Od dwóch dni budzi nas rzęsisty deszcz. Z powodu limitu bagażu nie zabraliśmy ze sobą
parasoli, mimo że nawet o nich pomyśleliśmy. Jakoś chyba nie uwierzyliśmy w to,
że upały nie będą wiecznie trwały, a deszcz potrzebny ziemi Pan Bóg ześle. Na wszelki wypadek nie
rozstaję się z okularami przeciwsłonecznymi, gdyż wierzę, że i moja modlitwa o
dobrą, słoneczną pogodę zostanie wysłuchana.
I rzeczywiście, po bardzo mokrym poranku, gdy już nawet
trochę zwątpiłam w to, czy może być lepiej, wybrałam się do Kościoła w Trzęsaczu
na koncert akordeonowy (zrezygnowałam na tę rzecz nawet z pójścia na kawę), jakież to było
zaskoczenie, gdy okazało się, że za
pośrednictwem młodych wykonawców - można
śmiało powiedzieć, że wirtuozów właściwych sobie instrumentów – przepięknej
gitarzystki i wysokiego akordeonisty -Pan Jezus, utworem „ Cafe 1930”
Astora Piazzolli, zaprosił wszystkich na kawę i chmury w międzyczasie rozgonił.
Codzienne koncerty w kościele uwrażliwiły również nasze
uszy, dlatego z łatwością rozpoznajemy krzyk naszych dzieci na wysokim C, który w pewnym momencie rozbrzmiewa wśród domków drewnianych. I gdy Jedna z Najmłodszych
wśród dzieci tu będących, piszczy w wniebogłosy, podbiega do niej Najstarszy
Niesforny Aniołek, chcąc ocenić sytuację i natychmiast zaczyna również piszczeć
wysokim C, tylko jakby trochę głośniej.
Biegniemy, co sił w nogach, do dzieci i stwierdzamy, że
wysokie C jest efektem użądleń osy i sami zaczynamy się nerwowo rozglądać i
obawiać, czy również będziemy zaraz piszczeć wysokim C.
Na szczęście, po skonsultowaniu się z lekarzem lub
farmaceutą rany kłute zostały wprawnie, sprawnie i sprytnie opatrzone, i śladu
po nich nie ma.
Martwimy się jednak trochę, gdyż okazało się w naszym domku
mieszkają razem z nami osy. Upsss