadnych podstaw do tego, aby myśleć w ogóle o odroczeniu go w podjęciu obowiązku szkolnego i będzie musiał pójść do szkoły jako sześciolatek.

Pani, rzeczywiście, dostrzega jego mocne strony, podkreśla zalety i opowiada mi później też takie oto perełki.

Po przerwie świątecznej dzieci rozmawiały o tym, jak spędzały Sylwestra. Niesforek też wspominał. Opowiedział wszystkim, że Tatuś w Sylwestra rozpalił ognisko i wrzucił do niego fajerwerki ;)

Na pytanie pani czy aby nie zmyśla z powagą wielką odpowiedział, że nie. I nie zmienił też zdania, gdy powiedziała, że zapyta Tatę, jak przyjdzie po niego. Niesforek na to rezolutnie odpowiedział, że dzisiaj mama go odbierze :)  Pani zdołała się już nieźle wciągnąć w tę rozmowę i zapewniła go, że w takim razie zapyta Tatę, gdy ten któregoś dnia go do placówki przyprowadzi. Na co Niesforek odpowiedział, że pewnie wtedy Tata już nie będzie tego pamiętał ;)

Dwa dni później Niesforkowi, przy jakieś tam pogadance, znowu puściły wodze fantazji. Pani  zareagowała, prosząc go, aby się wstrzymał i dopytała, jak to naprawdę było z tym Sylwestrem. A Najmłodszy na to powiedział: No, to był taki mały żarcik. ;)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

dziecięca izba

Średnia Niesforka jeszcze przed Świętami robiła w świetlicy laurkę i zapomniała mi ją dać na czas. A że właśnie odnalazła, to mi ją wręczyła. A ja "ku pamięci" z uśmiechem wielkim ją sobie tu zamieszczam.
I sądzę, że nie o estetykę pracy chodziło, a o treść :)






Bardzo mi się podoba - piękny charakter pisma ;)))

****

Wśród Niesforków, oprócz kłótni i przepychanek, również jest czas wspólnych tematów i działań. Wchodzą w relacje, które momentami męczą, ale częściej cieszą.

Zastanawiam się tylko, czy aby na pewno dobrze zrobiliśmy, że w domu mają swoje pokoje, a przynajmniej potencjalne swoje pokoje, skoro wystarcza im jednoosobowe łóżko :)

Rozczuliłam się widokiem trójki dzieci w jednym łóżku pod jedną kołdrą,  chociaż kilka chwil wcześniej gula mi rosła, bo ciągle gadali, ciągle mieli wiele spraw do omówienia, a trzeba było spać. 

Takie tam nocne rozmowy Niesforków :)

czwartek, 8 stycznia 2015

zarządzanie na szczęście

Zarządzanie to ciężka i odpowiedzialna sprawa.
I chyba każdy człowiek na ziemi musiał się z nim zmierzyć.

No chociażby ogarnięcie poranka! Należy przecież odpowiednio zmotywować domowników do łaskawego otworzenia oczu, a później  do heroicznej postawy jaką jest wstanie z łóżka. Ogarnięcia w tak zwanym międzyczasie uniformów i zabezpieczenia odpowiedniej ilości i jakości posiłków regeneracyjnych. Przyjęcie skarg i zażaleń składanych przez domowników, że są nieodpowiednio traktowani przez innych, chociażby w ten sposób, że mają ograniczony dostęp do łazienki, a ta, jak wiadomo, jest najchętniej zajmowaną przestrzenią w domu, oprócz łóżka z ciepłą kołderką, oczywiście. Gdy pierwsze kryzysy zostaną już opanowane, wówczas nadchodzi czas do zmierzenia się z transportem i logistyką. Niejednokrotnie, wprawny menadżer, sam jest w to zaangażowany, bo przy okazji robi jeszcze motywującą odprawę, zwłaszcza młodszym członkom zespołu domowego.

Po pierwszym boju dnia każdego, gdy większość zadań zostaje już rozdzielona, przychodzi moment na krótką przerwę, a potem na ...

zarządzanie na większą skalę, tudzież wpisanie się w większą grupę, która powinna funkcjonować będąc prowadzoną przez innego menadżera. Ale tu nadchodzi pokusa stawiania go w trudnych sytuacjach i testowania granic, czekając na potknięcia. Zakładam jednak, że takie sytuacje są marginalne i dorosłym i odpowiedzialnym osobom nawet nie przechodzą przez myśl.

Czasami zdarza się menadżerowi zarządzać kryzysem. To taka sytuacja, gdzie skończyły się możliwości, które są na co dzień dostępne. Są to raczej zaskakujące sytuacje i równie zaskakujący a towarzyszący im ludzie. I o ile jeszcze samą sytuację można by było jakoś rozwiązać, to właśnie ci towarzyszący im ludzie okazują się być bezwzględnymi, pozbawionymi empatii i odrobiny życzliwości. Można w ich oczach dostrzec wręcz satysfakcję z tego, że swoimi kompetencjami i możliwościami chwili są w stanie zbrukać drugiego nie zważając na okoliczności.

Piszę o tym, bo wyrzucić wręcz z siebie muszę to, że zarządzać musiałam dzisiaj takim kryzysem i niestety poległam. Musiałam wezwać posiłki i zaangażować w rozwiązanie problemu Prezesa. Na szczęście szybko poradził sobie z trudną sytuacją, a ja uwierzyć nie mogę, że naprawdę coś takiego mogło się zdarzyć.

Nieistotne, co to było. Szkoda, że się zdarzyło. Przykro, że toczyło się, jak się toczyło.
Na szczęście dobrze się skończyło. Na szczęście wnioski można wyciągnąć! Na szczęście można przewidzieć na przyszłość takie zdarzenia i im odpowiednio zapobiec.
A osobom towarzyszącym i uczestniczącym w tym zdarzeniu życzę więcej szczęścia w życiu i mam nadzieję, że okoliczności ich życia zmienią się na tyle, że nic nie będzie ich pchało do takiej bezwzględności i beznadziejności.

środa, 7 stycznia 2015

wysyp

Nareszcie jesteś! - tak miło przywitała mnie nasza Średnia Niesforka, gdy przyszłam po dzieci do placówki. Nie ukrywam, miło mi się zrobiło :) tym bardziej, że wychodzenie do szkoły rano nie odbyło się w anielskiej, spokojnej atmosferze i tak naprawdę zakończyło masowym spóźnieniem ;)

Cieszę się, że Cię widzę! - odpowiedziałam serdecznie Niesforce, na co ona obdarzyła mnie szczerym uśmiechem od ucha do ucha i to w taki sposób, abym na pewno dostrzegła tę, od dawna oczekiwaną, dziurę po zębie!!!

Tu musiałam zamienić się w słuch i z wielką uwagą przyjąć tę niezwykle barwnie opowiedzianą, z momentami grozy, historię wypadnięcia zęba. A następnie wysłuchać, jak to drugiej koleżance też właśnie dzisiaj w szkole wypadł ząb. Musiałam również dokładnie obejrzeć tę ukruszoną zębową perełkę. A że czekaliśmy na ten ząbek kilka ładnych miesięcy nim się pojawił i cieszyliśmy się z tego faktu, że łyżeczka ma już o co stukać, to teraz przecież ząbkowi należy się równie wielka atencja, że dzielnie spełnił swoją rolę. No i przecież jest to oznaka również tego, że nasza mała kruszynka rośnie, rośnie, rośnie i ... niedługo tak wyrośnie, że będzie mnie w czółko całować :)

Radosną nowiną podzieliliśmy się z kuzynką mieszkającą w Krainie Deszczowców, której, choć młodsza jest od Niesforki, też niedawno wypadł ząbek. Dziewczynki stwierdziły zgodnie, że podobne są do siebie, a ja po raz kolejny rozrzewniłam się nad tym, że to tak daleko, że szkoda, że tak rzadko ze sobą się spotykają, że...

Gdy dziewczynki przez kamerki pokazywały sobie swoje piękne ząbeczki, Najstarszy Niesforek podszedł do nas i ... wyciągnął sobie z buzi... zęba :D

A to ci heca ... pierwszy dzień po przerwie świątecznej i taki wysyp mlecznych zębów :D

Idę więc teraz sprawdzić, czy Wróżka Zębuszka ma którędy wejść po te zęby. A może coś jeszcze zostawi :)


piątek, 2 stycznia 2015

życie jest piękne i ona też

Gdyby nie to, że wczoraj wygrało ze mną moje zmęczenie wynikające tylko z i wyłącznie z małej ilości snu, to napisałabym, że crazy hours przeszły łagodnie w lazy hours a te w happy hours. Opisałabym pewnie, ku pamięci, kilka fotek, które poczyniłam w swojej pamięci z tego dnia i nocy, którą zechcieli nasi przyjaciele spędzić z nami, czyniąc go w szczególny sposób moim dniem. Ale słów mi brak i chwila jakby uciekła. Myśli moje zajęła dzisiaj s. Judyta.

Odeszła.

Odeszła piękna pozostawiając nam swoje piękne spojrzenie na  świat i życie.