Gdyby nie to, że wczoraj wygrało ze mną moje zmęczenie wynikające tylko z i wyłącznie z małej ilości snu, to napisałabym, że crazy hours przeszły łagodnie w lazy hours a te w happy hours. Opisałabym pewnie, ku pamięci, kilka fotek, które poczyniłam w swojej pamięci z tego dnia i nocy, którą zechcieli nasi przyjaciele spędzić z nami, czyniąc go w szczególny sposób moim dniem. Ale słów mi brak i chwila jakby uciekła. Myśli moje zajęła dzisiaj s. Judyta.
Odeszła.
Odeszła piękna pozostawiając nam swoje piękne spojrzenie na świat i życie.
...
OdpowiedzUsuńChciałabym tak dużo napisać, ale nie mogę...
OdpowiedzUsuń...
OdpowiedzUsuńW mojej pamięci Judyta nadal żyje i będzie żyć
OdpowiedzUsuńprzykro mi
OdpowiedzUsuńTen jej ostatni wpis ciągle mi towarzyszy dziś.
OdpowiedzUsuńPrzykro bardzo......
OdpowiedzUsuńJudytki się nie zapomina,kogoś takiego nosi się w sercu jak światełko....
OdpowiedzUsuńMisjonarka nie tylko w Kamerunie,ale i dla nas....
Otóż to. Właśnie dla nas.
UsuńDla mnie na pewno
Usuńi dla mnie...
UsuńCzytając Jej bloga uwierzyłam w Dobro i Coś więcej...
Ludzie odchodzą, a opuszczonym ciężko. Zaniedbane w naszym zwyczajowym wychowaniu zostało podejście do tematu umierania bliskich nam osób. Więc trzeba samemu ze sobą załatwiać, układać i porządkować i budować na nowo to, co zostało w naszym wnętrzu silnie wytrącone. Zostaje wyrwa boląca. Z pomocą czasu, rozmów, milczenia wszystko się układa na nowo, obudowujemy pamięć brakującego człowieka codziennością. I znów się uśmiechamy, także na wspomnienie utraconej osoby.
OdpowiedzUsuń