piątek, 31 maja 2013

odnaleziona



Poszukiwanie Emki nie należało do najłatwiejszych zadań w jakich dane nam było uczestniczyć.  Pierwsze wyzwanie dotyczyło zapomnianej umiejętności pakowania tylko rzeczy absolutnie niezbędnych, bo ilość bagażu do autokaru niezwykle ograniczona.  Jak wyszło – okaże się w praniu.
Podróż też wcale nie łatwa, bo wieloetapowa, no dobra - dwu, ale trwająca całą noc przez Polskę, najpierw w szerz, a potem wzdłuż. Aż się prosiło, aby zabrać ze sobą i to, i to, bo w samochodzie miejsca było jeszcze dosyć, ale czujny Jack Jacket, podając ścisłe limity kilogramowe i ilości sztuk, zapowiedział, że nadbagaż nie zostanie zabrany.
Łapiąc swoją własną głowę i nadając jej odpowiedni pion, wspominam, że kiedyś, dawno, dawno temu na wycieczki autokarowe jeździłam i nieźle się na nich  bawiłam. Wtedy było łatwiej, zajmowałam wówczas miejsca przy oknie, gdyż głowa oparta o szybę  nie opadała bezwładnie w momencie, gdy już właśnie sen miał znużyć. A teraz przy oknach dzieci jechały i spały. I pomimo tego, że w autokarze mnóstwo szczególnych małżeństw, to wyglądały niczym pary w separacji lub mocno skłócone, każde z małżonków w innym rzędzie ;P

Od wczoraj, wraz z innymi żonami :),  walczę z hipotensją zastanawiając się, czy Niesforkom naszym nie zwiększyć ilość przywilejów, aby mogły być na terenie ośrodka, bardziej swobodne i niezależne. Mężowie natomiast od świtu budują, remontują, naprawiają. Praca wre!

No ale do rzeczy.
Emka odnaleziona i wraz z Żywicielem Rodziny odnajdują się wśród innych 25 rodzin. I aby dobrze się poczuć w towarzystwie ona większość czasu spędza w kuchni myjąc naczynia po ok 100 osobach, a on rowy kopie. 

A w międzyczasie pijemy kawę:)

Żeby też nie było, że Emka tylko pracuje, chwilkę nawet spędziła nad morzem.

Dosia i Emka nad morzem :)
Dzieci gdzieś się bawią ;)


środa, 29 maja 2013

w poszukiwaniu

Coś Emka zamilkła, więc ruszam na poszukiwania.
Dzielna jestem, nieprawdaż?

Wiem też, że i Okruszyna wybiera się w tamte strony, więc może razem znajdziemy Emkę.

Gdybyście mieli ochotę na moją głębszą refleksję ;))), to zapraszam TU.
A Emki, obiecuję, że będę szukać po całej Polsce :)
Do przeczytania :*

Zapomniałam dodać, że i AJKplus bardzo mi ułatwi to poszukiwanie.

poniedziałek, 27 maja 2013

pomidor

Oświadczam wszystkim zaniepokojonym, że puls mój, momentami ledwo wyczuwalny tylko dlatego, że na kawę ma ochotę, ma się całkiem dobrze. A można nawet więcej powiedzieć, że wspaniale.

Dziękuję bardzo za troskę. To miłe, gdy się czuje, że komuś na Tobie zależy. :)

Milczałam, choć nie łatwo mi było wytrzymać, a "deadline" pewnego wyzwania dawno już minął. A że opracowywane przeze mnie pewne zagadnienie ściśle jest ze mną związane i pomimo tego, że pracowałam ze świadomością, że pewnie i tak już jest za późno, to dla siebie samej musiałam to skończyć. Przynajmniej pierwszy etap, ale może będzie i następny.

A udało się "zwieńczyć dzieło" tylko dzięki ścisłej współpracy z Moim DrOgim Mężem. Bo jeśli ktoś myśli, że ja, siedząc przed komputerem, za stosem książek i innych materiałów, wykonałam kawał ciężkiej roboty ;) to grubo się myli. Udało się tylko dlatego, że Mój DrOgi Mąż stworzył mi, przez kolejne dwie soboty, doskonałe warunki do pracy, zabierając ze sobą na wycieczki po okolicy nasze Niesforne Aniołki.
Według mnie, wcale nie jest łatwo ogarnąć to nasze towarzystwo, zwłaszcza w obcym terenie, gdzie atrakcji jest pełno dookoła. Poradził sobie doskonale, a dzieci są zachwycone wycieczkami z Tatą (zwłaszcza wizytą na myjni samochodowej ;), więc zastanawiam się, czy ja aby nie za bardzo jestem zaborcza i czy aby nie za mocno skupiam uwagę wszystkich na swojej osobie?


Nie mogę jednak pisać o szczegółach wyzwania, a na wszelkie próby uchylenia rąbka tajemnicy będę odpowiadała, jak w znanej zabawie warzywnej, albo raczej owocowej, bo to przecież owoc, ten pomidor :)

******

Ku pamięci i na poparcie powyższego wpisu muszę zapisać wczorajszy dialog ze Średnią Niesforką.

- Bardzo lubię być dzieckiem - mówi Anielica do mnie w Dniu Matki ;)
- ????
- I chciałabym nim być zawsze! Każdy by chciał być zawsze dzieckiem. Bo każde dziecko chciałoby mieć taką mamę, jak Ty! Jesteś najlepszą mamą na świecie!

No i jak tu nie wpaść w samouwielbienie?
Słyszeliście?
Jestem najlepszą mamą na świecie!!!

czwartek, 23 maja 2013

hipotensja

Przez dwa dni o tym rozmyślałam i już wiem, że bardzo lubię filiżanki jednokolorowe, ale nie białe. Nie przepadam za filiżankami, które są z zewnątrz ozdobione, ale wnętrze mają białe. Lubię, gdy mają konkretny kolor. W takich najlepiej mi smakuje kawa.

Przez dwa dni pobytu w szpitalu największym "problemem" był brak możliwości napicia się kawy.

Wróciłam do domu i delektuję się kawą. Mocną kawą.

Mój DrOgi Mąż twierdzi, że jestem kofeinistką, a ja po prostu "cierpię" na hipotensję (niedociśnienie;))).

Przy przyjmowaniu mnie na oddział pojawił się problem z pobraniem mi krwi, z żadnej żyły nie chciała polecieć, a ja się śmiałam i żartowałam, że nic dziwnego, gdyż ta, bez kawy, ciągle w piętach śpi.
O mojej hipotensji przekonał się też anestezjolog, który mnie znieczulał i ze zdziwieniem podawał kolejne dawki efedryny, aby doprowadzić mnie do stanu - jak to po znieczuleniu - przyzwoitego.

Po wykonanych badaniach i wstępnej diagnozie (dokładne wyniki będą za dwa tygodnie, ale jestem dobrej myśli) wygląda na to, że hipotensja jest moim największym "problemem", który bardzo chętnie będę leczyć kolejnymi filiżankami kawy, a cała reszta wydaje się, że jest do prostego opanowania.

Dziękuję za Wasze wszelkie wsparcie i obecność.
Muszę przyznać, że telefon z internetem to coś wspaniałego i wcale nie czytałam książki, tylko Wasze blogi, a to sprawiało mi wielką radość.

A teraz kawka dla każdego:
(_)* (_)* (_)*

a dla tych, co nie mogą lub nie lubią (zrozumienie tego z trudem wielkim mi przychodzi, ale...)
herbatka:
[_]* [_]* [_]*



poniedziałek, 20 maja 2013

sztućce na liście

To dziwne uczucie pakować się do szpitala. Zawsze tam trafiałam w ostateczności, a później wszystko mi Mama, a później Mój DrOgi Mąż dowozili. Nawet nie bardzo wiem, jak się spakować :P
Sam fakt, że pojadę sobie tam sama, bo będę w stanie, jest dla mnie co najmniej dziwny.  Przecież szpital to dla mnie miejsce, gdzie trafiałam  albo nieprzytomna, albo pod skalpel, albo w gorączce z majaczeniem, albo z nagłą tężyczką magnezową, albo dlatego, że mi wody odeszły, albo jako osoba towarzysząca Najmłodszemu Niesforkowi. Ale tak, na wyznaczony termin, to jeszcze nigdy się nie szykowałam.  Oby nie zapomnieć sztućców :P

Ciekawe doświadczenie.

Chciałabym zabrać ze sobą internet, ale nie mogę znaleźć urządzenia, które mi to ułatwi, więc naszykuję sobie tylko książkę. Ale z tych tzw. lekkich. Może Chmielewską. Żeby się można było pośmiać. Bo generalnie, ciężko znoszę wizyty, nawet krótkie, w szpitalu.

Szczęście, że Rodzice przyjadą, to się domem zajmą i mogę być o to pewna, że gdy wrócę, to lodówkę pełną pyszności zastanę i jak znam moją Mamę, to zechce mi wyprasować wszystko, co pod rękę jej wpadnie. Ale będę jej za to niezmiernie wdzięczna.

Do zobaczenia, chyba w czwartek :)))

piątek, 17 maja 2013

druga klasa

Wczorajszego dnia wizytowałam dwie placówki, do których uczęszczają nasze bliźniaki z pięcioletnią różnicą wieku. Ten Najmłodszy ma niezwykłe szczęście, gdyż jego wychowawczyni jest nauczycielką z niezwykłą charyzmą i niesamowitym podejściem do każdego dzieciaka.
Zachwycona i podbudowana tym, jak dzieci dobrze się czują w przedszkolu, jak wspaniale współpracują z nauczycielem i z sobą nawzajem nawet w obecności rodziców (bo to były zajęcia otwarte), poszłam z marszu odszukać panią od języka, niestety obcego, która to za pośrednictwem zeszytu wezwała sobie mnie do szkoły, aby poinformować mnie, że nasz Najstarszy Niesforny Aniołek nie nauczył się ostatnio piosenki i innych (czego to nie wiem, bo nie napisała i nie doinformowała mnie).

Czuję, że jeszcze nie raz mnie tu wezwie, bo problem nie jest w tym, że on się nie nauczył, ale w tym, że Niesforek nieodpowiednio siedzi, że się rozgląda, że gdy się odwróci do kolegi, to od razu się chichra i w ogóle nie zachowuje się w sposób odbiegający od normy. Pani normy.

Niepewna tego, czy mi wypada, ale zdecydowałam się troszkę otworzyć przed panią i przestawiłam jej Najstarszego jako kinestetyka, czym była raczej zaskoczona, bo nie wiedziała  W posumowaniu rozmowy stwierdziła, że chyba nie jest łatwo i nie bardzo widziałam czy to było pytanie, że mi nie jest łatwo, czy też jej.
Cóż, odkąd wiem, że jestem kinestetykiem i wzrokowcem, a Najstarszy kinestetykiem i słuchowcem, to wcale nie jest najgorzej, ale niekoniecznie będzie z tym dobrze Niesforkowi. Zwłaszcza, że pani przejawia cechy typowego wzrokowca i drażnić ją będzie "wygodna" postawa siedząca dziecka, a wręcz do rozpaczy  będzie ją doprowadzał niestarannie prowadzony zeszyt przez ucznia, który pisanie traktuje jak zło koniczne.

A to dopiero druga klasa.



środa, 15 maja 2013

orka

Obiecana była już rok temu i w tym roku także. W końcu się pojawiła. A conto Dnia Dziecka.
Trampolina.
Jest tak duża, że zajmuje pół ogródka, co mnie bardzo cieszy, bo w takim razie do ciężkiej pracy na roli będzie o połowę mniej hektarów.

Nie wiem, co w sobie ma ta trampolina, ale dzieci nie chcą z niej schodzić i kończy się to w przypadku Najstarszego Niesfornego Aniołka nieodrobionymi lekcjami, a dla mnie wezwaniem do szkoły. To oczywiście żart. Ale niechęć do nauki Najstarszego Niesfornego Aniołka przybiera na sile. Nauczyciele wzywają posiłki :)


Cóż, trzeba się i z tym zmierzyć.

Dlaczego nikt mnie wcześniej nie uprzedził, że wychowanie dzieci, to ciężka praca na ugorze? Zdecysdowanie łatwiejsze jest uprawianie ogródka.

Dla odprężenia skaczę więc na nowym sprzęcie sportowym. Ale daleko mi do kondycji Niesforków. Po 15 minutach skoków ledwo żyję, a one po 2 godzinach nie mają dość.




niedziela, 12 maja 2013

zostałam mamą

Usiadłam przed chwilą po powrocie do domu i zastanawiam się, czy myśmy to naprawdę ogarnęli?

Nie próbuję się doliczyć ilości gości na piątkowej podwójnej imprezce urodzinowej. Wiem tylko, że była ona podzielona na trzy podgrupy: niezmordowanych i niewyżytych dziewięciolatków, wymalowanych czteroletnich tygrysków oraz poznających się rodziców. Okazało się, że duży dom i niewykończony ogródek, który posłużył za boisko do gry w piłkę nożną, mają swoje zalety.
Przez moment, gdy piłka kilkakrotnie przeleciała przez płot na ogród sąsiadów, oczyma wyobraźni widziałam sąsiadkę przeganiającą nas, ale się miło zaskoczyłam, bo ona nawet się cieszyła obserwując całe to zamieszanie i przyjmując, w przerwie meczu, od Najstarszego Niesfornego Aniołka wraz ze świtą kolegów tort  urodzinowy.

Mimo że imprezka urodzinowa dla dzieci, to ostatni goście wyszli dość późno. Tak to jest, gdy zaprzyjaźnią się między sobą nie tylko dzieci, ale też ich rodzice.

I to był najgorszy moment tego weekendu. Zastanawiałam się bowiem, czy mogę sobie pozwolić na wizytę u fryzjera, niemalże świtem, gdyż przed nami kilku godzinna droga na chrzest, a ja, jako matka chrzestna, miałam do wyboru wyglądać na niewyspaną i na nieuczesaną, albo tylko na niewyspaną.

Wybrawszy jednak wersję z porannym fryzjerem, wyjechaliśmy z domu tylko z dwudziestominutowym opóźnieniem, ale z pozostawionym tak wielkim rozgardiaszem, że po powrocie miałam wrażenie, że przez te dwa dni to nie tylko deszcz padał, ale jeszcze trąba powietrzna przez komin wpadła.

Ale co tam bałagan, nie pierwszy to raz i pewnie nie ostatni. Ważniejsze jest to, że pomimo nieustających deszczy, bezpiecznie wszędzie dojechaliśmy i cieszyć się mogliśmy z przyjęcia nowej, przemiłej Osóbki do grona wspólnoty Kościoła.
A duża ilość wody w postaci deszczu - to chyba tak, jak na chrzest z wody przystało :) była OK.

No i nie ma co ukrywać - jest maj - a ja po raz kolejny mamą zostałam :)))

piątek, 10 maja 2013

perypetie

Brak zorganizowania. Zdecydowany.
Wszystko na ostatnią chwilę.

Kiedy próbuję się doliczyć, ile gości dzisiaj będzie, to nijak mi wychodzi. Oj będzie się działo! Tym bardziej, że z coraz większym trudem ogarniam.

Oprócz podwójnych urodzin, szykuję się, a właściwie całą rodzinę, na jutrzejszy wyjazd na koniec świata, gdzie dostąpię godności matki chrzestnej. No i przypomniało mi się jeszcze, że nie mam rajstop ani dla siebie, ani dla Średniej Niesforki. Przy okazji jeszcze inne pomysły zakupowe miałam w głowie, więc chciałam się wybrać do sklepu, ale okazało się, że zostałam zamknięta w domu przez Mojego DrOgiego Męża, a on ze wszystkimi kluczami pojechał do pracy. Nawet sobie pomyślałam, że jestem niczym księżniczka zamknięta w wieży :))) Z tą różnicą, że mogę wyjść przez taras, ale dom wtedy zostanie otwarty.

Konieczność wykonania dzisiejszego planu wymagała jednak wyjścia z domu i klucz MDM mi dostarczył i do sklepu wyruszyłam.
O połowie rzczy, które planowałam kupić, a oczywiście nigdzie ich nie zapisałam, zapomniałam, bo "w drodze do" wjechał we mnie gościu, wyskoczył z auta, oglądnął je szybko i krzyczy: "q... pani hak rozwalił mi lampę, a pani samochód jest cały!!!"
Nie znając rozmiaru szkód, gdyż siedziałam jeszcze za kierownicą i zastanawiałam się, czy ta szyja to mnie bardzo boli, mówię do niego: "dzień dobry, cóż za oryginalny sposób na poznanie".
Pan się uspokoił, sam podał mi dokumenty do spisania, nr telefonu i obiecał czekać cierpliwie, aż Mój DrOgi Mąż oceni stan samochodu, bo rzeczywiście, wygląda tak, jakby mu się nic nie stało.
Mam nadzieję, że wyczerpał się limit dzisiejszych perypetii.

Adrenalina na moment mi podskoczyła, ale teraz z wrażenia zasypiam na stojąco, więc kawę z Wami dopijam i jadę po dzieci, bo za chwilę urodzinkowy nalot!




środa, 8 maja 2013

wydatki

Momentami ludzi nie rozumiem. Nie rozumiem ich sposobu myślenia i nie rozumiem tego, dlaczego czasami zachowują się tak, jakbyś był ich najgorszym wrogiem. A w rzeczywistości to co robisz, to robisz również dla nich i dla ich dobra.

Krótko mówiąc, nie rozumiem dlaczego, pomimo że działasz na rzecz człowieka, dostajesz od niego w twarz.

Wcale nie było mi łatwo organizować wczoraj imprezkę dla chłopaków, gdy właśnie się okazało, że spotkało nas znowu pewne rozczarowanie.
Pomimo że chciałabym, aby nasz dom był otwarty, to stałam wczoraj przed progiem domu i wypraszałam pewne osoby. Wypraszałam je ze swojej głowy, ze swoich myśli. Nie miałam ochoty się z nimi spotkać we własnym domu. I wcale nie było to łatwe. Wiem, że Mój DrOgi Mąż próbował zrobić to samo. 

Na czas imprezki na szczęście się udało, ale później powracali w myślach jak natręci.

Zbawienny okazał się wczorajszy przyjazd moich rodziców. Wzięli dzisiaj na siebie wszelki obowiązki związane z dziećmi i gospodarstwem, dzięki czemu mogliśmy prawie cały dzień spędzić poza domem, radząc sobie z gniewem, złością, rozczarowaniem i zniechęceniem.

Więc może jednak dobrze, że akcja się wczoraj rozwinęła, bo dzięki temu mieliśmy szansę ją dzisiaj odreagować. Muszę jednak przyznać, że wiele mnie kosztowało. I pewnie jeszcze to nie koniec wydatków, głównie emocjonalnych.


wtorek, 7 maja 2013

będzie impreza

Zaproszenia wypisane i rozdanie. Torby cukierków, a właściwie gum rozpuszczalnych, według życzenia, gdyż niektóre dzieci nie mogą jeść czekolady i żeby wszyscy mieli to samo, wypełnione.

Nasze Bliźniaki z przejęciem pognały właśnie do placówek.

Tak właśnie, bliźniaki, chociaż z pięcioletnią różnicą wieku.
Jestem zaskoczona, bo cieszą się z tego faktu bardzo, że urodzili się tego samego dnia, mimo że w metryce inny rok urodzenia.

Nawet imprezki dla dzieci nie mogę urządzić najpierw dla jednego, a potem dla drugiego, bo przecież oni maja urodziny w tym samym dniu!!!

Ciekawe, czy Najstarszy nadal będzie przy takim rozwiązaniu obstawiał, gdy na 18-te urodziny będzie zapraszał, a Najmłodszy - 13-sto letni wówczas, będzie chciał razem z nim urodzinki organizować.

 Więc jak to u dzieci - dzisiaj świętujemy w gronie rodzinnym. Rozpoczniemy Mszą Św. w ich intencji, a później obowiązkowy tort. Podwójna imprezka urodzinowa dla dzieci już w piątek!
Mam wrażenie, że my nic innego nie robimy, tylko imprezki urodzinowe organizujemy. W naszej rodzinie trwa chyba nieustająca impreza!
Żartuję, to już koniec na długie miesiące!

Jestem dumną mamą bliźniaków! ;)

poniedziałek, 6 maja 2013

okienny czasopochłaniacz

Firanki w oknach kuchennych spadły. Tak, dosłownie - spadły. Ze względu na specyficzny sposób ich mocowania, ale to mało istotne i nawet mało techniczne ;) Więc spadły i obnażyły okna, które aż krzyczały "umyj, umyj, umyj".

A że jutro spodziewamy się gości, a nic nie wskazuje na to, że zostanie do jutra zastosowane jakieś nowe mocowanie na zasłaniające brud firanki, więc cóż ... mimo że zmęczona, a najbliższa sobota żadnej pracy nie jest w stanie przyjąć, to rękawy zakasawszy nad brudnymi oknami się zlitowałam. A tak naprawdę, to zlitowałam się nad sobą, bo drażniła mnie mała ilość światła, które przez nie wpadała :)
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie zabrało mi troszkę czasu, którego ciągle za mało.

Tym bardziej, że po długim weekendzie dom jest do ogarnięcia, bo już jutro goście zaczną się schodzić, by świętować.

Ale o tym - jutro!



niedziela, 5 maja 2013

leniwy weekend - the end

Pogoda buraczana skończyła się jak ręką odjął  jeszcze w sobotę i wtedy rozpoczęła się aktywna majówka. Ponieważ Dni Miasta sprowadziły w te strony wesołe miasteczko, więc nie trudno się domyślić, że po wykonaniu ciężkich prac, polegających na sadzeniu kwiatków wszędzie, gdzie się da, udaliśmy się do "centrum rozrywki", roztrwonić ciężko zapracowane pieniądze na dmuchanych zjeżdżalniach, samochodzikach, bungee, strzelnicy i oczywiście łakociach. I tak przez kolejne dwa dni, a i to nie nasyciło towarzystwa. Mają oni zdrowie, ciągle mało ;)





 Czy ktoś z Was ostatnio delektował się watą cukrową? :D

I naprawdę, nie rozumiem, dlaczego po tym leniwym weekendzie taka zmęczona jestem.





piątek, 3 maja 2013

człowiek nie burak

Przez moment nawet chciałam coś mądrego napisać, ale wena mi przeszła. (Tak jakbym prezentowała tu jakąś wyjątkową wenę ;).

Zimno, siąpiący przez cały dzień deszcz i wiatr, spowodowały nasze całkowite udomowienie. No prawie całkowite, gdyż decyzja o wspólnym nudzeniu się w domu zapadła po wizycie w Kościele. 

I ku mojemu zaskoczeniu Niesforki, na koniec dnia, stwierdziły, że fajnie dzisiejszy dzień spędziły :)

Ale pomimo tego, wyraziłam do Mojego DrOgiego Męża swoje rozczarowanie dzisiejszym lenistwem. Na co on mi skwitował: No co Ty! Przecież człowiek to nie burak, żeby z się z deszczu cieszyć!


środa, 1 maja 2013

fair play

Tak jak Najstrarszy Niesforny Aniołek zapragnął wziąć udział w biegu ulicznym, tak ja od razu dokonałam stosownej rejestracji, a Mój DrOgi Mąż właściwej weryfikacji skoro świt dziś rano. Pomimo przenikliwego zimna udaliśmy się całym stadem kibicować i podziwiać tych, którym zimno, wiatr i deszcz nie przeszkadza, aby w biegu wziąć udział i jeszcze się z tego cieszyć.

Nauczona doświadczeniem, cały dzień czekałam na wrażenia naszego Niesforka z tego dzisiejszego biegu.

Właściwie już wczoraj zaczęło się przeżywanie tego biegu. Ponieważ "trenował" i przygotowywał się do wyścigu zaledwie dwa dni, i ponieważ wiedział, że gdy dobrze się nie rozgrzeje, to jednak go kolka łapie i musi przez chwilę iść, to już wczoraj chciał rezygnować z niego, bo przecież i tak nie wygra. Dość długo musiałam mu tłumaczyć, że nie musi nic wygrywać,  że ważne jest, że w ogóle zgłosił się na te zawody i to wystarczy. Liczy się jego uczestnictwo w ważnym wydarzeniu w regionie. Uspokoił się na tyle, że stwierdził iż właściwie zadowolony będzie z trzeciego miejsca.

Oczywiście nie zajął żadnego z miejsc na podium, ale był na mecie w drugiej dziesiątce na około 100 startujących chłopców.
Byłam z niego dumna, wręcz łzy stanęły mi w oczach. On też się cieszył, widząc ilu chłopców biegło.

W między czasie usłyszałam od jednej mamy, że jedną z dziewczynek mocno na starcie stratowali i wręcz doszło do małej masakry. Mama opowiada, że zachęcała tę dziewczynkę, ale nie córkę, do wzięcia udziału w biegu, no i dziecko pewnie będzie miało traumę. A to, że rodzice na starcie, dziewczynkom, które stały w drugiej, trzeciej linii mówili, żeby się pchały i nie bały się łokci używać, aby się przebić, wprawiło znajomą w osłupienie. Mnie zresztą też.

Wieczorem natomiast Najstarszy mówił, że mimo, że był odpowiednio wcześniej na starcie i zajął sobie miejsce w pierwszym rzędzie, to tuż przed samym startem jeden chłopiec wepchnął się przed niego. A chłopcy za nim pchali go i przepychali się bardzo.
Zapytany przeze mnie, jak sobie z tym poradził, czy też się pchał, odpowiedział, że musiał się nawet zatrzymać, ale pobiegł do boku i przy krawężniku wyprzedzał innych.

W tym momencie duma mnie rozparła, o czym go zapewniłam, bo przecież to jest właśnie gra fair play.
Ale głos mu drżał.