piątek, 30 listopada 2012

najlepszego

Andrzeju, Andrzeju,
oj dziewcząt dobrodzieju,
oj dziewcząt dobrodzieju,
wolę swoją okaż -
najmilszego pokaż,
wolę soją okaż - 
najmilszego pokaż ;)

I wcale to nie jest sprośna piosenka, a jedynie na ludową nutę. Oczywiście chodzi o przyszłego męża. A piosenka, nauczona 24 lata temu na lekcji muzyki, przypomina mi się każdego roku w andrzejki właśnie.

Chociaż  wcale mi te wróżby do niczego nie są potrzebne, bo już swojego najmilszego mam ;), ale wszędzie dzisiaj zabawa i wszystko wokół przyszłych mężów i żon się kręci.

I prawdę mówiąc, nie jestem rada z tego, że w przedszkolu już podczas zajęć urządzają dzieciom wróżby, tym bardziej, że te dzieci to chyba mało są nimi zainteresowane.

Z zabawy andrzejkowej w przedszkolu mało zadowolona jest nasza Średnia Niesforka, chociaż jej but najszybciej "wyszedł" z sali. Ona do mnie mówi, że wcale jeszcze nie chce za mąż wychodzić. Jej jest dobrze z nami, w domu. Że też nie pomyślałam i że jej nie podpowiedziałam, że wcale nie musi w tych zabawach brać udziału. Zestresowało się tylko dziewczę.

Najstarszy Niesforny Aniołek natomiast wykorzystał okazję i robił sobie z tego dowcipy. Na przykład rzucał lotką w serce z imionami dziewczyn specjalnie w takie miejsce, gdzie nie było żadnego. Bo po co mu żona. On teraz to chce w piłkę grać i karty z piłkarzami zbiera.

Ale takie zabawy żeby komuś psikusa zrobić, to i owszem. Bawią się dzieci w szkole tak, że układają z kartki papieru "piekło - niebo". Wybiera się, która część ma być rozłożona, a pod obrazkiem "specjalna wiadomość".


Najstarszy Niesforny Aniołek, wychowywany w rodzinie wielodzietnej ;) wie, co to jest rachunek prawdopodobieństwa i wie, jak zwiększyć szansę, aby ta właściwa wiadomość trafiła do odbiorcy/czytacza/osoby zainteresowanej.
Pod każdym obrazkiem kryje więc tę właściwą wiadomość dla kolegi. Bo kolega to jeszcze nie wie, że...."Dziekuś kocha Ulę". A musiał mu to ktoś przecież uświadomić :)

Ooooo zaczyna być w szkole interesująco ;)

Najmłodszy natomiast jak zwykle pokazał wszystkim, że nikt mu nie będzie mówił, kto ma być jego żoną i kiedy ma się żenić, i powiedział wszystkim, że on wcale NIE MUSI się w to bawić. I już.
Starszą siostrę powinnam chyba wysłać do niego na korepetycje z asertywności.

A tak przy okazji - wszystkiego najlepszego dla wszystkich Andrzejów ;)


środa, 28 listopada 2012

samopomoc sąsiedzka


Ma jeden z naszych sąsiadów szczęście dzisiaj, że byliśmy już w domu, gdy miły pan z firmy, co to na czas i na miejsce, dostarczyć mu chciał przesyłkę z Gdańska i że nie musi za nią przez pół okolicy jeździć i jej szukać, bo jego jeszcze w domu nie było, gdy właśnie było to miejsce, ale zupełnie nie ten czas.
Też miałam kiedyś szczęście, gdy łaskawy ZUS zechciał mi zapłacić za opiekę a pieniądze przyniosła pani listonoszka i aby mnie nie fatygować w niezbyt dogodnych godzinach do urzędu, zostawiła pieniądze u sąsiadki. A ta, gdy ledwie pod domem zaparkowałam, już wybiegła, aby mi je oddać.

Inna znowu sąsiadka wspomogła plastikowym krzesłem ogrodowym, gdyż u nas tylko drewniane, gdy niedawno na próżno (przecież jest już po sezonie) szukałam takiego w różnych sklepach, bo pod prysznic dla Mamy potrzebowaliśmy.

A jeszcze inny sąsiad przyszedł dzisiaj i opowiada, że wstał dzisiaj wcześniej i przez okno wyglądnął, a przy naszym domu i autach stoi wysoki, nieznany pan i się wszystkiemu przygląda, tak jakby był na zwiadach. I ostrzega, że kilka lat temu już tu tacy byli i domek za domkiem splądrowali w ciągu jednej nocy. I jeden z właścicieli to nawet słyszał, jak mu z dołu wszystko wynoszą, ale on się nie ujawniał, żeby mu krzywdy nie zrobili. Wiem, że on już wyostrzył zmysły i stał się bardziej czujny. My też chyba musimy częściej przez okna wyglądać :)

Tak, więc pozostaje nam czekać, przyjdą do nas, czy nie?
                               

poniedziałek, 26 listopada 2012

powrót do rzeczywistości

wcale nie jest prosty.
Przez ostatnie tygodnie byliśmy trochę wyrwani, troszkę zamknięci w domu, trochę skupieni na sobie. Trochę boli, gdy dociera, że już rzeczywiście nie ma z nami Mamy.

Przetrąceni ostatnimi wydarzeniami, na rozgrzewkę, dostajemy małym obuchem w głowę - wezwanie do obowiązkowego stawienia się w pewnym urzędzie właśnie dzisiaj o konkretnej godzinie. Z pokorą przyjmujemy mandacik za niewielkie uchybienia, ale jednak zaistniałe.

Współpracownicy donoszą, że trzymają kurs, ale wołają Kapitanie wróć, bo zaczynamy dryfować.

Niesforki mają swoje potrzeby, a to trening, a to odwiedziny Pablówny - całe szczęście, że wracają do zdrowia.

Poza tym stwierdzam, że mój organizm, wbrew powszechnej opinii, że antybiotyki już nie działają, zareagował na nie i też wracam do zdrowia, i czas wracać też do treningów, tylko dystans trzeba będzie trochę skrócić :( żeby z założenia wrócić do domu.

A tak naprawdę, to wyjechałabym sobie gdzieś.
Na wczasy regeneracyjne. Na wczasy "Żadnych obowiązków". Na wczasy "Masz dużo czasu". Na wczasy "Jest dobrze". Na wczasy "Nic nie musisz". Na wczasy "Odpocznij". Na wczasy "Rób, co chcesz". Na wczasy "Just relax". Na cokolwiek!!!

sobota, 24 listopada 2012

ostatnie pożegnanie



Kochana Mamo,

Dziękuję Ci za dar życia – dzięki Tobie mogę się nim cieszyć.
Dziękuję Ci za trud, jaki włożyłaś w moje wychowanie –  nie było to łatwe.
Dziękuję Ci za Twoją  postawę w czasie socjalizmu, przez którą kształtował się mój światopogląd i patriotyzm.
Dziękuję Ci za Twoją ciężką pracę, dzięki której otrzymałem wykształcenie.
Dziękuję Ci za Twoje realistyczne  myślenie, które czasem studziło marzenia, ale dzięki niemu można było łatwiej  dostrzec zagrożenia.
Dziękuję Ci za ciągłą gotowość pomocy, choć czasem niedocenianą.
Dziękuję Ci za, wynikające z wielkiej troski, zainteresowanie moimi  sprawami, chociaż nieraz  odbierane jako zbyt intensywne.
Dziękuję Ci za zaangażowanie z jakim opiekowałaś się naszymi dziećmi, wiem jak bardzo je kochałaś.
Dziękuję Ci za to, że pozwoliłaś mi być tak blisko w ostatnich dniach Twojego życia.
Dziękuję Ci, że pomimo choroby z szacunkiem i akceptacją  znosiłaś nas i nasze temperamenty.
Dziękuję Ci za pokorę, cierpliwość i odwagę z jakimi pokonywałaś tę chorobę, zwłaszcza w ostatnich dniach, gdy dałaś mi ostatnią lekcję - bardzo trudną – lekcję umierania.
Dziękuję Ci, że w minionym roku tak często korzystałaś z Sakramentów, dzięki którym teraz jestem spokojny o Ciebie.
Dziękuję Ci za wspólną modlitwę w ostatnich godzinach Twojego życia, będę o niej długo pamiętał.
Dziękuję Ci, że zechciałaś mnie wysłuchać i że zdążyłem Ci jeszcze, o tym co dla mnie ważne, powiedzieć.
Dziękuję Bogu za Ciebie i za ostatni czas jaki nam dał. Był on dla mnie wielkim błogosławieństwem.

                                                                                  Twój syn


(Dziękuję Mojemu Drogiemu Mężowi, że pozwolił mi swoje pożegnalne podziękowania tutaj zamieścić)

środa, 21 listopada 2012

z tęsknoty

Oddechu momentami brakuje, bo kaszel taki trochę uciążliwy męczy. Co z tego, że lekarz się przejął moim stanem zdrowia i zalecił leżenie w ciepłym łóżku, z którego chętnie bym nie wychodziła, gdy rzeczywistość ma na ten temat inne zdanie.

Więc żeby nie było, że bagatelizuję zalecenia lekarskie, leżę 15 minut dłużej, bo szykowanie Niesforków do placówek trwa krócej, gdyż Najmłodszy również w trybie jakby domowym, bo troszkę gorączkował w niedzielę.

Nie wiem, czy o wszystkim pamiętam, czy zamówiłam to co trzeba i tyle ile trzeba, czy wszystko będzie dopięte na ostatni guzik.
Ważniejsze, że nasz serdeczny Ks. Proboszcz z parafii, do której ciągle sercem należymy, otoczył nas opieką od chwili, gdy tylko Mama z nami zamieszkała. Że przyszedł do niej z Wiatykiem, że teraz prowadzi nas przez ten czas, że podpowiada. Że przekonał mnie do tego, że nie należy odsuwać dzieci od tego, co się dzieje. Żeby zabrać je ze sobą do kaplicy, gdzie teraz jest trumna z ciałem, żeby im pokazać, wspólnie się pomodlić. I rzeczywiście, moje obawy miały bardzo wielkie oczy, bo dzieci przyjęły to bardzo naturalnie. W końcu były przy Babci do samego końca, widziały jej cierpienie i teraz chcą zobaczyć Babcię, trumnę i miejsce, gdzie będzie grób. I pytają tylko, dlaczego płaczemy? Upewniwszy się, czy oboje z Moim Drogim Mężem powiemy im to samo, że dusza jej pójdzie do Nieba, a ciało zmartwychwstanie, że już jest blisko Jezusa - no to co nas tak smuci? Ot, dziecięca wiara. Jaka prawdziwa.

Więc odnajduję znów w sobie tę dziecięcą wiarę, pełną ufności.

A płaczemy z tęsknoty.

poniedziałek, 19 listopada 2012

i odeszła [']

Nastąpiło to, czego i tak wszyscy się spodziewali, ale i tak jest to niesamowicie trudne.

W sobotę, późnym wieczorem, zmarła Mama Mojego Drogiego Męża, nasza Mama.

Rak żołądka z licznymi przerzutami. Zrujnował ciało, ale nie zrujnował jej, jako osoby. Była realistką - do bólu realistką. Spodziewała się tego wszystkiego, od dawna wiedziała, co ją czeka, ale znosiła to z cierpliwością.
Końcówka była ciężka i męcząca dla niej i dla nas. Ale już widzę, że bardzo potrzebna nam wszystkim.
Będziemy ją żegnać w sobotę.

[']

sobota, 17 listopada 2012

rozmowy nie od rzeczy

Leżę sobie w łóżku rano i daję sobie godzinę na chorowanie, bo głowa mi pęka i krtań niedomaga. Za ścianą bawią się Młodsze Niesforki. Bawią się i prowadzą też poważne rozmowy o małych dzieciach i dzidziusiach, i babciach, i prababciach. I gdy tyko w pobliżu pojawił się Mój Drogi Mąż wciągnęły go też do rozmowy, bo interesował je akurat taki moment w historii, gdy jeszcze żyła ich Prababcia. Więc ustalili, że Najstarszy Niesfork to znał ją jeszcze dość dobrze, a gdy umierała, to wiedziała, że  Średnia Niesforka rośnie pod moim sercem.
Zareagowała na to Średnia Niesforka entuzjastycznie mówiąc: bo ja już byłam w brzuszku u mamusi!
Na co z jeszcze większym entuzjazmem odezwał się Najmłodszy do Mojego Drogiego Męża: a ja byłem wtedy w twoim brzuszku!!!

I wszystko jasne ;)



czwartek, 15 listopada 2012

prezent

Zmęczona jestem okrutnie. I nie tylko ja. Wyczerpany jest również Mój Drogi Mąż. I wyczerpana jest moja Teściowa. Choroba, nie, nie można tego nazwać chorobą! To raczysko jest okropne! I bardzo przez nie cierpi, ale nie chce się tym cierpieniem dzielić. Nie chce sprawiać żadnego kłopotu. Nie chce pokazać nam, ani dzieciom bólu, jakby chciała to wszystko zachować dla siebie, albo właściwie, jakby chciała nas przed nim ochronić. Niezwykłe.



***

Okruszyna wie, jak bardzo lubię kawę ;)
I dzisiaj zrobiła mi taki prezent:

Jestem nim zachwycona. Tym bardziej, że bardzo niespodziewany, a ja uwielbiam niespodzianki. Będzie moim nagłówkiem.



***
Zapomniałam wczoraj napisać - DZIĘKUJĘ, OKRUSZYNO!!!

środa, 14 listopada 2012

pasowanie

W tej grupie jest ich trzech. Trzech uparciuchów, przekornych smyków, którzy na próbach w pierwszym rzędzie wszystko robili perfekcyjnie i z wielkim zaangażowaniem, a gdy przyszło do występów, to usiedli na kolanach mam i już nie chcieli z nich zejść. Nawet na samo pasowanie na przedszkolaka.
Cóż było robić, od razu z pozostałymi mamami postanowiłyśmy utworzyć fanclub Trzech Smyków - chłopców jednego imienia.

Ale swoją drogą zastanawia mnie to, z czego takie zachowanie wynika?

Z tremy? U Najmłodszego nie wyglądało to na tremę.
Dla sprawdzenia mnie? Czy okażę mu akceptację i dam poczucie bezpieczeństwa, gdy zachowa się jednak niezgodnie z oczekiwaniami?
Ze znanej sobie przekory? Ale podobno wcale taki nie jest, gdy mnie nie ma. Jeśli tak, to chyba nigdy nie będę miała okazji go oglądać w żadnym przedstawieniu ;(
???

Za to po występie recytował i śpiewał wszystko z dużym zaangażowaniem - może to jednak trema.

W każdym razie stwierdzam, że na pewno jeszcze wiele razy mnie zaskoczy.



wtorek, 13 listopada 2012

hug

Zaskoczyła mnie dzisiaj, po raz kolejny, nasza Średnia Niesforka, że przyuważyła mnie, gdy chciałam się zbyt wcześnie wycofać z życia rodzinnego. Bo akurat miałam ochotę zamknąć się w pokoju, bo byłam zmęczona i mi się nie chciało. Cichuteńko podążyła za mną i patrząc mi prosto w oczy powiedziała: Mamo, kocham Cię i chcę Cię przytulić, bo chyba jesteś smutna.

Trochę mi się głupio zrobiło, że dziecko dostrzega moją niemoc, a z drugiej strony zachwyciło, że taka maleńka osóbka tak wspaniale obserwuje i nazywa, co widzi, i jeszcze na dodatek potrafi zadziałać i współodczuwać. Ma dziewczynka niezwykły dar.

Zaskoczeniem chyba dla nikogo nie będzie, że od razu mi się lepiej zrobiło.
Pięknie przytulają te małe rączki.


poniedziałek, 12 listopada 2012

zielone

Nawet chwilę wcześniejsza wizyta u fryzjera i świeży pomarańcz na głowie nie jest w stanie ukryć we mnie "blondynki", którą z naturalnego koloru włosów i tak nie jestem. Być blondynką to przecież coś więcej ;)

Więc zdarzyło mi się w ciągu ostatnich dwóch tygodni to już dwa razy.

Najpierw we Wrocławiu, gdy jechałam z JotAnną z super kawy z pewnej galerii. Jechałyśmy samochodem niewielkim rozmawiając nie wiadomo o czym, gdy nagle słyszę, że moja pasażerka mówi do mnie ze znacznym naciskiem: zielone! W ogóle mi to zielone nie pasowało do kontekstu rozmowy, ale trybiki zaczęły mocniej pracować, szukając skojarzeń do tła naszej rozmowy i czyniąc sobie wyrzuty, że pewnie nieuważnie słuchałam, a jeszcze do tego ktoś zaczął trąbić. Bo kierowcy we Wrocławiu są mało cierpliwi. W sumie to im się nie dziwię, bo w końcu Wrocław to dość duże miasto i statystycznie takich przypadków, jak ja, to może tu jeździć zdecydowanie więcej. Każdy straciłby bowiem cierpliwość jadąc za "blondynką", która zatrzymuje się na zielonych światłach i stoi. Tak, to byłam ja i przepraszam, że stałam się przyczyną tego późniejszego korka, bo spowodowałam zaburzenia płynności ruchu ;)

I wydawałoby się, że już nigdy więcej nie powinnam takiego błędu zrobić. A tu się okazuje, że nie tylko wrocławscy kierowcy zostali wystawieni przeze mnie na próbę, a mało-wioskowi na Opolszczyźnie również. Bo wracając dzisiaj do domu, tak jak wtedy we Wrocławiu, zatrzymałam się na zielonym świetle w małej wiosce, gdzie światła są, ale działają na zasadzie: chcesz przejść - naciśnij przycisk. Kilka lat już tą drogą jeżdżę i jeszcze na niej pieszego nie widziałam, ale dzisiaj to ja, z własnej i nieprzymuszonej woli, a raczej - nie wiem dlaczego, ale się tam zatrzymałam. I przekonałam się, że kierowcy za mną, niezależnie od długości i szerokości geograficznej są tak samo nerwowi i głośno krzyczą klaksonami.

Ale ta kawa w tej galerii we Wrocławiu była naprawdę dobra ;)



niedziela, 11 listopada 2012

trzy na trzy

Spływy czerwoną rurą, kilka długości basenu ;) jakuzzi, masaże wodne... niestety bez brodzika dla młodszych dzieci.

Już dawno obiecałam Niesforkom wspólną wyprawę na basen, choć od początku wiedziałam, że jest to nie lada wyzwanie, ale Niesforne Aniołki potrafią wiercić dziurę w brzuchu.

Na szczęście z odsieczą przyszli Pablowie, którzy pewnie nawet sobie nie zdają sprawy z tego,  że pomogli w dwojaki sposób. Przede wszystkim zadbali o nasz wygląd i zdrowie, pomagając zmniejszyć objętość ciasta ;), a później w wyprawie na basen. Jak się okazuje - trójka naszych Niesfornych Aniołków = trójka opiekunów na basenie. No bo przecież Najstarszy to by popływał już na dużym, a Młodsze, to same nie widziały na początku czego chcą.

A później się okazało, że jak zwykle, każde chce czego innego.
Najstarszy pływać w dużym basenie i zjeżdżać w rurze, Średnia szukać złotej rybki w jakuzzi z bąbelkami - po to w końcu wybrała sobie okularki w nagrodę za zrobione ząbki, a Najmłodszy pływać siedząc na desce i zjeżdżać czerwoną rurą wraz z wujkiem Pablem.

No i najważniejsze pytanie: czy jutro też tu możemy przyjść?
Pewnie! Tylko muszę zorganizować trójkę wolontariuszy do beztroskiej zabawy.

sobota, 10 listopada 2012

stresowy potencjał

Gdy stres dopada Okruszynę, to wtedy piecze. Ciasta piecze i to pyszne.

Natomiast we mnie pieczenie i gotowanie powoduje stres. Szkopuł w tym, że jestem w ciągłym stresie, a gotować i tak muszę.

Skoro tak, to co mi tam - upiec też coś można. Żeby stres nie poszedł na marne. Trzeba wykorzystać sytuację - stresowy potencjał ;) Chociaż ciasto nie wymagało żadnej filozofii, bo to najprostsze ciasto na świecie, ale za to bardzo dobre i ile razy robiłam, tyle razy pyszne było. Wg przepisu Georginy, co go mi na kolanie pisała, w koło-notesiku od Okruszyny z napisem Relaxation, a ten miał służyć do spisywania złotych myśli, których niezwykle mało, aby później na Przystani można było umieścić. Więc największą i najcenniejszą w nim złotą myślą jest ten przepis na złoto-cytrynowe ciasto. Taki notes z ukrytym skarbem;)

A teraz cały dom pachnie świeżym ciastem, tylko że ten stres jakby wcale nie miał zamiaru odpuścić.

czwartek, 8 listopada 2012

czwartek kontaktowy

Spiesznie wyrywam się z domu i pędzę do szkoły na "czwartek kontaktowy".
To zamiast wywiadówki. Nauczyciele są do dyspozycji - kto z rodziców chce, to przychodzi. Spotkania indywidualne. Długo się zastanawiałam, czy się tam wybierać, bo spotkanie z czołową pesymistką w perspektywie jakoś mało zachęcające. No, ale wyszło mi, że lepszy rydz niż nic ;(

Najciekawsze było spotkanie pod klasą, w oczekiwaniu na wejście do klasy. Rodzice - jak dzieci, a na pewno bardziej niż własne dzieci - przeżywają to spotkanie z wychowawczynią i z pozostałymi nauczycielami.

I jakże wielkie mnie spotkało zaskoczenie, gdy pani wychowawczyni zaczyna mówić o Niesforku. Sama potrafię wiele dobrego powiedzieć o synu, ale że ta kobieta, która miesiąc temu nic pozytywnego nie powiedziała o niczym i nikim, a teraz tyle pięknych określeń, zauważonych dobrych cech charakteru, to mnie tym bardzo ujęła i humor bardzo poprawiła.
Widać wtedy miała zły dzień.

Pękając z dumy odbieram po czwartku kontaktowym Najstarszego Niesfornego Aniołka od przyjaciela, bo tam poszedł po szkole, a on chce mi wiele dobrych rzeczy przekazać, wyników ze sprawdzianów, dyktanda. Nie może się doczekać, żeby się pochwalić.
Więc siadamy w bagażniku, w oświetleniu latarni i tak sobie wszystko oglądamy, podziwiamy i rozmawiamy. W takiej pewnej intymności i spokoju. Więc nie tylko ja tego potrzebuję. Muszę się też przyjrzeć pozostałym dzieciakom i znaleźć szczególną chwilę dla każdego z nich.
Nie wspomnę już o Moim Drogim Mężu - niezwykle dzielnym.

środa, 7 listopada 2012

:)

Gdyby ktoś się mnie zapytał ile przeszkód i trudności jestem w stanie wytrzymać, to już dawno bym odpowiedziała, że wystarczy. Już od dawna mam dość.

Żeby było mało, to wczoraj ścigała mnie pewna urzędniczka, która musi, po prostu MUSI, rozpocząć kontrolę już, natychmiast, bez żadnego ale. Jakby miała uszkodzony swój własny aparat słuchowy i potrzebowała wspomagacza. Bo nie docierało do niej, że ja wczoraj w domu, że córka niewyraźna, że wymiotowała, że Najstarszy wcześniej kończy lekcje i jesteśmy umówieni, że go wcześniej ze szkoły odbiorę, że Mój Drogi Mąż nie może, bo z Mamą na radioterapii, że.... "To o której pani będzie, czy też mąż, bo ja zaraz wychodzę na kontrolę?"

Widać tak mają urzędnicy w tych stronach...

Więc Mój Drogi Mąż z Mamą w samochodzie podpisuje miłej pani dokumenty, księgowa przyjeżdża ekspresem, ja kompletuję dokumenty, żeby pani mogła się jak najszybciej wykazać.
I mając to wszystko na głowie, dźwigając ryzyko działalności gospodarczej i spełniwszy obowiązki z niej wynikające, postanowiłam wykorzystać sytuację i wyrwałam się dzisiaj przy okazji do sklepu. I oglądam sobie jakieś tam szmatki w sklepie, koło mnie dziewczyna w moim wieku zagaduje mnie, że niby o te ciuszki, ale mówi, że ona się dzisiaj wyrwała z domu, bo w nim chora teściowa, a ona z trudem to znosi.... Czy ja to już gdzieś słyszałam?

A w domu? Jeszcze dwa dni temu Mama z trudem podnosiła szklankę, a po dwóch zabiegach naświetlających poczuła tak znaczną ulgę, że prawie gimnastykę artystyczną nam tu dzisiaj uprawia.




poniedziałek, 5 listopada 2012

Gość

Podczas gdy Niesforki dają w kość Dziadkom ;), a Mój Drogi Mąż cały czas przy Mamie z troską i czułością trwa, ja zmieniam się w "robotnika" i pracuję na taśmie przy produkcji kolorowych kanapek, aby ci, którzy zdecydowali się na udział w weekendowym programie Ja+Ty=My we Wrocławiu mogli zjeść romantyczną kolację.

Ta praca dała mi chwilę wytchnienia i oderwania od trudnej rzeczywistości, ale wykonywana była przeze mnie w poczuciu, że też jest bardzo potrzebna, no i trwała do późnej nocy :)
Miało to swoje konsekwencje. Wracałam z dzieciakami dopiero rano. Prosto do placówek.
Najstarszy więc wszedł na lekcje niczym student na wykłady - bez tornistra. Jednakże zobowiązałam się go dowieźć jak najprędzej. Początkowo wydawało mu się to nawet fajne, ale już wieczorem zmienił zdanie, gdy sam musiał nadrabiać zaległości, właściwie powstałe bez jego jakiejkolwiek winy.

****

Ze łzami w oczach obserwuję, jak Niesforki robią kanapeczkę dla Babci. Każde chce mieć swój udział w tych przygotowaniach i w podawaniu.
Musiały pójść spać, a Babcia nie zjadła tej kanapki. Może z wrażenia, bo chwilę wcześniej odwiedził ją sam Jezus.