czwartek, 28 lutego 2013

dużo nas

Dzień biurowy, trochę leniwy, ale spędzony w domu. Więc obiadek powoli też gotuję, barszczyk według przepisu Pani Janeczki. Z wywarem z suszonych śliwek i z miodem. Wprawdzie barszczyku o mało nie przecedziłam do zlewu i w ostatniej chwili się zorientowałam, że to nie ziemniaki, chociaż też okopowe. Mam jakiś szczególny dar do robienia barszczu :) Chyba to będzie moje danie popisowe.

Martwię się jedynie, że troszkę za mało go zrobiłam, bo jakby więcej nas w domu było.
A każdy jest tu przecież ważny i nikogo nie można pominąć.
Średnia Niesforka zadbała, żeby podczas jej nieobecności nikt się nie nudził, a ja muszę zadbać, aby nikt nie był głodny ;)






środa, 27 lutego 2013

wyjątkowi

Zużywając tony chusteczek higienicznych i troszcząc się o Najstarszego Niesfornego Aniołka, którego ze szkoły wczoraj kazano nam odebrać w trybie natychmiastowym, patrzę tylko, jak godziny uciekają. I nie wiem, jak to jest możliwe, że kiedy nic szczególnego nie robię, to one pędzą, jak szalone.

Bo przecież nastawienie pralki i wywieszenie prania nie zabiera dużo czasu, przygotowanie obiadu, zwłaszcza zorganizowanej pani domu, również. Nie wspominając o prasowaniu.

Te zwykłe czynności, które przecież w każdym domu są do wykonania i są takie oczywiste, że może dlatego właśnie, są tak nielubiane.
Ale nie jestem perfekcyjna, nigdy nie nadążam z praniem, nie wspominając o prasowaniu, a gotowanie to już zupełnie inna historia.

Przecież każdy chciałby być wyjątkowy i robić same wyjątkowe rzeczy, a nie tylko segregować pranie.

Chciałby, aby darzono go szacunkiem, okazywano zainteresowanie.
I szukając tej drugiej skarpetki do pary, czuję, jak opuszcza mnie złość i bunt, bo to przecież tylko w ten sposób, okazując moim najbliższym szacunek, przekażę im, że są wyjątkowi i ważni.

I praca w domu stała się jakby lżejsza, obiad szybciej się ugotował i dzieci wróciły z przedszkola jakby bardziej czyste ;)

wtorek, 26 lutego 2013

czas na emeryturę?

Elastyczność młodych umysłów jest zaskakująca. Nie trzeba daleko szukać przykładów, wystarczy spojrzeć na dzieci, które rwą się do nowinek technicznych i od razu, bez żadnych oporów z nich korzystają. I nieźle im to wychodzi.

Zastanawiam się, czy nie powinnam złożyć wniosku o przyznanie mi wcześniejszej emerytury, gdyż zaczynam odczuwać lekkie poddenerwowanie tym, że moja intuicyjność w zakresie korzystania z  nowości typu iPhon, iPad ale też zwykły laptop, czy drukarka wcale nie jest taka oczywista. Wychodzi mi na to, że jestem już starej daty, bo do pewnych udogodnień technicznych podchodzę, jak do jeża. Owszem, te wszystkie nowinki techniczne są interesujące i nawet przydatne, ale dla mnie użyteczne dopiero wówczas, gdy ktoś mi pokaże, jak z takiego ustrojstwa korzystać. Dopóki nie oswoję, to jest to ustrojstwo, a gdy już poznam i polubię to... jakież życie staje się proste.

Niemniej jednak przyswajam tylko wiedzę konieczną do używania danego urządzenia, a zwłaszcza konkretnych programów, ale nie mam pojęcia, jak ono działa samo w sobie.

A wczoraj wieczorem, tuż przed ważną dla nas telekonferencją na Skypie, gdy zasiadłam do komputera, ujrzałam taki oto obrazek:


A przecież dzieciarnia przed chwilą tu grała i się świetnie bawiła. Wcale im nie przeszkadzało, że obraz o 90 stopni przekrzywiony. Więc albo mają tak duży astygmatyzm, albo wydaje im się, że laptop to też tablet i można nim przewracać w różne strony, albo ja jestem jednak za stara i nie umiem się dostosować.

I nie miałam (i dalej nie mam) zielonego pojęcia, jak one to zrobiły i nie miałam też zielonego pojęcia, jak to zmienić.

Dobrze, że współpracuje z nami informatyk i zdalnie usterkę naprawił. Dobrze, że takiego mamy, bo czasami zdalnie ratuje nas w sytuacji, gdy coś nie działa a przywrócił do pełnej sprawności niejedno urządzenie poprzez prostą komendę: a czy listwa zasilająca to urządzenie jest teraz podłączona do prądu?

Och, nawet nie zdajecie sobie sprawy, ile urządzeń działa lepiej, gdy podpiętych jest do prądu ;)

niedziela, 24 lutego 2013

drzemka

Szczypię się dość mocno, żeby sprawdzić, czy naprawdę nie śpię i czy to wszystko, co się działo, aby na pewno jest jawą.
A jeśli naprawdę jest jawą, to tym bardziej konieczny jest sen, bo po 4 godziny snu na dobę przez ostatnie dni weekendu, to chyba troszkę jednak za mało.

Jednakże radość ze spotkań piątkowych we Wrocławiu, odwiedzin Skrojonych Na Miarę :) w sobotę i nie tylko, którzy z Wrocławia do nas pociągiem za nami przybyli, a także dawno umawianych odwiedzin Dżastiny z Rodziną jest tak duża, że ten chwilowy brak snu wydaje się być niczym, a już nawet znalazłam rozwiązanie, jak go nadrobić.

W moim przypadku to dość proste. Będę nadrabiać go porankami, nastawiając sobie budzik pięć minut później, ale za to z postanowieniem, że drzemkę będę powtarzać tylko ... raz ;)


sobota, 23 lutego 2013

jaka to melodia?

Skończyła się Ewangelia, Ksiądz zaczyna mówić kazanie.  Raczej normalne, ale mówi o swoim niezwykłym talencie i śpiewaniu psalmu na swoją melodię, gdy organista przygrywa mu inną, a ja w tym czasie przybieram kolory wyjątkowo wyraziste, niczym szminka bell nr 19, która jako oficjalny kolor ust dla dziołch z zespołu ludowego uchodziła.

Bo jak się domyśliłam, wszak inteligentna jestem ;) była to jednak aluzja do osoby przed chwilą śpiewającej psalm i aklamację. Aklamację zaśpiewaną, niestety to za dużo powiedziane, bez wcześniejszego przygotowania, na melodię nam muzyka nie przeszkadza.

Gdyby nie wcześniejsze doświadczenia kantorki, zapewne zapadłaby się pod ziemię, a tak zaczęła się z tego, trochę bardziej niż w duchu, śmiać. Pomogło jej jednakże to, że była to Msza Św. wśród swoich i ku wielkiemu zaskoczeniu, gdy wracała na swoje miejsce do ławki, stwierdziła, że wszystkie oczy są skierowane na nią i każdy tym wzrokiem starał się ją pocieszyć, wyrazić swoje ubolewanie, a niektórzy nawet pewnymi gestami (kciuki w górę) chcieli przekazać wyrazy uznania (czyt. współczucia). Nie da się ukryć, że miała nadzieję, że wszyscy o tym szybko zapomną.

Jednakże na wstępie swojego kazania, Ksiądz przypomniał pewne zdarzenie ze swojego życia, które było troszkę podobne do tego, które kantorka chciała szybko wymazać z pamięci, że nie dość, że już na zawsze zostało wryte w jej pamięć, to jeszcze w pamięć wszystkich tam obecnych.

Zastanawiam się tylko, czy ktoś cokolwiek innego zapamiętał z homilii ;)))

I można by było nie wspominać tej historii, gdyby nie to, że tą psalmistką, która najpierw chciała szybko o tym zapomnieć, a w tej sytuacji wręcz chce zamieścić notkę w kronice rodzinnej, że zupełnie niechcący wprowadziła wiernych w klimat konkursu jaka to melodia, byłam ja.

Dzięki Fr Jay - każdy przecież lubi, gdy się o nim mówi dobrze, a nie źle, a Ty w końcu nic złego o mnie nie powiedziałeś ;)))

czwartek, 21 lutego 2013

fajniej

Obserwowanie relacji pomiędzy naszymi Niesfornymi Aniołkami momentami jest niezwykle pasjonujące. Codziennie się zastanawiam, jak będzie dzisiaj i co będzie motorem do takich, czy innych zachowań.

Zaczyna się nowy dzień i ...
dla przykładu zacznijmy od Najstarszego -
budzi się i wybiera jedną spośród opcji:  okazuję swoją sympatię i Siostrze, i Bratu albo wręcz przeciwnie - jest niemiły i dla Siostry, i dla Brata, albo lubi Brata, a nie lubi Siostry, albo też lubi Siostrę, a nie lubi Brata. Taki sam układ ma Najmłodszy Niesforek, no a Niesforka ma do wybory ten sam wachlarz zachowań ale skierowany tylko do Braci.

Jak będzie?
Tego nigdy nie wiadomo.

Często jest tak, że dla zasady: Najstarszy narzeka na Młodsze Rodzeństwo, Najmłodszy narzeka na Starsze, Średnia narzeka na Najstarszego i Najmłodszego, ale to narzekanie nigdy nie trwa zbyt długo  i szybko wracają do sowich, jednak częściej i dłużej trwających, pozytywnych relacji. A gdy zbyt długo któregoś nie ma, to tęsknią za sobą bardzo.

No i pytają, czy będzie ich jeszcze więcej, bo byłoby wtedy jeszcze fajniej :)

Fajniej - no, jest to jakiś argument!

środa, 20 lutego 2013

na rękach

Z zachwytem poznaję nasze dzieci i aż trudno uwierzyć, jaki potencjał nosimy w sobie. Dużo mi daje to, że poznałam pewne schematy oraz profile osobowości. Odkryłam to, iż zdecydowanie jestem wzrokowcem, ale już nasze dzieci niekoniecznie takie muszą być.

Brak tej wiedzy, wyprowadzał mnie kiedyś z równowagi, gdyż wydawało mi się, że nasz Najstarszy Niesforny Aniołek jest złośliwy i specjalnie się wierci, narzeka na źle zasznurowane buty, na źle zapiętą kurtkę, na łaskoczącą metkę przy bluzce. Doprowadzony przez niewygodę do furii, swoim wierceniem, narzekaniem doprowadzał innych do furii. W momencie, gdy przekonałam się, że jest on kinestetykiem pierwszej klasy, zrozumiałam go, nauczyłam się reagować na jego zachowanie i muszę być przygotowana na to, że gdy raz się sparzy w ognisku, to i tak za chwilę może sprawdzić, czy nadal tam parzy. Bo tak już ma. Wszystko musi sprawdzić sam, dotknąć, przełożyć.

Wskazówka i ostrzeżenie: nie chodzić z nim do muzeów (no może teraz już tak), gdzie eksponaty są w zasięgu ręki, a raczej tam, gdzie organizowane są spotkania z nauką i przygotowane są do samodzielnego wykonania jakieś bezpieczne eksperymenty.

Ten nasz kinestetyk uczy się też w oryginalny sposób. Niekoniecznie przy tym uszczęśliwiając nauczycieli, bo ciągle się wierci, a pisać nie znosi. Wymaga to zbyt dużego wysiłku w utrzymaniu własnego ciała w niekomfortowej dla niego pozycji. Nie lubi jej. A czyta też w dość zaskakujący sposób.

Wczoraj zdębiałam, gdy go zobaczyłam, jak czyta lekturę.  Przy świetle z odpowiedniej strony, w skupieniu, ale .... na rękach ;)




wtorek, 19 lutego 2013

wyjątkowy tydzień

Mam czas refleksji.
Inaczej mówiąc nawrócenia.
Korzystam tyle ile mogę z rekolekcji wielkopostnych. Czekałam na ten czas.
I chociaż jest w domu trochę zamieszania, bo trzeba zburzyć normalny rytm tygodnia, coś poprzekładać, coś odwołać, żebyśmy mogli jak najwięcej skorzystać. I chyba po to był nam potrzebny ten spokojny weekend ;) aby tydzień był wyjątkowy.

Dzisiaj, podczas porannych nauk, Ks. Marcin Ogiolda, ten sam, który w zeszłym roku misje prowadził, a teraz przypomina, zwrócił moją uwagę na to, że młodzież (chciałabym się ciągle jeszcze do niej zaliczać ;P), mimo że nonszalancko się zachowuje, że sprawia wrażenie wyluzowanej, że się buntuje, to ma liczne lęki i obawy, boi się. Często sobie nie radzi, bo wszelkie "doskonałości" tego świata, dzięki którym wszystko ma w zasięgu ręki i to, że wszystko też, potrzebne czy nie, jest w zasięgu ręki, nie daje poczucia bezpieczeństwa. I nie wie, gdzie i jak szukać bezpieczeństwa.
Bunt jest często oznaką lęku o przyszłość, o zdrowie, o najbliższych.

I jeszcze jedno piękne zdanie: "Wiara rodzi modlitwę, modlitwa zaś ożywia i umacnia wiarę".
Więc dzisiaj, najprościej jak umiem tu.

niedziela, 17 lutego 2013

the end

Weekend minął leniwie, chociaż wcale nie bezczynnie. I już żal, że się kończy. Właśnie taki domowy, z domowymi obowiązkami ale też z relaksem u fryzjera, z wizytą prawie sąsiadów, z książką, dobrym filmem, z wizytą u Najwyższego i, nie chwaląc się, z dobrym obiadkiem - chciałoby się, żeby był trochę dłuższy, żeby tak trochę dłużej trwał.

Tyle że wtedy, gdy miałby być dłuższy, to już by był bardzo intensywnie zaplanowany.

A ten,  nawet mnie zaskoczył tym, że żadnych planów szczególnych nie miał, żadnych ważnych wizyt. Nic. Właściwie to się zastanawiałam, czy o czymś nie zapomniałam, czy czegoś nie przegapiłam.

I cieszę się teraz tym, że był krótki i - jak rzadko - spędzony w domu.

Witaj nowy tygodniu ;)

piątek, 15 lutego 2013

baza


Dawno mnie tak psy nie obszczekały, jak dzisiaj. Właściwie nie tylko mnie, bo Mojego Drogiego Męża również. Nie wiem, czemu tak jazgotały, wszak tylko chcieliśmy wytyczyć sobie szlak biegowy na nartach zaraz za ich płotem. Tak ujadały, że aż z wrażenia przewróciłam się, a one przez płot przeskoczyły, dorwały mnie, przydusiły, kły swoje wystawiły i ....

to była tylko wyobraźnia. Na szczęście udało mi się szybko wstać i pobiec dalej do bazy, naszego domu, zostawiając za sobą ujadające psy, ale przywołując też wspomnienia.

Wspomnienia odświeżone dodatkowo faktem, że niedawno odnalazłam w blogosferze koleżankę, z którą różne badania wykonywałam i niezliczone ilości godzin w laboratorium spędziłam. Z którą, podczas pewnego nocnego poboru prób, utopiłyśmy wspólnie Ruttnera i podczas którego została napadnięta przez dziką bestię. Właściwie nie pamiętam już, co było najpierw. Ale widząc jej rany szarpane, zaraz po fakcie i w trakcie zabiegu chirurgicznego, przy którym, nie wiem dlaczego, pozwolił mi być lekarz, przekonałam się, że jestem wydelikaconą osobą i lubię, gdy psy grzecznie z kagańcem i na smyczy spacerują. Przekonałam się również, że jestem niezłą aktorką, gdyż twardzielkę grałam do końca, nawet w momencie, gdy na widok ... (może jednak bez szczegółów, bo mi słabo się robi), zrobiło mi się słabo i chyba wymagałam już cucenia, a co najmniej podania tlenu, przykucnęłam, głowę prawie do ziemi schyliłam, że niby się tylko zmęczyłam staniem i podtrzymywaniem na duchu koleżanki, mówiąc do niej, a właściwie samej sobie: zaraz już koniec, jedziemy do bazy.

Nie wiem, kto się bardziej z tego powrotu cieszył, ja czy ona ;)

I wynik dzisiejszego biegu: 2:0. Niestety znowu dla mnie ;)


wtorek, 12 lutego 2013

śledzik

Niedługo północ.

Świętowanie ostatniego dnia karnawału we własnym gronie miało dzisiaj swój klimat. Wykończeni ostatnimi dniami przeróżnymi dawkami emocji od domowych po służbowe, domagaliśmy się zakończenia tego okresu zgodnie z tradycją. Znaczy się imprezą ostatkową.

Przy zastawionym stole, tatarem i czerwonym afrykańskim winem, roztrzaskiwaliśmy intelektualnie, dlaczego dzisiejsza impreza nazywana jest śledzikiem?

Przecież to chyba jakaś nowa tradycja, niekoniecznie w porę ;)

Śledzik czeka w lodówce na swoją kolej. Od jutra.

poniedziałek, 11 lutego 2013

fajnie

Nie omieszkaliśmy dziś, a właściwie jeszcze wczoraj, wykorzystać zdobytego w zeszłym roku doświadczenia związanego z powrotem do szkoły po feriach i położyliśmy Niesforki spać troszeczkę wcześniej. Dzięki temu zyskaliśmy kilka cennych minut skoro świt, bo w miarę wcześnie dzieci wstały i z radością udały się do placówek, niektóre wypełniać obowiązek edukacyjny.

I już w swojej naiwności myślałam, że kłopotów, związanych z powrotem do szkoły, uniknęliśmy. Oj, mocno naiwna byłam, bo dopiero wieczorem odczuliśmy, co to znaczy koniec ferii i początek nowego semestru.
Sama aż się zdziwiłam i szczerze mówiąc, gdybym była uczniem, to bym mocno niepocieszona była, że od razu zadanie domowe i to jeszcze w formie, co prawda krótkiego, ale jednak wypracowania.

Dla ucznia, który nie lubi pisać, już nawet nie chodzi o pisanie wypracowań, ale w ogóle pisać, to był prawdziwy koszmar, a mnie zlasował się mózg przy próbach motywowania i wspierania. Najstarszy Niesforny Aniołek nie jest bowiem zbyt karnym (nie mylić z grzecznym) dzieckiem. I skoro nie lubi pisać, to nie powinien być do tego zmuszany. Takie jest jego zdanie ;)

Chętnie bym go zostawiła, poniósłby jutro konsekwencje braku zadania, ale jakoś nie miałam serca. A tym bardziej nie mam serca do home schoolingu. I przez dwie godziny się katowałam i nie pozwoliłam mu zlekceważyć zadania. Byłoby prościej, gdybym mu podyktowała kilka zdań na temat jak spędził ferie zimowe, ale ja go tylko inspirowałam. On był gotów napisać: fajnie. I żeby nie było, że tego nie zrobił, w ostatnim zdaniu napisał, że chciałby, aby następne ferie również były takie fajne!

Ufff...
Ciężki dzień...

niedziela, 10 lutego 2013

jak mawia mój Tato

Można by pomyśleć, że pączki z nadzieniem różanym zatkały mnie skutecznie. I chociaż nadmierne ich spożycie nie powinno mieć wpływu na zdolność pisania, to jednak od czasu ich nadmiernego spożycia i nadmiernej ilości klejącego lukru, posklejała mi się klawiatura.

Wydaje mi się, że obraz dość ciekawy i usprawiedliwiający moją nieobecność.

A tymczasem ....
siedzę pod gruszą ;)


A tymczasem ...
Najstarszy powrócił ze swojego pierwszego zimowiska niezwykle zadowolony i choć był jednym z najmłodszych uczestników, odnalazł się tam znakomicie, a i kłopotów nie robił zbyt dużo. Przynajmniej nie poinformowano nas o takowych. Wrócił zadowolony, ale jak na pierwszy wyjazd przystało, bez kasy przy duszy, za to z połową straganu z pamiątkami.
I według niego wszystkie mają dla niego znaczenie i są bezcenne. Brzmiałoby to bardziej poważnie, gdybym nazwała to zainwestowaniem swojego kapitału w budowanie dobrych wspomnień i naukę samodzielnego dysponowania rezerwami finansowymi.
Z podjętych decyzji jest niezwykle zadowolony i robi wrażenie wśród młodszego rodzeństwa :)

Jak mawia mój Tato: dzieci nam się starzeją.

I, niestety, muszę się z nim zgodzić.








czwartek, 7 lutego 2013

nadziewane i beznadziejne

Według prof. Bliklego "pączki dzielimy na nadziewane marmoladą różaną i beznadziejne.."


Jak najbardziej, zgadzam się z tą opinią. Takie lubię najbardziej.
Dodałabym jednakże jeszcze jedną kategorię "jedzone koniecznie w dobrym towarzystwie" :)))

Odważna jestem, bo naładowałam akumulatory dzisiaj we Wrocławiu i jadłam pączki w dobrym towarzystwie. I to niejednym!!!
Przezornie nie przyznam się publicznie, ile ich było. Bo tłusty czwartek, tłustym czwartkiem, a nadmierna ilość, to .... sama przyjemność :)

Tym bardziej,  że pączki jadam raz w roku.

Jak to dobrze, że w tylu miejscach udało mi się dzisiaj być i tylu fajnych ludzi spotkać.

Idę sprawdzić, co w naszej domowej apteczce jest na wspomaganie trawienia.
Chociaż mam przeczucie, że spać mi się teraz nie chce nie z powodu przejedzenia, a powodu nadmiernej ilości kawy dzisiaj wypitej.

Tak, to zdecydowanie za dużo kawy, a nie pączków ;P

na winie

Wczorajszy obiad był na winie ;)

Czyli na pierwsze danie, dla najbardziej głodnych, którzy styrani wrócili z pracy i z placówki opiekuńczo-wychowawczej ;) to, co się nawinie. Z tego nawijania wyszła zupa pomidorowa z resztek rosołu z makaronem, który w każdej postaci i o każdej porze są gotowe zjeść nasze Niesforki.

Natomiast jako wykwintne danie serwowane podczas wizyty zacnych gości to były krewetki na białym winie wytrawnym na rukoli ;)
Dałam się sama sobie zaskoczyć pomysłem i efektem realizacji, gdyż danie oryginalne i bardzo smaczne.

A co, zaszalałam;) w końcu imieniny Dosi tylko w lutym obchodzę.

I uważam, że każdą okazję, podczas której można pobyć razem, dobrze jest celebrować.


środa, 6 lutego 2013

co na obiad?

A ja dzisiaj pracuję w domu.
Służbowo i domowo.

Praca służbowa zdecydowanie lżejsza niż domowa.
Siedzę sobie bowiem przed komputerem i ... kontroluję, sprawdzam, potwierdzam, wysyłam, wystawiam, odnajduję, ale wszystko przed gadżetem zwanym komputerem.

Od pracy w domu natomiast bolą plecy od przestawiania różnych rzeczy, od schylania, żeby podnieść i się już więcej nie potykać, tym bardziej, że goście lada moment przyjdą:) Ręce bolą od roztrzepywania i wieszania prania, na razie nie wspominam o prasowaniu, od którego boli prawe ramię i nogi od stania, bo to w godzinach należy liczyć. Bicepsy się powiększają od noszenia ciężkich siat, a step tuoch, będący przyczyną nadmiernego pocenia, wykonuję przy odkurzaniu i myciu podłogi. I nikt mnie dzisiaj już nie zmusi do wyjścia na przebieżkę ;)

I czasu jednak za mało. Nie można w ciągu jednej dniówki wykonać pracy służbowej i pracy domowej. I jeszcze na dodatek, bo przecież siedząc w domu, mogę bez problemu też coś dobrego ugotować. Przy tym zawirowaniu nie wiem tylko, co.


wtorek, 5 lutego 2013

foch

Z przykrością stwierdzam, że nie poznaję najbliższej okolicy.

Chociaż już mięły dwa dni odkąd  wróciliśmy z Zakopanego, to ciągle mam w pamięci biały puch i śnieżne krajobrazy. Tym bardziej, że jeszcze tydzień temu była zima w pełni. Jakoś tak szaro - buro jest wokoło i temperatura raczej piwniczna, czyli nieprzyjemna.

I z biegówek nici, pozostało więc tylko tempo żółwia do biegania.
A bardzo mi się nie chce.
Tak bardzo, że Mój Drogi Mąż wypchnął mnie dzisiaj na przebieżkę, bo sama bym się nie zmobilizowała. Dobrze mieć takiego trenera, co odpowiednio zmotywuje, a w ostateczności wypchnie z domu ;)

I nie wiem, dlaczego, albo udaję, że nie wiem, ale zbyt dobitnie wyraziłam swojego ogólnego focha wobec Męża, co mnie złości jeszcze bardziej, a może nawet stresuje.

A ponieważ stresu nie można marnować, bo i tak jest, to piekę.
Piekę ciasto z pamięci, gdyż przepis w laptopie, który się zepsuł. I zmieniam w przepisie wszystko, bo składniki mam inne niż te, które w pamięci.  A czy dobrze chociaż namieszałam, to się okaże jutro.
Będę testować na gościach. Bardzo ich lubię. Tych gości. I mam nadzieję, że oni mnie też i nie wyjdą zbyt wcześnie ;)

poniedziałek, 4 lutego 2013

coś nowego

Wspomniałam dzisiaj czasy, kiedy jako dziecko i pannica ;) wyjeżdżałam na kolonie, oazy, wychodziłam na pielgrzymki, odwiedzałam przyjaciół w czasie ferii, czy wakacji w momencie, gdy nasz Najstarszy Niesforny Aniołek machał nam z okna autobusu pełnego dzieci, które właśnie wyjeżdżały na zimowisko. Przecież to było jakby wczoraj. Kiedy, jak on, pakowałam jeszcze niedosuszone rzeczy, które ledwo wyprane po jednym wyjeździe, trzeba pakować na drugi, tak jak teraz, gdy sami z poprzedniego wróciliśmy, okrężną drogą przez Wrocław, dopiero dzisiaj w nocy. Tyle tylko, że on wyjeżdża po raz pierwszy na swoje pierwsze zimowisko. Już nie pod opieką dziadków, cioci, ale opiekunów.

Malutki syneczek.
Mam nadzieję, że sobie poradzi, bo jest jednym z młodszych uczestników.

Przedziwne uczucie. Sama nigdy nie chciałam, aby moi rodzice za bardzo się martwili tym, jak sobie dam radę, bo dawałam sobie doskonale, ale jak tu nie myśleć i nie martwić się o nasze dziecko?

Dobrze, że roboty dużo, to głowa zaprzątnięta też innymi sprawami.

Dobrego tygodnia :)






sobota, 2 lutego 2013

muzykalne sanie

Na zakończenie wczorajszego dnia, który też był zakończeniem naszego pobytu tutaj, przed ostatnią zieloną nocą, wybraliśmy się na prawdziwy kulig. Z saniami, pochodniami, przy góralskich śpiewach córki naszej gospodyni.
Uczestnicy kuligu, wraz z woźnicą, okazali się bardzo muzykalni i wniebogłosy śpiewali. I wszystkim, w ten ostatni dzień, jeszcze zachciało się pokolędować. Naprawdę zrobiło się bardzo przytulnie i miło. Jakby nie było, wspólna modlitwa i kolęda łączy.

Rozśpiewane pyszną sanną towarzystwo, kontynuowano wieczór piosenek w wspólnej świetlicy, kupując ulice i domy,  tłukąc przy tym troszeczkę szkła i opróżniając flaszeczkę (czki), gdyż przecież dobrze wspólnie posiedzieć przy żubrze ;)

A teraz już prawie spakowani, z radością obserwujemy ostatnie zjazdy Niesforków, głowiąc się, jak upchnąć ten cały majdan do samochodu, bo w powrotną stronę, zawsze jakoś rzeczy więcej.

Do zobaczenia na stoku ;) następnym razem.