piątek, 31 sierpnia 2012

oddział specjalny

Mój Drogi Mąż bardzo szybko przeczytał apel jaki skierowałam do niego na blogu i rzeczywiście bardzo szybko dołączył do nas. Wielka i trudna do opisania była to radość dla mnie, wiązałam bowiem z jego pobytem niezwykłe plany. Wyobrażałam sobie, jak to pełen energii i zapału, chęci odciążenia mnie od nieustannych poszukiwań Niesforków, a to na plaży, a to na terenie bardzo dużego ośrodka, wyręczy mnie w tym wszystkim. Moje idealistyczne wizje były naprawdę pięknie nakreślone, dopracowane. (Było w nich przewidziane niezwykle dużo wolnego czasu dla mnie i dla ploteczek :) :) :)

Wszystko pięknie, tylko że zaraz drugiego dnia aktywnych zabaw (niczym dziecko) na plaży, grając w piłkę nożną  złamał palca u nogi. A wiadomo, że paluszek i główka to..... no właśnie.
Mając złamany palec u nogi (tzw. inny - ciekawe nazwy :) to prawie tak, jakby się miało złamaną nogę. I to prawie to chyba wcale nie robi różnicy ;)

Wersja zdarzeń jest różna, bo na opisie ze szpitala napisano, że uderzył o wystający przedmiot, czy coś takiego, świadkowie natomiast zeznają, że ktoś zrobił zbyt ambitny wślizg? i mu palec przetrącił, a sam mówi, że go pokarało, bo na meczu kopnął kleryka (a ci są przecież pod specjalną ochroną), więc ma za swoje.

Nieważna przyczyna, ważny skutek. Trudno mu się było poruszać, więc mój wolny czas, rezerwowany na kawę i pogaduchy, musiałam oddać MDM-i i dalej sama biegać za Niesforkami, uważając przy okazji, aby samej nie przygnieść mu tej biednej nóżki, której, ze względu na trudność usztywnienia jednego palca, nie zagipsowano, a zabierała dość spory kawałek przestrzeni, bardzo ją ograniczając.

A dwa dni później zaczęły się zaczęły nam gorączkować Niesforne Aniołki tak wysoko i tak intensywnie, że sama sobie nadałam nowy tytuł, z racji wykonywanego w ostatnich dniach zawodu i stanowiska: Matka przełożona oddziału specjalnej troski!

Poza tym trwał bardzo intensywny czas rekolekcji. Było i jest nad czym pomyśleć :)

środa, 22 sierpnia 2012

orszak

Jeszcze kilka dni temu mój malutki Bratanek patrzył na mnie jak na ufoludka, gdy pląsałam przy ognisku, a dzisiaj sam otwierał królewski orszak w stroju rycerskim :) Swoją drogą orszak piękny, a para królewska dostojna i strojna. Król z poczuciem humoru, żółwiki z najmłodszymi robił i rymami, czy rebusami sypał jakby był poetą.


Rycerze
Świta


Para Królewska


Dzieciaki do grup rozdzielone, Nasz Najstarszy Niesforny Aniołek na rycerza będzie się szkolił, a Maluszki w promyczkach będą mieć zabawę. W czasie zabaw i nauk dzieciaków rodzice, odciążeni od opieki nad przychówkiem, jeśli uda im się nie zasnąć, a szanse duże są, gdyż Kierownik Imprezy z dużym charyzmatem i raczej zainteresować tematem potrafi - będą chłonąć nauki rekolekcyjne ;) Temat tych dni skupienia to: Nazaret naszym domem. Dla mnie brzmi dobrze i swojsko, rzekłabym życiowo. Już w piątek zaczynamy.

wtorek, 21 sierpnia 2012

doniesienia

Mój Drogi Mężu!!!
Ponieważ ostatnio lepiej dociera do Ciebie słowo pisane niż mówione, więc zamieszczam na blogu apel do Ciebie:

PRZYJEŻDŻAJ DO NAS JAK NAJSZYBCIEJ, BO CHOĆ DAJĘ SOBIE RADĘ, DZIĘKI POMOCY RYBAKÓW, DOKTORÓW I AGI, RÓWNIEŻ OSAMOTNIONEJ, TO JEDNAK SZKODA, ŻE CIĘ TU NIE MA!!!

Uprzejmie donoszę, że również znalazłam doskonały sposób na szukanie naszego Najstarszego Niesfornego Aniołka, który w tym roku nauczył się opuszczać teren ośrodka, przeskakując płot (i nie wiem, czy mu definitywnie zabronić, czy pozwolić doskonalić tę, jakże bardzo przydatną, sztukę).

Kupiłam, to znaczy Dżastina z Tomem kupili, a rozliczać będą się z Tobą (upsss...), czyli znaczy się, że właściwie to Ty kupiłeś, choć jeszcze o tym nie wiesz, ale zapewniam Cię, dość dobry wybór i bardzo przydatny - zegarek z alarmami. Ustawiamy (na razie inni, bo ja jeszcze nie umiem) godzinę, na dziesięć minut przed ważnym punktem programu, zegarek mu dzwoni i jak nigdy Niesforek o czasie znajduje się we właściwym miejscu. Genialne! Mam nadzieję, że do końca pobytu będzie tak samo dobrze działało.

Niestety nie udało mi się jeszcze znaleźć rozwiązania, w jaki sposób zdyscyplinować Młodsze Niesforki, ale daję sobie jeszcze na to chwilę czasu. Myślę, że znacząco poprawi się ich zachowanie wtedy, kiedy już do nas przyjedziesz.

Jak sam więc widzisz, to znaczy czytasz: musisz przyjechać jak najprędzej!

Czekamy :)

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

dom

Zmieniwszy miejsce pobytu nad morzem, znaleźliśmy się w sławetnej Wisełce, która dla naszej rodzinki jest miejscem, bez którego trudno jest wyobrazić sobie nasze wakacje.

Pierwszy raz byliśmy tu trzy lata temu i już wtedy czuliśmy, że jest to miejsce, do którego chętnie będziemy powracać.
Wczoraj, gdy się tu znaleźliśmy, poczułam się jednak nie tak, jakbym tu po raz kolejny powróciła, ale tak jakbym przyjechała do siebie, do swojego domu, do swoich. Gdzie On ze Swoją Rodziną właśnie na mnie czekał i na całe mnóstwo innych osób. Gdzie każda rodzina znajduje swoje miejsce i jest ono wielogwiazdkowe :) Nikomu niczego tu nie zabraknie.

Niemniej czuję, że dzieci nam się starzeją, gdy z trudem odnajduję Najmłodszego Niesforka w bazie na drzewie. Bez problemu pokonuje takie przeszkody, ale z reguły w jedną stronę. Średnia natomiast z łatwością nawiązuje znajomości, a dla Najstarszego najważniejsze są relacje z kumplami, najlepiej na świeżym powietrzu. 

Będzie to dla mnie i dla całej naszej rodzinki czas refleksji, zadumy, ale też czas poznawania siebie i innych. Czas plażowania i wypoczynku, czas modlitwy i skupienia. Dla Niesforków natomiast to będzie czas zabawy i zdobywania nowych umiejętności.

Już się na to wszystko, co się tu dzieje i będzie działo, niezwykle cieszę. Święty czas.

czwartek, 16 sierpnia 2012

zamki na piasku

Budowla z piasku, usypywana, budowana, strojona kamykami i koniecznie wyłowionymi z morza piórkami i piórami rozpada się na pół. Spodziewam się zaraz wielkiej rozpaczy ze strony Niesforków, ale ku memu zaskoczeniu, słyszę: nie szkodzi, jutro zbudujemy nową.

Są rzeczy, których nie żal, gdy się rozpadną, zwłaszcza, gdy istnieje możliwość ich szybkiego naprawienia, dzięki czemu nawet jest perspektywa zrobienia tego wspólnie, ciesząc się ze wspólnej zabawy. I są to z reguły rzeczy namacalne, realne. Ale są też takie, o które trzeba walczyć, troszczyć się, pielęgnować. Których nie widać, są kruche, a od których wiele zależy. To są dobre relacje i uczucia. Łatwo je zepsuć, zranić, zwłaszcza gdy się zapatrzy na "swoje racje", niekoniecznie właściwe.

 ***

Uwielbiam nasze morze. Wygląda zupełnie inaczej niż te zagraniczne w folderach biur podróży (nie tylko tych upadłych). I cudowni są polscy plażowicze.  Niezależnie od tego, jaka jest pogoda to są na plaży. Za parawanikiem, w namiocie, w polarach, skarpetach i czapkach :)
I ten piasek, z którego można budować ciągle na nowo. Muszelki, których zbieranie sprawia wiele radości, poszukiwania bursztynów. A nawet jak jest słońce, to nie męczy.


wtorek, 14 sierpnia 2012

wdzięczność

Popatrzyłam na siebie dzisiaj wieczorem w lustrze, spojrzałam sobie głęboko w oczy (co jednak nie jest łatwe) i powiedziałam dzisiaj sama sobie, że jestem dzielna i naprawdę dumna z siebie.

To nie ważne, że nie zdążyłam na wieczorne ploteczki na ganku, że nie mam czasu na lekturę na plaży, czy też wykorzystanie przywiezionego tu roweru. Chociaż jestem tu na pełnych obrotach, to mam wiele satysfakcji z tego, że tu jestem, z kim jestem i po co jestem.

Zdaję sobie sprawę z tego, że jest to możliwe tylko i wyłącznie dzięki tym, z którymi tu jestem. Dzięki pomocy, która nadchodzi niespodziewanie i z zaskakującej strony. Jak na przykład to, że gdy Najmłodszy woła, że chce kupę (wybaczcie dosłowność, ale zbyt zmęczona jestem aby szukać synonimów) to wystarczy porozumienie wzrokowe z Agą, aby być spokojną, że Niesforka będzie w tym czasie bezpieczna. Albo gdy ni stąd ni zowąd torby z plaży nieść nie muszę, bo przechwytuje ją raz Andy, a raz Okruszyna. Nie wspominając już o Guciu, który już intuicyjnie wie, w których momentach najbardziej skutecznie może mi pomóc.

Jedno, co mnie martwi, to to, że chyba nie za często wyrażam swoją wdzięczność, a przecież czuję, że Niebo staje się na ziemi.

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Mount Everest - to nic

Nigdy się nie wspinałam na Mount Everest, ale po ostatnich dniach wielkich bojów i pokonywaniu różnego rodzaju przeciwności, myślę, że jestem przygotowana na podjęcie przygotowań na taką wyprawę.
Po raz kolejny wiem, że zabrałam za dużo wszystkiego, tym bardziej, że muszę teraz jakoś ogarnąć to wszystko sama, czekając i mając nadzieję, że Mój Drogi Mąż wkrótce do nas dotrze.

Mając na uwadze, że pojawiające się tu wpisy mają również charakter rodzinnego pamiętnika, więc ku pamięci odnotuję  kilka sytuacji.

1. Ustalamy z MDM, że jadę z dziećmi nad to nasze polskie morze bez niego, ale on zaraz do nas dotrze, gdy tylko wyjaśni się trudna i skomplikowana sytuacja z Mamą dzielnie znoszącą chemioterapię.

2. Ustalamy, że zabieram wszystko, włącznie z rowerami, a do tego niezbędny jest bagażnik. Niestety dach w samochodzie już zajęty przez boks dachowy z niezwykle ważnymi i potrzebnymi rzeczami, więc niezbędne będzie użycia bagażnika na rowery mocowanego do haka, którego w tym aucie akurat nie ma. Takie momenty to są wyzwania! Dla fana motoryzacji to żadna przeszkoda i w tempie ekspresowym Mój Drogi Mąż załatwia taki montaż.
Wraca w piątek późnym popołudniem z hakiem, z sąsiadem montują boks dachowy i bagażnik na rowery, do którego omalże zaginęły kluczyki. I gdy już wszystko gotowe okazuje się, że jakaś wiązka jest nie taka i świateł przyczepka na haku nie ma.
To przecież nie może być powód do rozterki i postanawiamy, że wyjadę troszkę później niż planowałam, ale wszystko będzie podłączone.
Tak też się stało, rano światła już były. Pouczył mnie jeszcze Mój Drogi Mąż, co mam mówić, gdyby policja mnie zatrzymała i zapytała dlaczego nie mam rejestracji na przyczepce. Ha ha ha ....
No nic, trudno, trzeba się nastawić.

3. Ustalamy, że jadę przez Zieloną Górę skąd zabrać mam bratanka - Gucia, który podczas tego wyjazdu na pewno w wielu sprawach pomoże. W głowie mi tylko przyświecało, oby się do tej Zielonej Góry zbyt często z potrzebą, zwłaszcza mi, nie chciało ;)

4. Ledwie pół godziny drogi minęły, a ja niestety o potrzebie swojej tylko myślę. Na szczęście ulubiona restauracja rodzinna była po drodze, gdzie do jednej kabiny zabrałam wszystkie dzieci i tak spawy ważne wszyscy załatwiliśmy. Na drogę dziatwa zapragnęła tych najlepszych frytek na świecie i takie właśnie zjedli drugie, zdrowe śniadanie.
Zajęło nam to chwilę naszego czasu, a gdy już dojeżdżaliśmy do bramek przed Wrocławiem zadzwonił Mój Drogi Mąż, który tuż przed wyjazdem obiecał nie dzwonić, tylko czekać na telefon ode mnie. Już coś chciało we mnie ocenić Męża źle, ale powód dla którego zadzwonił, był całkowicie uzasadniony. Zostawił w moim plecaczku swój portfel z dokumentami, dlatego, że instalować światła w przyczepce pojechał z moim plecaczkiem, w którym były już schowane dokumenty i pieniądze.
Ponieważ utknęliśmy w korku przed bramkami był czas na zorganizowanie akcji portfel, w którą został zamieszany mój Tata i już na wysokości mojego ulubionego miasta straciłam kontrolę nad rzeczonym przedmiotem, zawierającym tożsamość Mojego Drogiego Męża.
Tak oto za potrzebą spowodowało, że uwolniona zostałam od posiadania kłopotliwego portfela, który dla mnie, z racji braku w nim bogatej zawartości, gdyż ta już i tak była w moim porfelu, nie stanowił wielkiej wartości, a jego brak, zdecydowanie utrudnił życie Mężowi.

5. Mój Drogi Mąż okrzyknął mnie Matką Polką po zdanej mu relacji z podróży, kiedy to właśnie udało mi się wyprzedzić przeróżne "zawalidrogi", a Najmłodszy Niesforny Aniołek zawołał, że on chce właśnie za potrzebą. Potrzeba piląca, więc wjechałam w las, ale podczas załatwiania okazało się, że muszę zmienić garderobę Najmłodszemu, a odnalezienie czystych ubrań wiązało się właściwie z rozpakowaniem całego auta. Tyle lat! Tyle lat jeździmy z dziećmi i zawsze miałam pod ręką przygotowane ubranka na zmianę i nigdy nie musiałam z nich korzystać, ale tym razem tego nie zrobiłam, więc miałam też dodatkową robotę.

6. Po odebraniu w Zielonej Górze Bratanka ze stacji nic więcej się szczególnego nie wydarzyło. Dojechaliśmy na miejsce w doskonałej formie.


Jesteśmy już nad morzem. Jesteśmy wraz z rodzinami, które wypoczywają również w trakcie szczególnej pracy wewnętrznej nad sobą. Sztab ludzi z Fundacji nad nimi czuwa, z Padre Jay'em na czele. Jestem przekonana, że ich spojrzenie na siebie w kontekście społeczeństwa ułoży się właściwie i przyniesie wiele dobrych owoców.

A nasze morze jak zwykle nieprzewidywalne. Wczoraj w miarę spokojne, a dziś lekko wzburzone. Ciekawe czym nas zaskoczy jutro. Tym bardziej, że nie umiem się rozdwoić i na przykład łapać Najmłodszego Niesforka, postanawiającego sobie zrobić sobie trening do maratonu na plaży, pozostawiając Niesforkę na kocyku z nadzieją, że ta nie pobiegnie na trening w drugą stronę.

Co tam Mount Everest przy biegach po plaży :)

czwartek, 9 sierpnia 2012

przygotowania

Przygotowania wszelkie trwają: do rewolucji firmowej, do rodzinnego wyjazdu wakacyjnego, który rozpocznie się prawdopodobnie w składzie okrojonym, no i do placówek szkolno-przedszkolnych. Te muszą się zamknąć przed wyjazdem, gdyż powrót dzieci z wakacji nastąpi już we wrześniu ;)

Jako że są to wielkie przygotowania, więc wcielam się, za przykładem Okruszyny, najpierw w praczkę, co jeszcze znoszę po japońsku, czyli jako-tako, bo jednak technologia zrobiła swoje i na szczęście w sporej części wyręcza w tej dziedzinie. Ale później muszę się przepoczwarzyć w prasowaczkę i to już bardziej boli. Mam wrażenie, że ciągle nie mamy w co się ubrać, a sterta z prasowaniem jest wielkości Mount Everestu.

Jak co roku postanawiam sobie, że tym razem spakuję nas bardziej rozsądnie, ale już widzę, że nie będzie to łatwe. Przecież nad nasze morze trzeba zabrać dokładnie wszystko. Zaczynając od kąpielówek przez kalosze aż po kurtki i czapki, niemalże zimowe.

Obym tylko głowy nie zapomniała zabrać.

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

optymista vs pesymista

Napięcie ogólne (nawet nie PMS) niestety ciągle trwa. Jako pesymisto-optymistka z trudem sobie z nim daję rady. Nerwy na wierzchu, emocje szargają, wydaje się, że na nic szkolenia z tego zakresu. Chociaż schemat pamiętam.

Podczas gdy  w mojej głowie trwa, reżyserowana przez wewnętrznego pesymistę, projekcja jakże brutalnego życiowego filmu, to w tym samym czasie, mój wewnętrzny optymista stara się za wszelką cenę zrobić z tego "stop klatkę". Cały film zmienić co najwyżej na czarno-białe zdjęcie, które powinno być pozbawione jakiejkolwiek ramki i koniecznie wsadzone do szarej koperty, a ta powinna zapodziać się w stosie niepotrzebnej makulatury.

Jak jakiś taki wstrętny wirus stresu dopadnie człowieka (a jakże, mnie mam na myśli), to aż sama się sobie dziwię. A tyle się działo przez te ostatnie dni, pozytywnego oczywiście, a przymarudzać mi się zachciewa
No chociażby wizyta w sobotę u Ali i Andrzeja, dzięki którym znaleźliśmy nasz dom. Też się nim interesowali, ale w końcu na końcu świata się wybudowali i ten "nakoniec" właśnie oglądaliśmy. Wiele radości i śmiechu. Super popołudnie.
A w niedzielę - spotkania ze zwierzętami w zoo, i tyle z tego powodu dziecięcej uciechy.
 A dzisiaj  - zabawy naszym przydomowym kurorcie, czyli w baseniku na tarasiku.
Gdy się to wszystko akurat dzieje tom  radosna, ale za szybko gasnę.

Czuję, że muszę wziąć na dywanik optymistę, bo się za bardzo obija. A że to optymista, to się pewnie nie zniechęci, tylko ucieszy, że zwracam na niego uwagę i poczuje się bardziej potrzebny i dowartościowany ;)

No. Mam plan, już mi lepiej.

piątek, 3 sierpnia 2012

czas na regenerację

Nerwowi kierowcy, szerokie ulice, Sky Tower ;) - już chyba wiecie, gdzie dzisiaj byłam.

Nie zdążyłam jednak włączyć "szwędaczy" i doładować akumulatorów,  które po ostatnich trudnych dniach i nieprzespanej nocy, wymagają natychmiastowej regeneracji. Regeneracja totalna wprawdzie nie nastąpiła, ale mam nadzieję, że chociaż skorzystały na tym nasze Niesforki. Oddane w dobre ręce Dziadków na kilka godzin, mogły odreagować trudne chwile z okrutnie spiętą mamusią, a mamusia mogła przyjrzeć się sobie z boku i jednak zmienić swoją postawę wobec narybku. Przecież doskonale wiem, że zmarnowanych okazji, do zbudowania dobrych relacji, nie jest łatwo nadrobić. Dlatego, z odgrzebaną gdzieś we wspomnieniach z dzieciństwa radością, biegałam za nimi pomiędzy mini ogródeczkami na osiedlu, gotowałam zupę z błota i pomagałam skakać przez kałuże prosto w błoto ;) sama na te skoki jednak się nie zdecydowałam.
Miałam wrażenie, że tego najbardziej potrzebowały. Nie pilnowania ich, a uczestniczenia w ich zabawie, w ich pomysłach - a co trzy głowy, to nie jedna, więc się działo.

Zmęczenie zupełne dopada mnie w samochodzie w drodze powrotnej i co chwila urywa mi się film. Na szczęście, to nie ja prowadzę. Gdy moje powieki udowadniają mi, na czym polega siła ciążenia, słyszę jakby z oddali, jak Mój Drogi Mąż podtrzymuje rozmowę z Najstarszym Niesforkiem, żeby jeszcze nie zasypiał, bo już dojeżdżamy. Słyszę, jak pokazuje mu różne rzeczy, które mijamy po drodze, a to mgłę, a to jakieś inne atrakcje i słyszę nagle, że właśnie ... przejechaliśmy zjazd! Zjazd, na który tak czekaliśmy. Z którego do domu mamy już zaledwie trzy minuty drogi, a tak nasza droga wydłuża się o następne 40 km :(

I uświadamiam sobie, jak bardzo musi być zmęczony Mój Drogi Mąż.
Czas na regenerację. Musi wystarczyć weekend.

czwartek, 2 sierpnia 2012

kwiat

Razem z Mężem i Najstarszym Niesfornym Aniołkiem kupowaliśmy wczoraj na targowisku bukiet pięknych kwiatów, który jak najszybciej mieliśmy dostarczyć w konkretne miejsce. Najstarszy cały czas wiercił dziurę w brzuchu, że on też chce kwiatka. Od razu pomyślałam, że to następna fanaberia, kolejna zachcianka, następna próba wymuszenia czegoś. Nie chciałam mu tego kwiatuszka kupować, bo przed nim był cały dzień przemieszczania się w różne miejsca samochodem, a wiadomo, co się dzieje z kwiatkami, i nie tylko, w upalny dzień w samochodzie. Przecież wiem lepiej. Oczywiście był niezadowolony. Kwiaciarka, która przygotowywała nam rzeczony, piękny bukiet przysłuchiwała się cały czas tej naszej rozmowie i na odchodnym dała Niesforkowi różową różyczkę.

W różnych miejscach Niesforek wczoraj był. Wszędzie chodził z kwiatkiem, ale też w każdym miejscu, mimo że był tam tylko przez chwilę, ludzie dawali mu wazoniki, szklaneczki z wodą, aby uratować roślinę przed zwiędnięciem. Po powrocie wsadził kwiatka na noc do miski z wodą, żeby odzyskał turgor.

Natomiast dzisiaj z samego rana, znalazłszy odpowiedni wazonik, zaczął przygotowywać dla niego miejsce. W kilka chwil uprzątnął cały salon, a przede wszystkim nasz olbrzymi stół, zastawiony ostatnio wszystkim i niczym. Mamo, rzekł, tak bardzo chciałem, żeby było elegancko.

Wzruszyłam się i zrobiło mi się nieswojo, bo już w zalążku chciałam zdusić jego, jakże piękne, intencje.

Życzę dziś wszystkim kwiecistych wrażeń.