niedziela, 29 września 2013

surprise

Późną nocą w piątek, nie pamiętam już, jak duży stopień wyluzowania wówczas nastąpił, AJKplus opowiadają, jak to swojej najstarszej pociesze urządzali przyjęcie urodzinowe - niespodziankę, oczywiście. Trzeba przyznać, że nieźle wkręcili pociechę żeby później do domu wróciła i do tej pory z tego wkręcenia i zaskoczenia dzieciaka śmieją się na całego.

I w tym całym rozbawieniu Dear Jacetowa, zanaczy się AJKplus, nawet nie zauważyła, że galaretki (w ilości hurtowej), zupę ogórkową (gar jak dla wojska), sałatkę grecką (michę ogromniastą) i inne, nawet nie u siebie w domu, tylko u nas, robiła na swoje własne przyjęcie urodzinowe :PPP

Nie zorientowała się tylko dlatego, że przy okazji świętowania, grupą troszkę większą, musieliśmy chwilę przeznaczyć na zebranie myśli i doświadczeń przed kolejnym wyzwaniem, jakie czeka nas w następny weekend.
To ten program, na który co jakiś czas zapraszam. Ja+Ty=My. Program dla każdego małżeństwa.

Ale mina Jubilatki - bezcenna.
;P
Sama się z pociechy swojej śmiała i to samo miała ;P


I jeszcze jeden, i jeszcze raz
100 lat, 100 lat niech żyje nam

a kto?
Dear Jacetowa


środa, 25 września 2013

szacun nad szacunami

Kres małej stabilizacji można było już wczoraj zaobserwować małym nieporozumieniem relacyjnym, a dzisiaj definitywnie się skończyła wraz z dźwiękiem telefonu i informacją, że Najstarszy Niesforny Aniołek zaniemógł i chyba go ucho boli, i oczekiwaniem natychmiastowego zabrania go ze szkoły.

Posłusznie i szybko zabrawszy Niesforka ze szkoły w gratisie destabilizacyjnym otrzymałam OPR od lekarki, która wyrzut mi zrobiła, że nie jestem do niej zaoptowana i nie powinnam, i nie mam prawa korzystać z jej usług medycznych!
Z trudem wielkim, lecz cierpliwie i naprawdę łagodnie, przebiłam się w końcu z informacją, że  nie jestem zaoptowana do niej, ale do jej koleżanki z tej samej przychodni, i że pielęgniarki w rejestracji kazały do niej przyjść! I że niby co ja mam zrobić, gdy nasza lekarka jest właśnie na urlopie?

Na szczęście lekarka przyjęła moje wyjaśnienie, szczerze się dziwiąc, że koleżanka zza ściany przez trzy najbliższe dni wypoczywać będzie sobie gdzieś, korzystając z przysługującego jej urlopu. Nie omieszkała jednak poczynić dalszych wyrzutów, że przecież z tym katarkiem mogliśmy wcześniej przyjść do lekarza, wtedy pewnie by się uniknęło zapalenia ucha.

O jakże trudno jest przyjąć i zatrzymać, i nie przekazywać dalej irytacji, która jest udziałem wszystkich wokoło.

Kto umie, temu szacun nad szacunami.

wtorek, 24 września 2013

nareszcie

Po jednym maratonie wydarzeń, a przed kolejnym, z częściowo nadrobionymi zaległościami, nastała chwila, która mogłaby potrwać troszkę dłużej. Taka chwila z niespieszną kawką.

Nie potrwa zbyt długo, wszak Niesforki w placówkach czekają, aby opowiedzieć, co się dzisiaj już wydarzyło, co trzeba na jutro przygotować. Jak smakowała sałatka owocowa, której surowce do produkcji kupowaliśmy wczoraj w strugach deszczu. Czy zielony fartuszek zrobił furorę, czy Dawidek dzisiaj miał w sobie niegrzeczność i czy fajnie się dzisiaj rozmawiało przy zupie.

Nastąpiła chwila upragnionej, małej stabilizacji.


niedziela, 22 września 2013

wizyty

Martwię się, czy będę miała siły wstać rano, bo ze zmęczenia nie chce mi się spać ;)

Zaczęło się wczoraj, o czwartej nad ranem, gdy wytrąceni ze snu wsiedliśmy całą familą powiększoną o zaprzyjaźnione wolontariuszki do auta i pojechaliśmy do Domu Świętej Rodziny. Coraz bardziej rozumiem to miejsce, o ile miejsce można zrozumieć. Coraz bardziej jestem do niego przekonana, coraz bardziej za nim tęsknię.

Była to też okazja dla naszych Niesforków. Młodsze po raz pierwszy w życiu odwiedziły stolicę :) z obowiązkową jazdą metrem. Tym razem "schodziliśmy" starówkę. Jestem zaskoczona, jak bardzo zainteresowane były dzieci historią powstania warszawskiego. Myślałam, że to nie jest temat dla nich. Zaskakują mnie te nasze pociechy każdego dnia.

Państwo Bułeczkowie przyjęli nas znowu wspaniale. Jak dobrze, że są!


piątek, 20 września 2013

taki life

Biegam pomiędzy dniami tygodnia niczym zając w kapuście, gonię poniedziałek, środa mi ucieka, budzę się, a tu już piątek. Dobrze, że w przedpokoju wisi plan lekcji Najstarszego Niesfornego Aniołka, to odhaczając dni jeszcze jako-tako się orientuję, co się dzieje. Ale tylko prawie się orientuję. Bo środę zgubiłam już w środę i w czwartek również zapomniałam, że środa już była, a nie, że właśnie jest, a i tak jeszcze dzisiaj odczuwam środę. A przecież jutro już sobota i wyjechać mamy do tego Domu w Łomiankach, gdzie wszyscy na nas czekają. Żebym tylko jutro rano dni nie pomyliła.

I jeszcze końca zamieszania nie widać. I wcale nie narzekam, żeby nie było. Bardzo lubię, gdy się coś dzieje. Tyle że ja po prostu wszystkiego nie ogarniam, a już zwłaszcza tych działalności, w których uczestniczyć bym bardzo chciała, ale są za daleko. Wspieram zatem serdecznie całą ekipę, która Program kolejny szykuje na początek października. Tym razem Ja+Ty=My. Dla mnie zostanie sprzątanie po. Ale to w końcu najwięcej wysiłku wymaga ;P

Cóż, taki life. Ale lubię to!

A co do Programu, to doszły do mnie słuchy, że miejsca są już tylko na liście rezerwowej, ale i na taką warto się wpisać, może akurat się jakieś zwolni.





poniedziałek, 16 września 2013

bagaż

Całe szczęście, że nasze dzieci mają kawałek drogi do szkoły i że możemy je, a nawet musimy, do niej odwozić autem. Chociaż dzisiaj, gdy budzik zadzwonił, miałam ochotę zrobić dzieciom dzień dziecka przedłużając im weekend  i pozwolić zostać w domu, żeby tylko nie musieć wykonywać tak dużego wysiłku, jakim jest podnoszenie ołowianych powiek. Pomysł z dniem dziecka porzuciłam, gdy dotarło do mnie, że oprócz obowiązków szkolnych są również i służbowe. Oraz dlatego, że współtwórca Programu My+Rodzina smacznie (mam nadzieję) sobie spał  w naszym gabinecie :) i nie chciałam, żeby sam musiał sobie zrobić kawę rano ;)

No i gdy już uniosłam te nad wyraz ciężkie powieki z nadzieją, że to był największy wysiłek dnia dzisiejszego i wyprawiliśmy dzieci do placówek, to bardzo się ucieszyłam, że do szkoły jednak jest na tyle daleko, że trzeba dzieciaki odwozić autem, gdyż ciężar tornistra trzecioklasisty niemal mnie przewrócił.

Potem jednak sobie pomyślałam, że chciałabym, aby ciężar tornistra był jedynym bagażem trudnych doświadczeń, jakie będzie pamiętał z domu rodzinnego. Chciałabym, aby kolejne przepracowanie, tym razem w trochę innej roli - tych, co towarzyszyli, uczyniło nasze małżeństwo, a przez to rodzicielstwo, piękniejszym.

Było ciężko, nie powiem, ale warto było.



wtorek, 10 września 2013

nowy przedmiot

Zawsze mi ciarki przechodzą po plecach, gdy widzę śpiewający chór. Tak, właśnie, gdy widzę. Nie wzrusza mnie samo słuchanie, ale oglądanie wykonania.
Tak mają wzrokowcy :)
Muszą widzieć, żeby słyszeć.

A jeszcze inaczej jest, gdy uczestniczy się w występie od środka.
Doświadczeń ze śpiewaniem w chórze też nie mam zbyt wielu, bo to było dla mnie zbyt statyczne. Przecież jestem również kienestetykiem i muszę działać!

No to o czym ja tu dzisiaj?
Ano o tym, że w końcu poszłam. Poszłam na próbę grupy śpiewającej w parafii, której powstaniu mocno kibicowałam i nawet się odgrażałam, że jako pierwsza przyjdę. Tak się oczywiście nie stało, mniejsza z tym, dlaczego. Ale poszłam wraz z nowym sezonem ;)

No i wszystko się przypomniało.
Przecież przez kilka lat regularnie chodziłam na próby, na występy i występy ;P
Ćwiczyłam solidnie ma-me-mi-mo-mu. I ptkcz, ptkcz, ptkcz. Oraz sławetny Maryjonek, którego nawet i Górniakowa nie wyciągnęłaby, mimo starań i dużych możliwości.
Na próby, na których nauczyłam się śpiewać białym głosem. I na występy, gdzie po kilku oberkach, czy obyrtkach bez mocnego wsparcia przepony nie wydałby człowiek z siebie żadnego dźwięku.

No i to właśnie wszystko mi się przypomniało, podczas pierwszej próby zespołu śpiewaczego w tym sezonie, gdzie troszkę inny zestaw dźwięków do rozśpiewania i już bez białego głosu, ale za to na chwałę Bożą!

Układam więc nowy plan zajęć na ten rok. Doszedł mi nowy przedmiot.

niedziela, 8 września 2013

zaskoczenie

Już myślałam, że się lepiej czuję. Można powiedzieć, że nawet przez chwilę się lepiej czułam.
A wszystko dzięki Mojemu DrOgiemu Mężowi, który widząc mnie w stanie pożalsięBoże, i wiedząc, że stan naszego pokładu przyprawia mnie o dodatkowy ból głowy i gorączkę, pomógł mi doprowadzić pobojowisko powakacyjne (bo nie ukrywajmy, wakacje już odeszły, nie ma co się łudzić ;(), do stanu jako takiego.
Włączanie Niesforków do zadań, jak zwykle, było wielką lekcją o naszych dzieciach ;) i o nas samych. Cóż, cierpliwość - tak zacną cechę, posiada tylko jedna osoba w naszej rodzinie. Jest nią obdarzona Średnia Niesforka, która powolutku chowała i segregowała zabawki swoje i braci, którzy w tym czasie, udając, że sprzątają wymyślali coraz to nowsze zabawy. Nie tak, że zostawiali ją samą, ale przy okazji wrzucenia jednego żołnierzyka do pudełka, zrobili małą musztrę całej kompani, a przy wrzucaniu drugiego, rozegrali bitwę. Chowając samochodziki zrobili przy okazji wyścigi, a skoro już wyścigi, to przy okazji złożyli kilka samolotów z papieru i wykonali kilka ważnych lotów. A Niesforka układała, poprawiała, klocki rozkładała, żeby w pudełku lepiej się zmieściły i broniła zabawek braci, które miały być wyrzucone, jeśli nie znajdą swojego miejsca.
A chłopaki? Przejęci przez trzy sekundy. Zmobilizowani przez dwie następne. Chęci co prawda mają duże, ale realizacja zadań marna. Skąd ja to znam?
I cóż za cudowne dziecko z tej Średniej Niesforki!

No i lepiej się poczułam, bo ład zapanował, niedziela sielankowo mija. Nawiedzili nas Opaleni, i pochwalili się nowym wozem, który mi coś przypomina :) Jak zwykle szkoda mi się zrobiło, że tak daleko od Wroclove mieszkamy :(

Jednakże czar prysł!
Pakując tornister, Najstarszy Niesforny Aniołek zauważył, ze pani, która do tej pory na weekendy nigdy nic nie zadawała, tym razem zmieniła zdanie.
A kilka razy się dopytywałam, czy ma coś zadane. Przez dwa lata tak się przyzwyczaił, że aż mu  trudno było uwierzyć, że jednak coś jest.
Przecież nigdy nie zadawała!
Jak mogła?!


piątek, 6 września 2013

weekend?

Pierwszy tydzień małych bitew porannych mamy za sobą.
Przed nami podobno piękny, ciepły, słoneczny weekend.

Nasz stan na koniec tygodnia wygląda natomiast następująco:

Najstarszy Niesforny Aniołek kicha i prycha.
Średnia Niesforna Aniołka poszła spać z gorączką.
Najmłodszy Niesforny Aniołek migdały ma jeszcze powiększone, ale już nie zapalne.
Mamusia z temperaturą i bolącym gardłem.
Tatuś jedyny trzyma fason.

Tak.
I co tu począć z tak pięknie rozpoczętym weekendem?

środa, 4 września 2013

fikcja

Mam nadzieję, że nikt już nie pamięta tego, że pisałam iż nie mogę się doczekać, kiedy się skończą wakacje i dzieci pójdą do szkoły i przedszkola. Tak naprawdę, to uznajmy, że tamto zdanie było fikcją literacką, bujdą, kłamstewkiem, głupim gadaniem. Wymażcie je ze swojej pamięci. Mówię Wam, coś się Wam przyśniło.

Wystarczyły trzy poranki, żeby dzieci opuścił noworoczny (znaczy nowego roku szkolnego)  entuzjazm.

Mnie też już sił brakuje. Najpierw przecież muszę stoczyć bój ze sobą, aby w ogóle którąś powiekę podnieść, nie mówiąc o zrzuceniu z siebie ciepłej kołderki. Po dwóch latach szkolnego obowiązku, doświadczenie mówi mi: nie wygłupiaj się, wstawaj, otrząśnij, ogarnij, uśmiechnij i to jak najszybciej, bo bój to cię dopiero czeka. Z Niesforkami.

Doświadczenie rzeczywiście miało rację. Niedospane Niesforki, każde po kolei, budzą się w humorku OMG! Najgorsze jest to, że Młodsze szybko uczą się od Najstarszego. Szkoda tylko, że właśnie tego.
Zastanawiam się, czy kiedyś z tego wyrośnie. No i przede wszystkim, po kim on to ma ;P

Trudno jest opisać to, co dzieję na godzinę przed wyjściem do szkoły.
Najlepiej to określa jedno słowo: chaos! Nawet, gdy się wieczorem przygotujemy do poranka. Bo problem może się pojawić w... skarpetce, w której właśnie się zrobiła dziura!

Pamiętając, że w zeszłym roku nie pomagał ostry ton, przyspieszanie, podniesiony głos, w tym roku zmieniam taktykę. Nie wiem tylko, na jak długo mi wystarczy sił. Bo łagodny głos jest dla każdego przyjemniejszy, ale w środku cała buzuję, gdy efektu nie widzę.

To jest efekt mojego wychowania na efekt. Zakorzeniony od dawna, a wyplenić łatwo się nie da.

Więc kiedy już wychodzą z domu, jestem ledwo żywa.
Gdyby Niesforki widziały mnie w takiej chwili, to zwątpiły by, kim jest ta pani, która padła bez sił na kanapę ;)

Podsumowując: byle do wakacji!!!
I to już nie jest fikcja, bujda, kłamstwo, głupie gadanie.
To moje marzenie :)




poniedziałek, 2 września 2013

granice

Wróciliśmy już, ale powspominam sobie jeszcze troszeczkę.
Pobyt w Tatrach był bowiem bardzo, ale to bardzo mocnym punktem naszych wakacji.
Schodząc z Kasprowego śmiałam się z Doktorostwem, że kiedyś to modne były dowcipy o szczytach.Na przykład:

Jaki jest szczyt głupoty?
Kupić portfel za ostatnie pieniądze.


Jaki jest największy szczyt pijaństwa?
Upić ślimaka tak, żeby nie trafił do domu.

Jaki jest szczyt zmęczenia?
Przyjść do domu, połozyć się  i nie mieć siły zamknąć oczu.


Dużo tego było. Niektóre bardziej delikatne, inne bardziej sprośne.

No ale nam wyszło, że ten nasz wyjazd to jest pod hasłem: granic.
Byliśmy w Tatrach na granicy Polsko - Słowackiej, szliśmy drogą, która jest jakby granicą pomiędzy Tatarami Zachodnimi a Wschodnimi. Podjęliśmy decyzję na granicy rozsądku, czy podziębionego Najmłodszego Niesfornego Aniołka zabierać wysoko w góry i schodzić z nim. Teraz już wiem, że wszystko było w porządku i nie gdybam, co by było gdyby.

Ostatniego dnia wybraliśmy się w góry. Tym razem w Pieniny. Na spływ Przełomem Dunajca.
Dotarliśmy tam, jako jedni z ostatnich. Flisak, który prowadził naszą łódź uprzedził nas, że będziemy na mecie na granicy dnia i zmierzchu. No i miał rację.


Wypłynęliśmy tak późno, że słowaccy flisacy kończyli składać swoje łodzie. A spływ przełomem Dunajca, to właściwie spływ granicą państwa.
 

Zobaczyliśmy miejsce kultowe w Pieninach - Trzy Korony. Dumnie brzmi, ale górale swoje wiedzą i nazywają te szczyty po swojemu. Wysoka Kaśka, Gruba Baśka i Kudłata Maryśka.
;)


Czas nam zleciał bardzo szybko. Momentami rzeka była rwąca ;)



A momentami  bardzo spokojna.


I cały czas malownicza :)


I zaskakująca.


Skończyliśmy spływ na granicy dnia i późnego wieczoru. Stamtąd już tylko do domu trzeba było dojechać. Na szczęście wszyscy dojechali. Na granicy wytrzymałości, ale za to na granicy dwóch dni.
Na granicy końca wakacji i początku roku szkolnego. 

Oby tylko się nie znaleźć na granicy cierpliwości.


A wiecie, jaki jest szczyt lenistwa?
Nie wyciągnąć niezjedzonych kanapek z tornistra po zakończeniu roku szkolnego.

Chyba coś wiem o tym ;P

A teraz to już jestem na granicy wytrzymałości i idę spać, bo bój od rana przed nami. Zdaje się, że nie mogłam się doczekać końca wakacji, ale  już mam dość porannych pobudek.