piątek, 30 sierpnia 2013

widzieliśmy góry

Miało się dzisiaj przejaśnić, a po ostatnich dwóch dniach, zdążyliśmy mocno zatęsknić za słońcem i postanowiliśmy nie marnować okazji. Tym bardziej, że dobiega końca nasz pobyt w Zakopanem, a gór właściwie nie wdzieliśmy.
Pełni optymizmu wstaliśmy zatem skoro świt i wyruszyliśmy wraz z Doktorostwem do Kuźnic, aby stamtąd wybrać się na Kasprowy Wierch.
Po przedwczorajszych przygodach i niedoskonałej formie Najmłodszego Niesfornego Aniołka i średniej  Córci Doktorostwa wybraliśmy się, i owszem, ale kolejką.
Nie zapowiadało się to wcale ciekawie, ale mając bilety rodzinne, które są tańsze niż zwykłe i na dodatek mają opcję powrót, wjechaliśmy na szczyt.


Stacja meteorologiczna na Kasprowym Wierchu
 Kasprowy Wierch został zdobyty ;) w gęstej mgle przez "wygodnych" turystów.
Kasprowy Wierch (1987 m npm)  zdobyty ;) w gęstej mgle
 No ale zaczęło się przejaśniać :)

 Ukazał nam się śnieg leżący po słowackiej stronie.

 Zachwyciłam się kolejny raz Doliną Cichą (Wierchcichą)*.

Dolina Cicha
Odsłoniła nam się również Świnica.
I w tym momencie zadecydowaliśmy gremialnie, że nie zjeżdżamy, tylko schodzimy na dół.

 Świnica :)
Po długich naradach zdecydowaliśmy, że będziemy schodzić do Murowańca. Drogą, która jest tak naprawdę granicą pomiędzy Tatrami Zachodnimi i Tatrami Wysokimi.
Droga do Murowańca

Świnica ,  Kościelec, Granaty i Zielony Staw


Tym razem udało nam się dotrzeć do Murowańca na Hali Gąsienicowej. W delikatnym deszczyku. Przez moment przeżywaliśmy chwilę grozy. Te krople deszczu były niemal traumatyczne.


Ale wszystko przeszło. Murowaniec i Tatry Wysokie żegnaliśmy z uśmiechami na twarzy.


Dotarliśmy do miejsca, które przedwczoraj wyglądało tak:


A dzisiaj wyglądało tak:)


A właściwie to było tam tak:)


Widok na Giewont z Przełęczy między Kopami.


No i Dolina Jaworzynki w pięknym słońcu.


Mimo że dzisiaj właściwie tylko schodziliśmy w dół, jesteśmy bardzo zmęczeni, ale również zachwyceni i zadowoleni. Aż szkoda, że jutro już wyjeżdżamy.


* Moja chęć zobaczenia i schodzenia Tatr pojawiła się w liceum, gdy na lekcji języka polskiego analizowaliśmy wiersz Kazimierza Przerwy-Tetmajera "Widok ze Świnicy do Doliny Wierchcichej".
Świnica i Dolina Cicha, to moje miejsca kultowe w Tatrach! :)

środa, 28 sierpnia 2013

hardcore


Zachęceni piękną pogodą, widokiem Tatr za oknem, dobrymi prognozami i króciutkim sms-kiem od Doktorostwa, "czy widzimy TO za oknem", postanowiliśmy wyruszyć w góry. Podzieleni na dwie grupy, starszą i młodszą, ruszyliśmy do Murowańca, tyle tylko, że dwoma różnymi trasami. Grupa pierwsza, w skład której wchodził Mój DrOgi Mąż i Najstarszy Niesforny Aniołek, ruszyła przez Nosal, Nosalową Przełęcz, Skrupniów Upłaz od strony Boczania do Przełęczy między Kopami, gdzie spotkała się z drugą grupą taterniczą, której skład stanowiła Dosia, Średnia Niesforka i Najmłodszy Niesforny Aniołek, a która Przełęcz między Kopami zdobywała od Doliny Jaworzynki, Siodłową Drogą i Siodłową Percią.

Najstarszy Niesforny Aniołek był bardzo podekscytowany zdobycia Nosala, którym wzgardził pierwszego dnia, a Młodsze Niesforki z werwą ruszyły dolinką.

Dolina Jaworzynki - początek


Wędrujące Młodsze Niesforki

Skupniów Upłaz od Doliny Jaworzynka

Jakiś kawałek Zawratu Kasprowego


Widok z Siodłowej Perci na Dolinę Jaworzynka

No i tuż przed Przełęczą, wtedy, gdy najbardziej byliśmy zmęczeni zaciągnęły chmury i zaczął padać deszcz, a widać było tyle, co nic :(


widok na deszczowe chmury

Przełęcz między Kopami (1499 m npm)

Dotarłszy na Przełęcz między Kopami (1499 m npm) dwie grupy połączyły siły, a spotkawszy wcześniej Aniołów Stróżów w postaci dwóch Sióstr Jadwiżanek, które uprzedziły, że w naszym tempie żółwia do Murowańca jest jeszcze godzina drogi, a ludzi w schronisku jest tyle, że nie wiadomo, czy znajdziemy tam choć trochę miejsca, poradziły nam wracać, co przyjęliśmy z pokorą. Okazało się w międzyczasie, że nasze kurtki przeciwdeszczowe są przemakalne. A my zmarznięci i zmoknięci, z kryzysem kondycyjnym Najmłodszego Niesfornego Aniołka wróciliśmy przez Boczań do Kuźnic. Najmłodszy Niesforny Aniołek nie mając możliwości odpoczęcia, w połowie drogi zaniemógł. Jakież to szczęście, że moja trasa połączyła się z trasą Mojego DrOgiego Męża, który od pewnego momentu niósł Niesforka na rękach. Ponieważ byliśmy nausznymi świadkami, gdy śmigłowiec w naszym pobliżu zabierał jakiegoś turystę, wyobraziłam sobie, że pewnie to samo by mnie czekało, gdyby nie to, że wtulony w Męża Niesforek został przez niego zniesiony.

Mój DrOgi Mąż w ulewie, pod drzewem, odpoczywa, trzymając śpiącego Najmłodszego Niesfornego Aniołka.

Mój DrOgi Mężu, jestem Ci niezmiernie wdzięczna za uratowanie Niesfornego Aniołka. Niewyobrażalny to był wysiłek znieść z góry dzieciaka, ogrzać go i zadbać o nas wszystkich. Jestem dumna z tego, że jestem Twoją żoną!

W Kuźnicach poratowała nas Pani Ania i Wyborowa ;) Pani Ania znalazła trzy koce polarowe, dzięki którym rozgrzały się Niesforki i poczęstowała gorącą herbatką.


Wieczorem radość powrotu do domu podzieliło z nami Doktorostwo. W pewnym momencie, prawie jednocześnie,  nasz Najmłodszy Niesforny Aniołek i Średnia Córcia Doktorostwa podeszli do nas i ... musieliśmy zrobić konsultacje u lekarza i farmaceuty. W ruch poszły ibuprofeny, niestety. Mam nadzieję, że to tylko osłabienie bardzo dzielnych turystów.


wtorek, 27 sierpnia 2013

dzień dziury

Po wyprawie nie dla prawdziwych turystów wróciliśmy dzisiaj do punktu wczorajszego wyjścia, aby zrealizować rodzicielskie obietnice złożone dzieciom, że w nagrodę za dzielne wędrowanie będą mogły sobie poskakać na dmuchanej dużej zjeżdżalni. Trzeba przecież danego słowa dotrzymać.
Ponieważ byliśmy niedaleko ;) postanowiliśmy sprawdzić, jak z bliska wygląda Wielka Krokiew.


Wielka Krokiew od dołu :)

Wielka Krokiew od góry

W kawiarni na Wielkiej Krokwi - zdjęcia z zawodów z lat 20. Troszkę inaczej skakali, nieprawdaż?

Nie chcąc zniechęcić Niesforków do dalszych wypraw, dzisiejszy dzień był tylko spacerkowy i oczywiście w tempie żółwia.

Poszliśmy do Doliny ku Dziurze.
I zatrzymywaliśmy się nad każdym kamyczkiem, gałązką i hubami na pniu.


 Najciekawiej się szło oczywiście nie dróżką, lecz po kamieniach i korzeniach obok.


Myjąc ręce w każdym możliwym miejscu.


Aż w końcu dotarliśmy do Dziury. Weszliśmy do niej i zobaczyliśmy to.

Wnętrze Dziury
 
Do wyjścia z Dziury już niedaleko :)
 
Najmłodszy Niesforek w Dziurze :)


Po spędzonych kilku godzinach na świeżym powietrzy, dotarliśmy do domu, gdzie Mój DrOgi Mąż doszedł już do perfekcji w rozpalaniu kominka, bez konieczności zjedzenia całego opakowania galaretek (ku uciesze Niesforków) w celu uzyskania dobrej rozpałki ;).
Śmieje się, że przez te kilka dni zaspokoi "samczą" potrzebę walki o ogień.



A ciepło z kominka nadaje klimatu w góralskiej chacie, w której dzisiaj zjedliśmy obiado - kolację wspólnie z Doktorostwem.  I taka się zrobiła gorąca i miła atmosfera, że Doktorowa w pewnym momencie zdecydowała się ściągnąć kilka warstw ubrania z siebie i z najmłodszego Paluszka. Powstała nawet konieczność otwarcia okien! No ale jak to bywa, gdy okno, a właściwie drzwi na taras zostały otwarte, trzeba było je w końcu zamknąć. I chociaż wcale nic nie piliśmy i byliśmy jak najbardziej trzeźwi, poleciało szkło ;PPP
Tak oto powstała dziura. Dziura w przeszklonych drzwiach.

O wiele rzeczy trzeba pytać lekarza lub farmaceutę, ale o usuwanie resztek stłuczonej szyby, przyklejonej nad wyraz mocno, trzeba pytać inżyniera :), który z łokcia przez ściereczkę resztę wybije.

Jutro będziemy robić wycieczki po szklarzach, aby dziurę załatać.


poniedziałek, 26 sierpnia 2013

tempo żółwia

Zapowiadane załamanie pogody sprawdziło się.
Jednakże podjęliśmy kolejną próbę zdobywania podnóża Tatr. I już od samego momentu wejścia w Dolinę Białego zaskoczyły mnie Niesforki, które zachwycały się potokiem, mini wodospadzikami, gałęziami, gałązkami, skałami, kamieniami. Najstarszy Niesforek zdradził mi tajemnicę wczorajszych fochów. Ponieważ pod Kasprowy można się dostać jadąc wozem ciągniętym przez konie, albo przejść na nogach dość długi kawałek ale zwykłą drogą, a właściwie chodnikiem, a my szliśmy z buta oczywiście, co w ogóle nie stwarzało klimatu wędrówki górskiej, zniechęcił się (zresztą nie tylko on) taką formą taternictwa i zastrajkował. Dzisiaj natomiast wszyscy z dużym entuzjazmem zachwycali się przyrodą. "Mamo, ja lubię takie wędrówki, blisko przyrody!" oznajmił Najstarszy Niesforny Aniołek. I nawet wcale mu i pozostałym nie przeszkadzało, że cały dzień chodzą w chmurach bez żadnej dalszej widoczności.

Nie wiem dokładnie, jak długa to była trasa. Spod Wielkiej Krokwi poszliśmy Doliną Białego na Ścieżkę nad Reglami. Ponieważ zewsząd otaczało nas chmurowe mleko, więc na Czerwonej Przełęczy postanowiliśmy schodzić, rezygnując ze zdobywania Sarniej Skały, z której widać Giewont jak na dłoni (ale pod warunkiem, że w ogóle coś widać:)
Zeszliśmy więc do  Doliny Strążyskiej, z małym popasem w Herbaciarni i wróciliśmy Drogą pod Reglami.
Ku naszemu zaskoczeniu, na naszej trasie spotkaliśmy Doktorową z Doktorem i przychówkiem (najmłodszym w plecaku na plecach) i od razu raźniej się zrobiło. Szkoda tylko, że tę samą trasę pokonywali od drugiej strony.

Ponieważ nie mieściliśmy się w żadnych ramach czasowych podawanych na mapach i w przewodnikach, nie wiem dokładnie, jak długa była to trasa. Wydaje mi się, że miała ok. 14 km. A jak teraz czytam w internecie opisy tras i gdy pojawiają się tam komentarze w stylu "trasa omijana przez prawdziwych turystów" to zastanawiam się mocno, czy nie nadużyłam słów pochwały dla naszych Nieforków, że są Taternikami.
Byli w końcu bardzo dzielni. I co z tego, że trasę pokonaliśmy w tempie żółwia. Ważne, że momentami w podskokach, a momentami ze śpiewem na ustach (Najmłodszemu naprawdę raźniej się tak szło ;).

A teraz już prawie się nie ruszam. Nic więc szczególnego nie planujemy na jutro. Zobaczymy sami, co nam nowy dzień przyniesie.



Dolina Białego




Dolina Strążyska
Wyżej musiałam Niesforki mocno trzymać, bo ślisko było niemiłosiernie. Średnia Niesforka nawet mi powiedziała, że mam szczęście, że z nią idę, bo mnie asekuruje. Ło ludzie!

niedziela, 25 sierpnia 2013

widok z Nosala na ...

Ku naszemu zaskoczeniu, zamiast jednego pokoju, ewentualnie dwóch, dla pięciu osób - od naszych zaprzyjaźnionych gospodarzy - otrzymaliśmy całą chatę do dyspozycji. Dla mnie, jako klaustrofobika, to prawdziwy luksus. I naprawdę się tego nie spodziewałam.
Śniadanie z widokiem na Giewont smakowało naprawdę wyjątkowo ;)




Wzmocnieni po niedzielnej Mszy Św., chcieliśmy skorzystać z podobno ostatniego dnia bezdeszczowej pogody i wjechać na Kasprowy podziwiać stamtąd piękne widoki. Kolejka do kolejki tak zniechęcająco wpłynęła na Niesforki, że te zapragnęły wrócić do naszej chaty i nawet nie chciały słyszeć o wędrówkach po niższych partiach gór.
Jedynie Mój DrOgi Mąż był zdolny zrozumieć Niesforki, bo we mnie się zagotowało. Był również w stanie zrozumieć i mnie i postanowił zająć się Niesforkami podczas mojej samotnej wycieczki - niestety, albo nawet stety, gdyż bardzo potrzebowałam tych paru godzin dla siebie. Na moje "sam na sam" z górami.




Kasprowy zatem oglądałam, ale z Nosala.




Odpoczywając na górze nawet mi się wydawało, że daleko, daleko, na Kościelcu leży jeszcze śnieg. Chociaż to bardziej wynik mojej wyobraźni.


Zachwyciłam się niejedną formą skalną, drzewkiem i kwiatkiem.

Mam nawet specjalne zdjęcie dla Zofijanny :)
Ona na pewno wie, co to jest. Nie chwaląc się, ja też wiem :) A była tego pełna łąka.



W drodze powrotnej znalazłam jeszcze najstarszą chatę góralską!



Nie powiem, zmęczyłam się nawet :). Ochłonęłam i znowu łatwiej mi było być łagodną i cierpliwą.
Zaskoczył mnie Najmłodszy Niesforny Aniołek, gdy mnie zapytał: "Mamo, czy bardzo nas kochasz?" Gdy go o tym zapewniłam, posumował: "To skoro bardzo nas kochasz, to nie powinnaś się na nas złościć!"
No ładnie - pomyślałam. Nieźle więc gromami rzucałam!
I widać bardzo mi był potrzebny ten samotny spacer i parafrazując poetę Tetmajera*: Widok z Nosala na ... góry i doliny mojego życia :)

****

Nie był to jednak koniec dzisiejszych atrakcji.
Nieoczekiwaną atrakcją dzisiejszego wieczoru było bowiem spotkanie. Zupełnie przypadkowe, prawie w ogóle nie planowane.
Spotkanie z eNNką, która w trybie ekspresowym schodziła  już Tatry, w przerwach na szlaku haftując zakładki. I spotkanie z Agają, która z całą rodziną właśnie przyjechała schodzić Tatry. Im życzę dużo słońca i dobrej pogody, to może i my się wtedy również załapiemy na jego skrawki.
Będzie nam wtedy przecież raźniej oswajać góry już, mam nadzieję, całą rodzinką.

Pozdrawiam z przepięknych gór. I cieszę się, że to jednak był ten kierunek. 

piątek, 23 sierpnia 2013

ale śniegu nie ma

To już chyba nic nowego w naszym wydaniu. Jak wyjeżdżamy to tylko na wariata.
Naprędce przygotowywany wyjazd już za kilka godzin, zdążyłam jedynie pranie rozwiesić. Nie wiem, kiedy to pranie będzie miało zamiar wyschnąć.
I doprawdy nie mam pojęcia, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałam. 

Wybieramy się w góry.
Miały być te niższe.
Karkonosze.
Będą te troszkę wyższe.
Tatry.
A co!

Cieszę się z tego wyjazdu, ale też cieszę się z tego, że po tym wyjeździe nastąpi koniec wakacji.
Mam świadomość tego, że wredna ze mnie matka, ale zmęczona już jestem wakacjami.

I dlatego właśnie, żeby radości z tego mieć sporo, wybieramy się w przepiękny zakątek Polski.

Dzieci tylko pytają, po co w góry jedziemy, skoro śniegu nie ma?




środa, 21 sierpnia 2013

widziałam nogę, można spać

Niestety zdążyła.

Zdążyła na autobus i odjechała.
Nie wspominając tych szalonych dwóch, które po prostu wsiadły do samochodu i odjechały.

Pozostało uczucie podobne do tego, gdy kończył się jakiś obóz czy kolonia, na których poznało się naprawdę wspaniałych ludzi i nawiązywało się przyjaźnie. Chociaż nie było tego momentu nieznajomości podczas pierwszego spotkania. Bo mimo że z eNNką widziałam się po raz pierwszy w życiu, to czułam się tak, jakbyśmy się znały właśnie już od dawna i niejedną ważną rozmowę przeprowadziły.

Ilekroć wspomnę sentencje Margo: Widziałam nogę, można spać. I: Nie widać nogi, trzeba wstawać - będę boki zrywać ze śmiechu. Ale to Emka miała okazję spędzić jeszcze więcej czasu z Margo i to nawet w jednym łóżku ;P, a przez to nie mogła przestać się śmiać przez pół nocy :)

I żal mi też bardzo, że Najstarszy Niesforny Aniołek tak długo nie mógł powrócić do formy, tak długo nie było przełomu w chorobie, że Okruszyna nie zdecydowała się do nas dojechać, gdyż wizja chorych dzieciaków zarażonych przez Niesforka, który na pewno by nie odpuścił zabawy i chichotów ze Skakanką i Grzybkiem, troszkę ją przyhamowała. Może więc następnym razem.

Bezcenne są chwile, gdy widzi się reakcje rozmówcy od razu, gdy słychać śmiech, gdy przeżywa się razem te same chwile. Gdy można napić się wspólnie prawdziwej porannej kawy (i nie tylko), zjeść śniadanie, obiad i kolację (nie wspominając o nieustających podwieczorkach ;P), a nawet wspólnie się modlić :)

Jakże się cieszę, że za tymi wszystkimi blogowymi nickami kryje się tak wiele wspaniałych osób. Tyle ciekawych historii do poznania i odkrycia.

Cieszę się, że jesteście, Drodzy Czytelnicy! Wszyscy! Wy, których znam od lat. Wy, których niedawno poznałam, dzięki blogowej przygodzie. Wy, których jeszcze nie poznałam, ale mam nadzieję, że niedługo to nastąpi i Wy, którzy tu jesteście i w skrytości  mi towarzyszycie.




sobota, 17 sierpnia 2013

zrób to sam

Gdy organizm Najstarszego Niesfornego Aniołka, mimo wielkich jego starań, odmówił kolejnego przyjęcia zawiesiny w ilości, która nawet we mnie wzbudza odruchy powodujące cofanie się treści pokarmowej z żołądka a właśnie tak zaczął na nią reagować, nastąpiło wówczas telefoniczne konsylium farmaceutów i lekarzy. Lekarz zalecił przyjechać po receptę na zastrzyki (noż litości!),  farmaceuta zaś, będąc w posiadaniu lekarstwa lecz w dawce troszeczkę za dużej, postanowił tabletkę podzielić, a że oni takie rzeczy potrafią i wiedzą jak to zrobić, to jeszcze zaklajstrował pozbawioną otoczki część, która smak ma identyczny jak ta okropna zawiesina, rozpuszczalną gumą do żucia.

Wiedziałam, że nie jest bezsensowym trzymanie w domu tej koszmarnie obklejającej zęby gumy :)

Walczymy zatem tabletkami grubego kalibru, bo z anginą nie ma żartów. A przecież goście jadą.



czwartek, 15 sierpnia 2013

niespodzianki dzisiejszego dnia

W połowie dnia na środku przedpokoju wylądowała podróżna torba Najstarszego Niesfornego Aniołka, a na środku dużego pokoju na kanapie wylądował Najstarszy Niesforny Aniołek. Tyle jego wakacji u Dziadków.
Od rana sam się zaczął pakować i nawet nie chciał, aby po niego przyjechać, stanowczo zażyczył sobie, aby Dziadek go do domu odwiózł.
Nawet nie oponowaliśmy za bardzo, gdy okazało się, że ni stąd ni zowąd dopadła go gorączka. Tym razem zdecydowanie wyższa, z dużym bólem głowy i mięśni. Walczymy zatem i mam nadzieję, że szybko się z tym uporamy, bo wakacji szkoda i goście od niedzieli się zapowiadają :) których nie mogę się już doczekać.

Spędzając wiec dzień świąteczny stacjonarnie, skorzystały z niego Młodsze Niesforne Aniołki. Średnia Niesforka zrobiła Tatusiowi solidny trening, który polegał na biegu za nią i jej rowerkiem. I śmiało można powiedzieć, że trening był bardzo skuteczny. Niesforka właściwie jeździ na rowerze.

Doskonale sobie również radzi rok młodszy Najmłodszy Niesforny Aniołek, chociaż bardzo się denerwuje, że nie wychodzi mu tak dobrze jak siostrze.
Uparty i ambitny jest, naprawdę nie wiem, po kim ;P

środa, 14 sierpnia 2013

zakaz wstempa


Na drzwiach od gabinetu zawisł konkretny znak zakazu.



 Z trudem się powstrzymałam przed wejściem, chociaż miałam stamtąd coś zabrać. Czekałam na dalszy ciąg wydarzeń.

Po chwili otrzymałam zaproszenie na balet. Występować miała gwiazda baletu: Średnia Niesforka!
Reżyseria, choreografia i konferansjerka: Pablówna.

Zostawiłam więc wszystkie prace, poprawiłam fryzurę i siadłam na widowni, którą pieczołowicie przygotował Najmłodszy Niesforny Aniołek.

Po zapowiedzi wyszła Niesforka w paczce (kostium do baletu ze sterczącą tiulową spódniczką) i tańczy. Tańce były tematyczne: tulipan, liście, światło, róża, deszcz, śnieg a na bis kokardka.
Muszę tu tylko dodać, że Niesforka nigdy nigdzie jeszcze nie ćwiczyła żadnego tańca, więc robi to intuicyjne, za to z pasją. I nie przeszkadza jej, że muzyki nie ma :)

Gdy Mój DrOgi Mąż wrócił z pracy, oczywiście odbył się drugi pokaz. A następnie, gdy przyszły dwie przemiłe wolontariuszki po powrocie z wakacji, podzielić się z nami swoimi wrażeniami, i gdy przyszedł Pablo odbył się kolejny. Tym razem z aranżacją muzyczną, o którą zadbał właśnie Mój DrOgi Mąż.

Całą akcją przygotowawczą i efektem końcowym, w którym do tańca została porwana cała publika, byłam, a właściwie ciągle jestem, zachwycona.

I do tej pory nie mogę sobie przypomnieć, po co chciałam wejść do tego gabinetu, gdzie był zakaz wstempa ;P

wtorek, 13 sierpnia 2013

Pendolino

Wczorajszy upał nie sprzyjał podróżom PKP, mimo iż nastawienie było bardzo pozytywne.  Za bilety dla dwóch dorosłych osób i dziecka zapłaciliśmy tyle, że spodziewaliśmy się podróży nowym i nowoczesnym pociągiem Pendoino, ale tego mogliśmy jedynie oglądać na peronie na dworcu we Wrocławiu.

Pendolino
źródło

Okazało się jednak, że opłaciliśmy stu kilometrową podróż składem muzealnym, prosto ze skansenu PKP w Polsce, za to z czterema zespołami kontrolującymi. Nigdy i nigdzie mi tak często biletów nie sprawdzali. Łatwo jest bowiem zlikwidować połączenia, ale nie jest łatwo zwolnić ludzi, którzy zatrudnieni i tak będą dalej generować olbrzymie koszty.  A skoro tylu ludzi pracuje w jednym pociągu, to na te wynagrodzenia trzeba zapłacić.
Skład był na tyle duży, albo desperatów, którzy gotowi byli zapłacić za podróż tak duże pieniądze było tak mało, że pomieścił wszystkich chętnych pasażerów i dla wszystkich były również miejsca siedzące na stałe. Ale gdy już ktoś usiadł, to później z trudem się odklejał ze swojego miejsca, a  pociąg jakby ucieszony, że jeszcze ktoś chce nim jeszcze podróżować, nie chciał śmiałka wypuścić ze swoich "łap" ;)

Całe szczęście, że był to bilet typu "one way ticket", bo pod dworcem czekał na nas nasz samochód, który dwa dni wcześniej, późną nocą, nieoczekiwanie wyjechał do Wrocławia, wioząc Opaloną wraz z dzieciakami, na przekór Opalowozowi, któremu pobyt w naszych okolicach bardziej się spodobał i zaniemógł. I odpoczywa właśnie w sanatorium samochodowym, czekając na właściwą diagnozę i remont.


Nastąpiła więc wczoraj zmiana turnusów na wakacjach u Dziadków. Młodsze z ochotą wracały do domu, a starszy jednak z oporem został, gdyż stęsknił się za rodzeństwem i żal mu troszkę było, że z nim nie zostaną.

A my, prędkością światła, ale taką dozwoloną na autostradach, w temperaturze przyjaznej człowiekowi, wróciliśmy do domu.

Ale spadających gwiazd nie było widać :(

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

jawa czy sen

Zastanawiam się, czy to na pewno była jawa, czy jednak sen.

Wszystko dzięki Najstarszemu Niesfornemu Aniołkowi. Przez bolące go w sobotę gardło nie zrobiliśmy wczoraj zmiany turnusów we Wrocławiu, postanowiliśmy przez weekend dokurować go w pieleszach domowych. Okazało się, że sobotni długi sen był wystarczający, aby skutecznie powrócił do formy, a przez to niedziela spędzona w domu zakończyła się tak zaskakująco.

Po raz pierwszy w życiu ucieszyłam się, że nie pojechałam do Wrocławia i cieszyłam się, że mieszkamy niedaleko autostrady  - w połowie drogi do Krakowa, którą pokonywali Okruszyna z Boskim, ze Skakanką i Grzybkiem.  Jakże mi było miło, że zechcieli przenocować u nas przed wizytą u Szmoka, nie tylko Wawelskiego. Tym bardziej miło, gdyż na wieść o tak zacnej wizycie również AJKplus Family zechcieli przerwać swoją powrotną podróż z wakacji do domu zawracając na autostradzie (i nie wnikam już, jak to zrobili).

Stojąca przy mnie filiżanka po kawie przypomina już tylko o tej wizycie. I dlatego się zastanawiam, czy to na pewno jawa była, czy jaki sen ;)

sobota, 10 sierpnia 2013

szyfr

Młodsze Niesforki zaaklimatyzowały się u Dziadków. Codziennie prowadzimy poranne i wieczorne rozmowy na Skypie, które mają już charakter rytuałów. Codziennie odczytuję całe mnóstwo zaszyfrowanych informacji przesyłanych mi w postaci emotikonów. Za każdym razem też dowiaduję się, że jest fajnie, ale bardzo tęsknią. Głównym informatorem jest zazwyczaj Średnia Nisforka, ale dzisiaj również Najmłodszy Niesforny Aniołek się otworzył i wyraził. Powiedział, że te wakacje (czyt. pobyt u Dziadków) nie są fajne, bo nas tam nie ma. Dla niego udane wakacje, to tylko całą rodziną!

A tymczasem w domu... Najstarszy Niesforny Aniołek obudził się dzisiaj z bólem gardła i temperaturą, która każdego mężczyznę rozwala i powala. Ta temperatura to 37,4oC.
Ustaliliśmy z farmaceutą, że nie będziemy jeszcze konsultować się z lekarzem. Zapryskaliśmy Niesforkowi gardło i ustaliliśmy, że będziemy czekać na dalszy ciąg wydarzeń. Niesforek postanowił czekać śpiąc. Po przespaniu całego dnia, ze szpilami w gardle zechciał zjeść małe co nie co. Ale apetyt mu wrócił po nawodnieniu się niezawodnym lekarstwem ... colą :)

Zastanawiam się, co my teraz w nocy będziemy robić, gdy dziecko przespało prawie 24 godziny i mówi, że się lepiej czuje.

AAAA wśród emotikonów Średnia Niesforka wysłała mi też tekst pisany.
Mogę ogłosić konkurs o rozszyfrowanie wiadomości. A wygląda ona tak:

  imbr;zowaipreya


piątek, 9 sierpnia 2013

pękanie gwarantowane

Zaopiekowawszy się Pablówną - świetną kompanką zabaw Najstarszego Niesfornego Aniołka jak i Młodszych Niesforków,  czekając od wczoraj na omijający nas  deszcz, wybrałam się z młodzieżą do kina.

Na "Smerfy 2".

Szału nie było, ale uśmiałam się szczerze. I to nie z filmu, a z reakcji dzieciaków. Z głośnego, szczerego, nieskrępowanego śmiechu.
I cieszę się z tego czasu bardzo, bo rzeczywiście mogłam sobie spokojnie obejrzeć baję, której raczej nie obejrzałabym w scenerii domowej, gdyż przy okazji znalazłoby się pełno innych rzeczy, które można w tym czasie zrobić. Nie śmiałabym się wtedy tak serdecznie.

Jedno zdanie mi jednak zapadło w pamięć z tego filmu: "Jesteśmy jak okręty na oceanie miłości. Gdy jej zabraknie, zaczynamy tonąć".

Zastanawiam się tylko, dlaczego czasami próbuję zrobić na siłę dziurę w tym statku. Zarówno w cudzym, jak i w swoim.

Zachęcam do obejrzenia bajeczki, koniecznie w towarzystwie dziecka. Najlepiej w wieku wczesnoszkolnym :DDD

Pękanie ze śmiechu wówczas gwarantowane.

środa, 7 sierpnia 2013

po powrocie

Pomiędzy przeszkodami się uwijam, tu walizka, tam worek, suszarki trzy cierpliwie czekają, aż dawno już wysuszone na tym skwarze pranie, łaskawie ściągnę i coś z nim zrobię. Szukam miejsc, gdzie można by odłożyć kamienie, muszle i inne pamiątki z wojaży (bo przecież bez nich to nie ma dobrych wakacji :).

Ogródek nasz malutki zaczyna mieć ramy. Ziemia dowieziona, kamienie wyznaczają granicę, do której trawa będzie mogła rosnąć, murek obok domu wymurowany.

Tarczniki oblazły cytrynę, w dodatku całe zastępy mrówek również ją sobie upodobały, w jej doniczce wyrosły jakieś grzybki.




Młodsze Niesforki już tęsknią. Ciągle w pamięci mam obraz Najmłodszego Niesfornego Aniołka, który patrzy w monitor i mnie widzi, ale serce niepocieszone, bo się przytulić nie może i milczy. Dopiero po chwili zaczyna opowiadać o zabawie w śmingus-dyngus razem z Dziadkiem w ich ogródku.
"Czy już dzisiaj przyjedziesz, mamo?" pyta. Serce mi się kraje i mówię, że niedługo. "A to dzisiaj będzie to niedługo, prawda?".
No. Pewnie bardziej niedługo będzie to niedługo.

Już odczuwamy powrót do pracy. Stres, zamieszanie, ogarnięcie, sprawdzenie, zorganizowanie.
Całe szczęście, że współpracujemy z fantastycznymi ludźmi. Z Panią B., Panią O., Panem S. i z innymi również. Wiemy, że możemy na nich polegać.  I tym razem też dali z siebie wszystko i bardzo nam pomogli.
Ale trzeba przyznać, że źle się wraca za biurko. "Chociaż chłodno tu mamy!" Pocieszają się wzajemnie nasze panie z biura.
Ja tam jednak wolę upał poza pracą niż chłodek w biurze ;)