niedziela, 30 września 2012

stało się

 Rodzina długo próbowała mnie namierzyć. Długo, bo jako kulturalna osoba, na wykładach mam ściszony telefon. A chociaż pojechałam pociągiem, gdzie generalnie wystarczy okazać zakupiony bilet lub nabyć go bezpośrednio od konduktora, to zabrałam ze sobą dokumenty od samochodu (upsss). Gdy już mnie namierzyli, to zabrali w góry.

Niektórzy dobrze pamiętają, że w lipcu, różnymi drogami, próbowaliśmy dotrzeć do Chatki Górzystów w Górach Izerskich, niestety bezskutecznie.
Tym razem zabraliśmy ze sobą rowery i ruszyliśmy tam jeszcze inną drogą. Mijając Orle, Doliną Izery przez torfowisko.






Chatka Górzystów (na zdjęciu majaczy w oddali) została zdobyta!!!

Nie muszę tu chyba opisywać, że 10 lat temu ten odcinek drogi to się jechało niczym po płaskim, a dzisiaj przypomniało mi się, że oprócz tych mięśni, które używane są podczas biegania, są jeszcze inne! Które teraz bolą i przez które ledwo się ruszam, ale satysfakcja - gwarantowana:)


sobota, 29 września 2012

wyprawa do miasta

W sobotę rano, wyszłam z domu, okazało się, że sporo przed czasem, myśląc już, że nie zdążę. Tak to jest, gdy mieszka się 10 minut drogi na piechotę od stacji, ale właściwie to nie chodzi się w tamtą stronę "z buta" i odległość ta wydawała mi się na co najmniej 30 minut. Musiałam zatem poczekać na mój środek lokomocji. Jechałam bowiem do wielkiego miasta. Wrocławia oczywiście.

Nasza stacja już zamknięta jest na cztery spusty, bilet tylko u konduktora, a stacja docelowa nówka - odnowiona. Zachwytu wielkiego nie wzbudziła, ale sam fakt dotarcia tutaj w taki sposób, był bardzo ekscytujący.





Spieszno mi było na warsztaty dla żon!!! dzięki którym znowu oczy mi się otworzyły na kilka spraw. Dodały siły, motywacji, bo takiż to główny ich cel, a kompetentna prowadząca, oprócz meritum wniosła też sporo humoru i pokazała kilka trudnych sytuacji z przymrużeniem oka ;)

Żeby nie było mi za dobrze samej w tym cudnym mieście, kilka godzin później, w ślad za mną, ruszyła rodzina....

piątek, 28 września 2012

koperta

Leży na stole wielka koperta. To list. Zaadresowany do Mojego Drogiego Męża. Nadawcą jest wujek generał, brat nieżyjącego dziadka Męża. Dzięki niemu należymy do Związku Strzeleckiego "Strzelec". Mam nadany tam nawet stopień chorążego, a MDM podporucznika, czy nawet porucznika. Pewnie nadał nam nowe stopnie :) ale w ramach nauki Niesforków o zachowaniu prawa do prywatności w korespondencji - nie śmiem otwierać - więc czeka na Adresata. A Adresat, jak rano wyszedł do pracy, tak do tej pory nie wrócił.
Nie żeby pracoholizm, ale czas spędza z Mamą, co przed chwilą ze szpitala wyszła po kolejnej dawce chemii.
Czekamy zatem, aby otworzyć tę tajemniczą, dużą kopertę. Szkoda w ogóle, że tak rzadko przychodzą normalne listy. Tęsknię trochę za taką korespondencją.

czwartek, 27 września 2012

z wiatrem i pod wiatr

Od wielu lat, dzisiaj po raz pierwszy doceniłam to, że prowadzimy działalności, podobno, gospodarcze ;)
Na ostatnim zebraniu zarządu ustaliłam z moim Prezesem, a Mój Drogi Mąż ze swoim ;), że mając taką swobodę w ich prowadzeniu, dostosujemy swoje godziny pracy do naszych potrzeb. W dni kiedy planuję trening, bo zdecydowanie wybieram do biegania godziny poranne, będę przyjeżdżała do pracy trochę później. A Mój Drogi Mąż w te dni, kiedy będzie jechał rowerem, spotkania z założenia będzie umawiał na realne godziny, czyli nie wcześniej niż o 10.

Skoro podjęło się takie plany, to trzeba je realizować. Dzieci rano do placówek, a ja zakładam specjalne buty do biegania i dalej w drogę do drzewa przez pola. W połowie drogi do półmetku, czyli na ćwierćmetku minął mnie na rowerze Mój Drogi Mąż. Dodał mi otuchy, poklepując po ramieniu i stwierdzając, że mam dobre tempo, pomknął do pracy. Szum toczących się po asfalcie dwóch cienkich opon, zmienił się, w mojej wyobraźni, w głęboki dźwięk akustycznej gitary. Ta melodia niosła mnie do drzewa. Z powrotem było już trochę gorzej, bo okazało się, że to dobre tempo to miałam pewnie dlatego, że biegłam z wiatrem, a z powrotem to cię czułam, jakbym przez zaspy biegła. Ledwom wróciła. Dobrze, że nie zaczynałam tego biegu pod wiatr, bo pewnie bym zrezygnowała.

Nie da się ukryć - nie jest lekko!

środa, 26 września 2012

takie nic

Upajam się tą chwilą. Niezwykle rada jestem, że ją właśnie dostrzegłam.
Takie nic, taki spokój, taka cisza.

Dzień minął, chociaż z licznymi obowiązkami, dość szybko  i sprawnie. Niesforki grzecznie poszły spać. Mój Drogi Mąż, chyba zainspirowany wczorajszym wpisem na blogu ;), podjął decyzję, że jutro również jedzie na rowerze do pracy. (Już bardziej konkretnie marzę o gitarze). Przeczytałam zaległą prasówkę, odwiedziłam liczne już blogi i właśnie cieszę się z tego spokoju, czasu, odpoczynku.
Psychicznie szykuję się już do jutrzejszego treningu :) - a jakże!

Po prostu takie nic, a cieszy.

wtorek, 25 września 2012

marzenia

Oczom własnym nie wierzę, więc przecieram i obraz nie znika. Uszom nie dowierzam, a przed chwilą przecież myłam.
Mój Drogi Mąż prosi mnie rano, abym torbę mu zawiozła do biura, bo on dojedzie rowerem.

Skoro biegać ciągle nie może, a po południu zbyt wiele obowiązków dodatkowych, żeby na kilka godzin wychodzić na rowerowy trening, więc postanowił do pracy jeździć na rowerze. Jakieś 25 km w jedną stronę. Tylko potrzebuje ubrania na zmianę. Wiecie, żeby z gaci z pampersem wskoczyć w garniturek.

Zatkało mnie, ale rzeczywiście dość szybko dojechał i na dodatek jeszcze na czas wrócił do domu.
W taki sposób, to trochę zaoszczędzi na benzynie. No fakt, że zaoszczędzi, bo nasze auta to chyba na ropę. (Nigdy nie wiem, co do nich lać i zawsze przed dystrybutorem dzwonię do głównego właściciela auta i czekam na instrukcję postępowania.) A gdy już dużo zaoszczędzi, to może pomoże świętemu Mikołajowi, a ten przyniesie mi gitarę akustyczną Tanglewood. Och, już się rozmarzyłam.


poniedziałek, 24 września 2012

intensywnie



Rozpoznajecie to miejsce?

Udało nam się tam dojechać samochodem  w niespełna 4,5 godziny. To absolutny rekord świata!
A że jechaliśmy tam między innymi na Olimpiadę Dziecięcą, więc medal sami sobie wręczyliśmy.

Wyników z Olimpiady przezornie nie będę oficjalnie podawała, gdyż za dużo komentarza musiałabym tu pisać, ale niezwykle dumna jestem z naszej Dolnośląskiej czteroosobowej reprezentacji.

Dzieciaki: GRATULACJE!

Bo ta olimpiada była tylko dodatkiem do spotkań ze Świętą Rodziną, przyjaciółmi, znajomymi i dobrymi ludźmi. Absolutnie zachwyceni jesteśmy gościnnością i serdecznością tamtejszych rodzin. Dobrze nam było w domu u Państwa Bułeczków, a zamówioną rybę, a właściwie jej brak w restauracji, której na szczęście nazwy już nie pamiętam, będę ze śmiechem i humorem długo wspominać. Żal mi trochę Pani Bułeczkowej, bo głodna wyszła z obiadu, a czas nas niezwykle gonił, aby dodatkowe atrakcje dnia drugiego "odfajkować".
No bo być tam i nie przejechać się metrem, albo nie wjechać w 20 sekund na taras widokowy tego - ponoć - pałacu? Ten w Wilanowie to chociaż przypominał pałac, a ten - to raczej rakietę.


A z niektórymi to łatwiej było się spotkać właśnie tam, niż we Wrocławiu, a nie mówiąc o naszej mieścinie:)

czwartek, 20 września 2012

niedostępne pięciolinie

Szanowna Pani,

bardzo proszę usprawiedliwić permanentny brak zeszytu do nut naszego syna, gdyż nie jest możliwym, w naszym pięknym miasteczku, dokonanie kupna rzeczonego, ze względu na brak towaru w bardziej i mniej wyspecjalizowanych sklepach. 
To prawda, że można by próbować dokonać zakupu poprzez serwis Aledrogo lub czyniąc specjalną wycieczkę do Wrocławia, gdzie ponoć przy Filharmonii ostatnio widziano w sprzedaży tak specyficzny  towar, ale wówczas, koszt takiego 16-kartkowego zeszyciku wzrósłby znacząco, obciążając dotkliwie nasz budżet domowy.

Z serdecznymi pozdrowieniami i życzeniami wielkiej cierpliwości

mama Najstarszego Niesfornego Aniołka - Dosia

Taki list już poczyniłam, bo w pamięci ciągle mi brzmiała reprymenda, jaką udzieliła pani wychowawczyni rodzicom dzieci, które ciągle nie mają zeszytów do nut, a nasz Niesforny Aniołek również zaliczał się do tego zacnego grona ;). A zeszytu, pomimo godzinnego poszukiwania i przerzucenia wielkiej sterty przeróżnych zeszytów, po prostu nie znaleźliśmy. W całym mieście nie było ani jednego zeszytu w pięciolinie!!! Tak jest od początku roku. Jednakże liczyliśmy na jakiś jeden, ostatni, przypadkiem przeoczony. A tu - totalny brak! Towar niezwykle deficytowy.

Liścik do pani jednakże drę, gdyż znalazł się zeszłoroczny zeszyt, który według Najstarszego Niesforka przecież już się do niczego nie nadawał, bo miał zapisane wcześniej dwie linijki i w ogóle to nie wiadomo, gdzie on jest. Widać zmęczyły go również te poszukiwania po sklepach, a perspektywa wysłuchiwania niezadowolenia pani była tak trudna, że trzeba było widzieć jego wielką radość, gdy znalazłam ten stary zeszycik na najniższej półce z książkami dla najmłodszych, gdzie zerknęłam tylko tak - pro forma.

Okazuje się, że jednak wszystkiego nie można sobie kupić od ręki, a przez brak dostępności docenić można to, co się ma. Fajna lekcja.

środa, 19 września 2012

czarna tęcza

Większej pesymistki od niej nie znam. Potrafi przedstawić wszystko w takich barwach, że po spotkaniu z nią w palecie kolorów, jedyny widziany i możliwy do wyobrażenia kolor, to czarny.
Wszystko jest problemem. Meble, ilość dzieci w klasie, hałas, ilość błędów, przyszłe lekcje na basenie. Ledwie się rok szkolny rozpoczął, a naprawdę byłoby cudownie gdyby się już skończył.

Dawno, a właściwie jeszcze nigdy do tej pory, nie spotkałam takiego nauczyciela, który nie powiedziałby chociaż jednego dobrego słowa. Serio, żadnej pozytywnej informacji dla całej klasy rodziców. Nic mnie na tym spotkaniu nie zmotywowało, a wręcz tylko zniechęciło. Współczuję dzieciom z tej klasy, że mają taką nauczycielkę i wychowawczynię.

Już się nie dziwię Najstarszemu Niesfornemu Aniołkowi, który zapewne też nie jedno ma za uszami, że czasami wraca ze szkoły w nieciekawym humorze :) Rozumiem go.

wtorek, 18 września 2012

obowiązki

Niektórzy sugerują mi lenistwo twórcze.
Cóż, każdy artysta ;) potrzebuje czasami troszkę wytchnienia.

A tak naprawdę, to sił mi brakuje odkąd z motyką na księżyc się porwałam.

Po dziewięciu!!!! latach zastoju i z pięcioma nowymi kilogramami po urodzeniu każdego Niesfornego Aniołka, natchniona przez Mojego Drogiego Męża, który ze względu na złamany palec u nogi musiał przerwać treningi, a prawie wszyscy nasi znajomi już trenują do maratonów, też rozpoczęłam treningi.

Trudno jest opisywać pierwszy trening, podczas którego o mało płuc nie wyplułam. Niewiele  dały odmawiane w trakcie biegu Zdrowaśki, albo właśnie tylko dzięki temu, że postanowiłam ten wysiłek ofiarować w konkretnej intencji, to wróciłam do domu, a nie czekałam w przydrożnym rowie, aż Mój Drogi Mąż mnie tam znajdzie. (Na wszelki wypadek uzgodniłam z nim bowiem trasę biegową - do drzewa i z powrotem, w sumie 4 km).
Od pewnego momentu mogłam biec tylko podczas pierwszej części Zdrowaś Mario, a podczas drugiej maszerowałam. A na Ojcze nasz był długi marsz.
I to był dla mnie wielki szok, bo ja kiedyś przecież trenowałam. Nie biegi, ale tańczyłam w Akademickim Zespole Pieśni i Tańca "Jedliniok" (Tu nasz występ z festiwalu folklorystycznego).  A ostatnio to jeszcze dużo jeździłam na rowerze. I taka zadyszka. Niesamowite.

Oceniłam więc mój poziom biegowy na: Mniej niż zero, ale jednak nie zrezygnowałam tylko pobiegłam na drugi trening. Tym razem już przebiegłam cały dystans i zajęło mi to 30 minut.
Od tej pory jest mi już dużo lepiej, rozpoczęłam dziś też przebieżki podczas biegu.

No i dzisiaj znalazłam genialną stronę dla początkujących biegaczy, gdzie okazuje się, że początkujący biegacze powinni właśnie rozpocząć od prawie dziesiątki różańca: 8 x 1minuta biegu i przerwa 3minuty w marszu! plus oczywiście dodatki, ale na stronie wszystko dokładnie opisane.

No i są do tego normalne obowiązki, obowiązki dzieciaków, slalomy między zajęciami i na zajęcia.
Co tu dużo mówić.
Rozpoczęła się szkoła. Na całego.

A ja mam dodatkowe, wyczerpujące  zadania wiązane z wyprawą na księżyc. Ależ ze mnie optymistka, nie?

piątek, 14 września 2012

wiadomości z tablicy FB

Ponieważ wczoraj nie zdążyłam pogadać z Sisterką, to dzisiaj z rana sama sobie przeczytałam wiadomość na fejsie, że Sisterka wraz z rodziną rozpoczęła właśnie wakacje na Majorce, czy też innej Kostaryce.
Niech się więc kąpią w słońcu, bo deszczu to już chyba mają po uszy ;)

No i zatrzymałam się na chwilę na tym Facebooku i się załamałam.
Facebook działa w tej chwili jak samochód. Kierowcom wydaje się, że są anonimowi i za swoją kierownicą mogą mówić, co chcą, mogą źle życzyć itd. Gdy są poddenerwowani to się klaksonem na kimś wyżyją, albo drogę zajadą i złośliwie zwolnią, byleby tylko uprzykrzyć komuś życie.

I mam wśród swoich znajomych takich, z którymi, w czasach szkolnych,  rozmowa i nawet dyskusja była na przyzwoitym poziomie. W pamięci pozostał więc dobry obraz. A teraz na tym nieszczęsnym portalu kipi od nich pogardą, nienawiścią, złośliwością. Nie, nie do mnie, ale do pewnych grup społecznych, organizacji, nawet do konkretnych ludzi. Pod tymi obelgami znajdują się oczywiście lajki, z reguły tych samych, choć nie znanych mi osób i nakręca się towarzystwo, zupełnie nie przejmując się tym, że te ich "rozmowy" są po prostu niesmaczne.
Nabrali odwagi do wypowiedzi. Wypowiadają się tu, bo pewnie gdzie indziej nie otrzymali by takiej możliwości.
Szkoda mi ich. I cieszę się z każdego dnia, w którym nie mają nic do powiedzenia. Ich milczenie jest wtedy niezwykle wartościowe. Dla każdego ich znajomego, który choć trochę przejmuje się kulturą osobistą.

Życzę wszystkim udanego weekendu ;) 

czwartek, 13 września 2012

jaka nuda?

Wczesnym wieczorem, bądź późnym popołudniem, zadzwoniła do nas moja Sisterka, z kraju dalekiego, w którym pogoda taka jak u nas w tych dniach, jest przez cały czas.
Dawnośmy nie rozmawiały, więc uradowałam się bardzo tym telefonem, ale nie dane mi było długo nacieszyć się tą rozmową, bo właśnie wróciły do domu Niesforne Aniołki z krótkiego spacerku z Babcią D. Widać, że radochę na nim wielką miały, bo mimo nałożenia na siebie akcesoriów niezbędnych na spacer w deszczową pogodę, wróciły z wodą w kaloszach.
Okazało się, że morze przechodzili i fale ich zalały ;)

Przerwać więc musiałam rozmowę i zająć się wynajdywaniem garderoby na przebranie towarzystwa. Wyszło mi, że najlepsze będą i tak już piżamy. W międzyczasie Sisterkę moją zabawiały nasze Niesforki. Gdy już zmieniłam im odzież, zajęłam się przygotowywaniem wcześniej zamówionych świeżuteńkich jajek sadzonych (im szybciej, tym lepiej, bo lekko zmarznięci wrócili). A Babcia, zorientowawszy się w jakim stanie oddała wnuczęta i widząc niezadowolenie Mojego Drogiego Męża, po angielsku wyszła.

Rozmowa mojej Sisterki z Niesforkami musiała zostać na chwil kilka przerwana, ale obiecała, że za chwileczkę jeszcze raz zadzwoni. I rzeczywiście słowa dotrzymała. Włączyć rozmowę audio-video pobiegł Najstarszy Niesforny Aniołek, ale nie wyrobił na zakręcie, pośliznął się, przewrócił i stłukł kolano, wrzeszcząc przy tym wniebogłosy.  A ja w tym czasie, mając świadomość, że i tak mnie nikt nie usłyszy, nie mam bowiem takiej siły przebicia, powstrzymałam wrzask, gdy rozbijając jajka na patelnię, wsadziłam palca do rozgrzanego tłuszczu. Wszystko się dzieje w jednej chwili i nikt z nas nie dał rady ustawić połączenia.
Sisterka przestała dzwonić. Kolano Najstarszego Niesforka boli, gdy mu się przypomni, a ja do tej pory trzymam palca w lodzie.

Nie, w tym domu nie można się nudzić ;)

środa, 12 września 2012

dobrze, że pada



Dzień, z pozoru, mało optymistyczny dobiega końca. Niesforki były w placówkach, mąż w pracy (ktoś musi), a ja w domu. W końcu sama. Jeszcze kilka dni temu o to właśnie mi chodziło. Nic się dzisiaj szczególnego nie wydarzyło, nie było szczególnych akcji humorystycznych, ani sytuacyjnych - taka najzwyklejsza nuda, monotonia, zwyczajne życie. Przez ostatnie miesiące tyle się działo, tyle akcji było, tyle stresu i też dobrych wydarzeń, że taki spokój to aż boli. Aż dziwnie się czuję.

Wolałabym zapisać tu coś "ku pamięci", ale w głowie pustka.

I myślę sobie, że może jednak właśnie taki spokój, wyciszenie to jest to właśnie ta wielka wartość dnia dzisiejszego.
Takie małe leniuchowo, odpoczynek po "ciężkiej pracy" na wakacjach. Tylko chodzi mi po głowie małe pytanie, czy miałam do tego prawo? czy może powinnam była okna umyć?
Nie, nie powinnam! Nawet nie mogłam - na szczęście deszcz dzisiaj padał!

wtorek, 11 września 2012

młodszaki

Nasz Najmłodszy Niesforny Aniołek zdecydowanie wydoroślał. Podczas minionych wakacji dotarło do niego, że istnieją na świecie młodsze dzieci od niego. A wzorem małego dziecka została córka Georgów -  Maryśka. Teraz wszystkich wokoło chce poznać, ale każdego musi sobie usytuować w czasoprzestrzeni. Interesuje go bowiem imię, czyim ktoś jest dzieckiem i od kogo jest starszy lub młodszy, gdzie mieszka i jak daleko. Jest temat do rozmowy na dobre 10 minut, bo przy okazji można omówić też pozostałych krewnych z drzewa genealogicznego.

Okazuje się, że klimaty przedszkolne bardzo mu odpowiadają, z wyjątkiem niefortunnej i mało motywującej do rozwoju nomenklatury. Chyba nikt nie lubił, nie lubi i nie będzie lubił nazwy Maluchy. Chcąc lepiej się odnaleźć w realiach przedszkolnych i będąc dobrym obserwatorem otaczającej go rzeczywistości, chociaż kryje się z tym troszeczkę, uznał, że skoro jego starsza siostra chodzi do Starszaków, to on jest w grupie Młodszaków i jest młodszakiem. Basta, nie ma bata ;)
Przecież to takie proste.



niedziela, 9 września 2012

ogniskowa specjalizacja

Podczas ostatniego spotkania z Pablami ustaliliśmy, że w tym roku, już tradycyjnie, musimy również zrobić pożegnanie lata. Wyszło nam, że chociaż jeszcze lato trwa, to ten weekend będzie na to najlepszy. Ponieważ złamany palec Mojego Drogiego Męża nie pozwala mu na dalekie i trudne eskapady, więc tym razem będzie bardziej stacjonarnie, ale z pewnymi trudnościami. Właściwie to wyzwaniami ;)

Obiad postanowiliśmy zjeść na łowisku. Samemu trzeba było sobie rybę złowić. Mimo że wędkarzy pełno,  co jeden to bardziej napalony i nie przeszkadzało im łowienie jedną wędką w tym samym czasie, to tylko jedną rybeńkę udało nam się wyłowić.






Trzeba przyznać, że to troszkę mało jak na dwie wygłodniałe rodzinki.
 Przed zjedzeniem ości z tego jednego talerza powstrzymywała nas jedynie perspektywa tradycyjnego ogniska i oczywiście pięknych, pachnących i tłustych kiełbasek ;)


A tak naprawdę, to to te kiełbaski były na deser, bo na łowisku można było zamówić również rybkę, której się samemu nie złapało. Bardzo smaczną zresztą.

Także pożegnaliśmy lato, chociaż wcale nie chcemy, aby już odchodziło. A plany z Pablami poczyniliśmy już na nadchodzącą zimę. Ponieważ na naszym miejscu na ognisko pojawiła się nowa wiata, więc już teraz ustaliliśmy, że przyjedziemy tu zimą, gdy będzie śnieg. Nasz Druh Pablo nauczy nas rozpalać ognisko w śniegu. W końcu jest od tego specjalistą.

piątek, 7 września 2012

próba generalna


Zwabieni zapachem placków ziemniaczanych Pablowie, opowiadają nam, a my im wrażenia z minionych wakacji. Czas szybko nam upływa, niezmącony płaczem, czy narzekaniem dzieci. I nawet nie zauważamy, że nasze Niesforki wraz z Pablówną trzy razy już zdążyły się przebrać. Jak się okazało, potrafią też same sprzątać. Nic im nie trzeba podpowiadać.

Przecież to prawda stara jak świat, jeśli dzieci są cicho, to się coś "ciekawego" dzieje. No i u nas też się działo. Dwie łazienki mam wysprzątane, gdyż wcześniej zostały dokładnie zalane. To była próba bombowa przed śmingusem-dyngusem. Małe baloniki napełnione wodą, pięknie przecież spadają na podłogę czyniąc ją chwilowym jeziorem. Ale trzeba przyznać, że ślady zbrodni sami starali się usunąć, nawet nie specjalnie się z tym kryjąc. Podłogę sami wymyli - mam więc jutro zdecydowanie mniej pracy. Wychodzi mi, że to dobrze, ze nie wiedziałam, jak się bawią, bo bym im zabroniła, a że nieświadoma byłam, to na tym tylko skorzystałam i to w dwojaki sposób. Przede wszystkim jest wysprzątane, a po drugie, to już mi żadne z nich nie wciśnie głodnej bajki, że nie potrafi na mopie tańczyć i podłogi wypucować.

A z Pablami czas nam zdecydowanie za szybko minął. To dzieci domagały się już zakończenia imprezy, zaraz po dwudziestej. Czyżby tydzień wystarczył, żeby złapać nowy rytm? Chyba tak.

czwartek, 6 września 2012

pozdrowienia dla "prasowaczek"?


Najmłodszy Niesforny Aniołek ciągle w domu i codziennie dziwi się, dlaczego jeszcze nie idzie do przedszkola. Myślę sobie, że to jednak dobrze, że do niego nie dotarł, bo tam ciągle płacz i zgrzytanie zębów. Trochę jestem już ciekawa, jak on się zaaklimatyzuje w tej placówce, bo starsze Niesforki weszły do przedszkola jakby chodziły tam od dawna. A Najmłodszy, wiadomo - indywidualista, więc wszystko jeszcze może nas zaskoczyć.

Średnia Niesforka, z racji tego, że jest z kilkoma czterolatkami w grupie pięciolatków, domaga się książeczek i piórnika, bo starsze je mają jako pomoce dydaktyczne. To ci dopiero ambitny typ ;) No ale dobrze, niech ma.

Najstarszy natomiast, póki co, świetnie się bawi w szkole, tak twierdzi. Właściwie, to po co jest szkoła?

No a u mnie?
U mnie sterta prania zmieniła się w stertę do prasowania. Gotuję zupki i inne pyszne (tak myślę) rzeczy. I tym razem wcale nie chce mi się wracać do pracy. Od kilku lat, po prostu stwierdzam, że dobrze mi w domu. Chciałabym dłużej tu pobyć.

Tymczasem łączę się z wszystkimi praczkami przemienionymi w prasowaczki, chyba, że macie jakieś inne na tę stertę rozwiązanie. Tylko mi nie mówcie o krasnoludkach, bo te, mimo zostawionych im różnych łakoci, omijają nasz dom szerokim łukiem.


środa, 5 września 2012

przytulanie dobre na wszystko

Dzisiejszy dzień zaczął się "malutką" awanturką z Najstarszym Niesfornym Aniołkiem. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie wiedza z odbytych warsztatów na temat wychowywania dzieci.
I tak nie było dobrze, bo gdybym umiała od początku zahamować nasz słowny taniec na parkiecie, to nie doszłoby do takiej eskalacji, jak miała miejsce.
Właściwie to można powiedzieć, że cała ta awantura to  była porażka i niezdany egzamin z wyżej wymienionego kursu.

Światełko w tunelu zaświeciło się dość późno, ale już do końca dnia obojgu nam przyświecało.  A przytulenie znowu najlepiej podziałało.

Trudne jest wychowywanie dzieci. Kochanych dzieci.

Pewnie nawet nie wiecie, co to znaczy "malutka" awanturka.   ;)

wtorek, 4 września 2012

pozdrowienia dla "praczek" ;)

Czy ktoś z Was przeżył taką sytuację po powrocie z wakacji?

pranie, pranie, pranie, pranie, nie ma gdzie wieszać tego prania, więc chwilowa przerwa w praniu.
Parowanie, składanie i znów parowanie skarpetek chociaż każda z innej pary. Właście to skarpetki są bez pary. Co najwyżej można je poskładać w podobnych kolorach ;)

Rozpakowywanie torby z kosmetykami, kremami z filtrem, różnymi płynami, igłami i nitkami, bo przecież wszystko mogło się przydać i mogło być niezbędne. Właściwie to nie ma na to wszystko miejsca. I w ogóle to skąd ja to wzięłam?
W przyszłym roku wezmę ze sobą tylko szare mydło!

Doktorowa podała fajny pomysł. Ona od dwóch lat skraca listę wówczas przygotowaną i kolejnego roku wykreśla z niej to, co w ogóle się nie przydało.

Problem polega na tym, że ja takiej listy nie mam, więc nie mam jak wykreślać, a gdybym miała ją dzisiaj stworzyć, to wówczas znalazło by się na  niej tylko to nieszczęsne szare mydło. No może jeszcze kilka ciuszków, no i suszarka, no i czajnik, może nawet jakiś mały ekspres do kawy. Wtedy też trzeba zabrać filiżaneczki, obrusik, żelazko, żeby go wyprasować. Materac dmuchany, koła ratunkowe, kalosze, kapelusze z szerokim rondem, ewentualnie mocne kremy z filtrem i tak dalej i tak dalej.... przecież dalej wszystko potrzebne.

Dobrze więc, że samochód mamy pojemny i możemy to wszystko dowieść na miejsce.

Miłego rozpakowywania po wakacjach!

poniedziałek, 3 września 2012

po wakacjach

Nastał koniec wakacji. Prawdę mówiąc, to gdzieś w połowie wakacji już tęskniłam za tym momentem, gdy stresu dużo miałam i dzieci się troszkę nudziły, a ja nie umiałam się zaangażować w relacje z nimi. Tak sobie wówczas myślałam, że szkoda iż jeszcze nie otworzyli szkoły. (Ależ wredna matka ze mnie ;). Zmieniło mi się wraz z chwilą wyjazdu, gdzie zmiana miejsca, klimatu, lekkiego oderwania od rzeczywistości spowodowała zmianę myślenia. Gdybym to ja chodziła do szkoły, to jeszcze bym nie chciała do niej wracać.
Ale to moje odczucie, a dzieciaki zdają się nawet nie zauważać tej nostalgii we mnie i nie bardzo rozumieją, dlaczego wszyscy się pytają, czy chce im się wracać do szkoły (no i do przedszkola też).

Najstarszy poszedł tam z ochotą wielką, w końcu zobaczył się z kumplami, no i będą się mogli wspólnie pobawić (zaznaczam pobawić, a nie uczyć!). Średnia Nisforka udała się jak zwykle zorganizowana, a na miejscu okazało się, że przeskakuje jedną grupę i idzie do Motylków zamiast do Żabek, i że nie będzie już leżakować, co jej się najbardziej podoba. No i będzie mogła przynieść swój piórnik. Najmłodszy natomiast bardzo się dzisiaj rano zdziwił, dlaczego nie idzie do dużego przedszkola, bo przecież miał już iść. A nie poszedł, bo chłopak coś chory jest, ma gorączkę i wysypkę, której lekarz nie umiał zdiagnozować.

Tak więc wszystkie dzieciaki miały być w palcówkach, a ja miałam mieć dużo czasu na różne zajęcia, a tym sposobem kontynuujemy kurację dochodzenia do siebie w domu. Mam nadzieję, że to już ostania i krótko trwająca.
Natomiast Mój Drogi Mąż po powrocie wcale nie rozczula się nad swoim palcem i śmiga tak, jakby chciał rozpocząć treningi do maratonu ;) powodzenia.

niedziela, 2 września 2012

pod ręką

Po trzech tygodniach nieobecności w domu trzeba było w końcu do niego wrócić. Ku mojemu zaskoczeniu, powrót był mniej stresujący niż podróż w tamtą stronę.  Gdy tylko przekroczyłam próg domu, z jednym ze śpiących dzieci na rękach, od razu ucieszyłam się z tego, że trzy tygodnie temu wyjechałam w tę podróż z pustym w środki płatnicze, a pełnym w dokumenty tożsamości, portfelem Mojego Drogiego Męża. Portfel ten przejął na zjeździe z autostrady do Wrocławia mój Tato i wraz z Mamą postanowili dostarczyć go do rąk własnych zięcia :) Dzięki tej sytuacji i odwiedzinom Rodziców w naszym domu, wczoraj, gdy doń weszłam, zaskoczył mnie błysk i porządek. Jakby nie mój dom! przecież zostawiłam tu Sajgon (chyba za mało powiedziane).

Po prostu wspaniała sprawa. Szkoda tylko, że mamy taki niezwykły talent do zastawienia wszystkiego, na czym można cokolwiek położyć, a później nie ma chętnych do zrobienia porządku.

Taki znak rozpoznawczy naszej rodzinki:
daj nam pomieszczenie, a my je zastawimy!!! zawsze jest coś pod ręką, co można odłożyć byle gdzie, a nie na swoje miejsce ;)