środa, 15 czerwca 2016

kopciuszek

Zamieszkał z nami kopciuszek, a nawet dwa. Właściwie to już drugi raz.
Wprowadzili się podczas naszej nieobecności. Ale gdy zorientowaliśmy się, że są, to bardzo się ucieszyliśmy. Nie sprawiali kłopotów, raczej to my im przeszkadzaliśmy. Po miesiącu wyprowadzili się, a teraz znowu są.

Kopciuszek zwyczajny. Piękny malutki ptaszek, podobny do wróbelka. Z rdzawym, pięknym ogonkiem. (Przepiękne zdjęcie zrobił mu pan Cezary Korkosz - odsyłam do jego galerii zdjęciowej.) Sama poluję na niego z aparatem, jak się okazuje dość kiepskim, bo kopciuszkek zwinny i szybki, że na zdjęciu wychodzi mi tylko rozmazany cień. Jakby chciał powiedzieć "tu byłem".

Mieszkają na poddaszu szopki. I krzyczą fantastycznie!
Miłe takie sąsiedztwo. Ale już wiemy, że niedługo znowu nas opuszczą.

niedziela, 10 kwietnia 2016

od poezji do ...

Średnia Niesforka z wierszykiem o molach przedostała się do dalszego etapu konkursu recytatorskiego. Przekonywująco wytłumaczyła wszystkim, że są mole, co wełnę jedzą, ale też takie, co w książkach siedzą. I o tych właściwie był cały wierszyk.
Podczas drugiego etapu, zestresowana okolicznościami (sceną, dostojnym jury i tłumem na widowni, bo to były wszystkie dzieci z powiatu ze szkół podstawowych i gimnazjalnych), zrobiła wszystko, żeby... nie wygrać ;) I choć wierszyk powiedziała na 30% swoich możliwości, to i tak zwróciła uwagę zarówno jury, jak i nauczycielek. Ale już samą swoją postawą, wychodząc na scenę i stając delikatnie z boku, powiedziała wszystkim, że nie jest blaskiem reflektorów za bardzo zainteresowana. Pewnie pierwsze koty za płoty. Za rok już będzie wiedziała, jak to wygląda i będzie bardziej pewna siebie. Albo nie, kto ją tam wie.

Rzecz się miała już jakiś czas temu, a piszę o tym teraz, bo temat o konkursie i Niesforce wdzięczny, a mole przy okazji tylko narzucają się. Bo oprócz tych moli, co wełnę jedzą i tych, co w książkach siedzą, są jeszcze te mole, które z poetycką pasją na ścianach i szafkach kuchennych rozmazuję. Zalęgły się dziady gdzieś i nie mogę zlokalizować, gdzie. Choć znalazłam niedawno pod szafką nerkowca nadgryzionego i ze śladami bytowymi tychże owadów..... pewnie wiecie o czym mówię i nie muszę dosadnie nazywać końcowych produktów przemiany materii ;)


Pewnie sama je do domu przyniosłam z jakimiś orzechami lub migdałami.
I jednak muszę zrobić generalne porządki, bo w kuchni porządek ... musi być?

poniedziałek, 14 marca 2016

panika

O świcie :), czyli po wyjściu Mojego DrOgiego Męża wraz z Niesforkami do swoich placówek, zostałam zaskoczona. Panika w oczach, w ruchach, trybiki w tempie szaleńczym. A co to? A cóż to? A jak to? A jak to to tak?

Prądu nie ma!!!

Korki wszystkie na miejscu, a prądu niet!

Odzwyczajona już jestem od planowych przerw w dostawie prądu, nieprzystosowana do takiej ewentualności, bez kawy przygotowanej w termosie, z czarnymi myślami, z brakiem sensowych odpowiedzi, co dalej? Gdzie ostatni rachunek? czy aby na pewno opłacony?

Jak to teraz sama czytam, co powyżej napisałam, to wniosek jeden sam mi się nasuwa: wariatka, panikara :)

A jednak.
MDM na szczęście przyjechał do mnie z odsieczą! (Rycerz jak nic!) Kawę ze stacji przywiózł i informację niezwykle ważną, którą ponoć można było na słupie przeczytać, bo od kilku dni wisiała.
Otóż wyłączenie prądu nie nastąpiło z powodu braku dostaw płatności za to źródło energii, a dlatego że panowie z energetyki na słupach w okolicy pracowali. Dniówkę mieli na to przeznaczoną.

Żadna tam rewelacja. W ogóle kilka godzin człowiek bez prądu powinien sobie poradzić? I to w dzień!

Jednakże panika w oczach się pojawiła, bo z Najmłodszym Niesforkiem w domu chorujemy. A tu wszystko na prąd. Więc żadnej ciepłej herbatki, żadnego jajeczka, żadnej zupki, żadnej inhalacji. Stąd ta moja panika. Bo że robota nie zając, najwyżej po godzinach zrobię, to nic.

Gorączka dziecko z nóg zwaliła, a gdy przez chwilę czujny był nad wyraz, ograł mnie chyba ze 100 razy w UNO i czas nam miło zleciał.

I nic nam nie przeszkadzało! :)

To był specjalny czas dla nas!

czwartek, 10 marca 2016

enigma

Zostałam rozszyfrowana ;)

Świat jest mały, internet niezwykle pojemny, a ludzie szukający. To że już kiedyś tam byłam inwigilowana po to, aby znaleźć na mnie haka, dało mi chwilę do zastanowienia. I chociaż nie piszę tu pod imieniem i nazwiskiem, blog ten nie jest anonimowy. Wiele osób wie o nim. Wielu powiedziałam. Pełni swoistą rolę kontaktową. Czasami z niego można się dowiedzieć, co u mnie, co u nas słychać. Chociaż ostatnio i tak niewiele informacji stąd wyciągnąć można.

Rozczarowanie pewnie niektórzy przeżywają, że nie politykuję, nie osądzam, nie krytykuję. Rozczarowanie, że to taki nudny blog.
Cóż...
taka właśnie jestem :)

nudna i małomówna
i rzadko ostatnio u nas coś słychać :)

Ale cenię sobie odwagę tego, kto rozszyfrował mnie na blogu i nie podczytuje z ukrycia, tylko czyta otwarcie  - niewiele takich osób się przyznało, chociaż kilka jest.
Przecież to w pewnym sensie sukces rozszyfrować enigmę :)

Pozdrawiam kryptologów! Można się ujawnić!


środa, 24 lutego 2016

tło

Resztkami sił odnajduję jednak siebie. Choć wcale to nie jest proste i łatwe. Odnajduję swoją tożsamość, która tak naprawdę daje mi siłę do jakiegokolwiek działania.

Ta tożsamość jest niezwykle ważna, bo w przeciwnym razie ma się wrażenie, że jest się tylko tłem. Do rzeczy, do osób, do wydarzeń, do projektów, do inicjatyw, do działalności.  I mimo że można być w wielu rzeczach naraz i przy wielu osobach, i nawet nieźle się wkomponowywać, to jednak bycie tłem, nawet pasującym i dobrze wyglądającym, a tło może być nawet ciekawsze niż ten/ta/to, które się na nim eksponuje, jest fatalne.

Bo uprzedmiotawiające.

wtorek, 16 lutego 2016

czasami leżą - dylematy młodego nastolatka

Najstarszy Niesforny Aniołek wraz ze znalezieniem 100 zł nauczył się kilku rzeczy.

Przede wszystkim wie, że tak znaczna suma, dla kogoś innego niż on sam, może być bardzo istotna. Komuś po prostu może się nie domknąć budżet domowy. Wie, że znalezienie fortuny może sprawić, że wokół niego może pojawić się kilka osób, które będą mu słodzić i zapewniać o sympatii. I, chociaż tego nie doświadczył, to przemyślał sprawę, że w odwrotnym wypadku, czyli gdyby podczas zabawy z innymi zgubił pieniądze, a zwłaszcza wspólne, to wokół miałby samych oskarżycieli.

Dziękuję Wam, drodzy Czytelnicy, za wszelkie sugestie - niektóre niezwykle trafne, choć w tym wypadku niekoniecznie możliwe do zrealizowania. Postąpiliśmy tak:

Z samego rana, Mój DrOgi Mąż poszedł do sekretariatu szkoły i zapytał, czy ktoś zgłaszał zagubienie pieniędzy. Ponieważ nic się takiego nie działo, a świadków owego zdarzenia było, oprócz Niesforka, czterech, więc sprawa mogła się już roznieść, MDM i szeroko pojęty Sekretariat, zadecydowali, że pieniądze uważa się za znalezione. Zaraz potem MDM udał się z Niesforkiem do jego klasy (na szczęście pierwszą lekcję maił z wychowawczynią), tam ujrzał wianuszek "przyjaciół", którzy zapewniali go, że bardzo, ale to bardzo go lubią (fakt, to była grupa, która darzy się sympatią, ale nie aż taką wylewną). Przedstawił wraz z Najstarszym nauczycielce, jak rzecz się miała. Pani jeszcze chciała czekać na kogoś, kto mógł zgubić pieniądze, ale w końcu wspólnie ustalili, że nie. Ponieważ zapoznał się Niesforek z nowym pojęciem: "znaleźne", więc otrzymał 10% znalezionej kwoty, natomiast 90 zł przeznaczył na Fundusz Klasowy. W ten sposób, choć sam dostał mniej, niż gdyby podzielił się z kolegami i koleżankami, to wszyscy z tych obecnych na tym skorzystają, jak i pozostali.

Z tak rozwiązanej sprawy Niesforek był zadowolony. Wie, że pieniądze czasami leżą na ulicy. Wie, że trzeba rozeznać, jak trzeba postąpić. Wie, że w gruncie rzeczy, to duża odpowiedzialność.

Ale przede wszystkim poczuł ulgę, że nie musi już reagować na presję wywartą przez kolegów.

poniedziałek, 15 lutego 2016

więc leżą czy nie leżą?

Mówią, że pieniądze leżą na ulicy, tylko trzeba się po nie schylić.

Dawno nie znalazłam nawet grosza, ale nasz Najstarszy Niesforny Aniołek co chwila. Przeważnie są to właśnie gorsze, choć i 10 zł na basenie w wodzie znalazł.

A dzisiaj, czekając na mnie pod szkołą i bawiąc się z kolegami i koleżankami, znalazł w błocie, pod drzewem, poza terenem szkoły 100 zł. Kwota, trzeba przyznać, znaczna. Koleżanki i koledzy naciskają go, że powinien się z nimi równo podzielić, bo razem się przecież wszyscy bawili. A on czekał na mnie, żebym pomogła mu podjąć decyzję.

Zaczekaliśmy na Mojego DrOgiego Męża i podjęliśmy decyzję w trójkę, ale zanim o niej, ciekawa jestem, co Wy byście zrobili, gdyby Wasze dziecko nieopodal szkoły znalazło 100 zł. Być może powinniśmy ją (tę decyzję) zweryfikować.

Ha!

sobota, 13 lutego 2016

pusty ul

Ruch jak w ulu oslabl przed chwila. Trudno bylo sie spakowac i tak po prostu wyjechac, wiec mimo ze czas do opuszczenia pokoju gonil, to jeszcze zjazdy na nartach mogly sie odbyc.

Duzo nas bylo. Rodziny duze. Gwar i harmider przy porannym sniadaniu tak wielki, ze pierwsza zakochana para, ktora na weekend walentynkowy zjechala z samego rana, z przerazeniem patrzyla na siebie. Chyba nie tego spodziewali sie po romantycznym weekendzie dla dwojga. No ale malzenstwo to w koncu jest bajka. Tylko taka od tylu. zaczyna sie od balu i pieknej sukni a konczy na sprzataniu i opiece nad krasnalami. (Przeczytane na FB)

A moze nie byliby tak przerazeni, gdyby widzieli te pozne, zielononocne zabawy na sniegu. Te radosc, integracje w kazdej kategorii wiekowej.

Zal bylo isc spac. Troche szkoda, ze koniec, tym bardziej ze jeszcze o plnocy byly powitania z tymi, co tylko na chwile dotarli, by rodzine w calosci do domu odstawic. Konczymy nad ranem z Doktorostwem rozmowy niedokonczone, a za chwile Belgowie juz wyjezdzaja.

Ul opustoszal.

Czekam az Rodzina ochlonie po pysznym obiedzie, ktory sami wypracowali na wyciagu, gdyz za 10 wyjezdzonych karnetow pizze dawali gratis;)
W gratisie do gratisow od Plusa Okruszyny dostalismy dodatkowa pizze, ktora zabieramy ze soba.
Poniewaz wszyscy sa najedzeni, wnioskuje, ze i troszke tez wyjezdzeni. Prosta sprawa: duzo zjazdow - duzo pizz;)

Przed nami podroz.
Zakopianka zatkana, wybierzemy wiec pewnie objazd.

Glowe zaprzata mi jeszcze jedna mysl:

czy wybierzemy sie na nastepne ferie znowu w podobnym gronie i gdzie ;)


piątek, 12 lutego 2016

zakończenie sezonu

Nieoczekiwanie, po pamiętnym halnym, spadł śnieg. Ponura, oczekująca już tylko krokusów, okolica zmieniła się w śnieżną krainę. Ślizgi nart poczuły w końcu normalny, świeży śnieg. Zachciało się żyć!

Ziściły się marzenia o tym, że można z domu wyjść na nartach i jeździć. Bez konieczności przemieszczania się i szukania jakiś sztucznie dośnieżonych stoków.

Dzieciarnia i ja poczuliśmy ten przyjemny pęd. Niektórzy nawet troszkę za bardzo.

Na prośbę jednej z mam, kwoczę dzieciom na stoku. Przejęta upadkiem jednego z nich, znajduję się blisko, by ocenić sytuację i pomóc, gdy nagle.... sama leżę z wywiniętym kolanem na drugą stronę. Otóż tego się nie spodziewałam, że stojąc na jednym z łagodniejszych stoków w Zakopanem, uszkodzę sobie kolano.

Instruktor jadący tyłem do stoku, rozjechał mnie i z uśmiechem mi tłumaczył, że przecież nic się nie mogło stać. Dzieci, którym chciałam pomóc, pytają, czy w czymś nie pomóc, a ja w ostrym słońcu gwiazdy z bólu liczę. A może doznaję jedynie odbioru fal grawitacyjnych.

Cokolwiek to było. Sezon narciarski Zakopane 2016 uważam za zakończony (przynajmniej dla mnie :( ).

środa, 10 lutego 2016

ostatkowy taniec

Górali prosili, żeby przeparkować auta. Przed domem jakby ciszej. Dzieci spać nie mogły, bo po pierwsze wkręciły się w ostatki, a poza tym, tak długo jak tylko mogły, odkładały moment pójścia spać, gdyż wyciszyć się trudno było przed snem, gdy zamiast przyjemnych snów pojawiały się wizje pourywanych przez wiatr dachów. Faktycznie, wiało niesamowicie. Jakby wiatr ostatkowy taniec zatańczyć chciał. Miał potrzebę poszaleć sobie troszkę. W wir tańca porwać. Pohulać, poskakać, popsocić. Każdego, kto po dworze chodził, porywał do tańca. [Przekierowuję Was na stronę, gdzie niesamowite zdjęcie panoramy Tatr widać, gdzie widać, jak wieje.]  

W regionalnych wiadomościach podają, że kilka dachów jednak urwało. Drzewa pozwalane. Straż pożarna była mocno w nocy zajęta.

Co ciekawe, wyciszyło się z chwilą, gdy śledzik zakończył naszą dorosłą imprezę w jadalni. Zaczął się Post, to i taniec czas przerwać :)

A skoro Wielki Post, to zeszłoroczne postanowienia przypominam sobie, bo były bardzo wymowne, robiły wrażenie i na ten rok są równie aktualne. Może i Was też TO zainspiruje.

niedziela, 7 lutego 2016

drzwi w drzwi

Wiatr wiejący z prędkością miliona kilometrów na godzinę nie sprzyja narciarzom. Tym bardziej, że jest to wiatr ciepły, który w kilka chwil zamienił ośnieżone, ledwie, bo ledwie, ale jednak, stoki w szarawe coś. Tak zwany halny dmie i nie dość, że śnieg zabiera, to głowę urywa.

Odrobinkę zdesperowani postanowiliśmy jednak szukać zimy. Jej resztki pod Wielką Krokwią znaleźliśmy. Nie było łatwo. Ukryła się w labiryncie. Ale w ostatniej chwili ją dorwaliśmy.

Widzicie?



Macha(m) do Was :)


Jednakże brak śniegu tak bardzo nie doskwiera, jak brak Okruszyny i jej Rodziny. Pusty pokój ciągle czeka. Oby Skakanki stan był na tyle dobry, żeby do nas jutro, no najpóźniej pojutrze, mogli dołączyć.

Cały rok czekaliśmy na ten wspólny wyjazd. Tak chciałoby się być z nimi choć przez chwilę po sąsiedzku.

Tak drzwi w drzwi.






sobota, 6 lutego 2016

tak prawda

Próbuję się zebrać w sobie, choć z wielkim trudem mi to idzie, by spakować nas na wyjazd. Trud wielki, bo głowę mi rozsadza od wewnątrz i nie jest to już chyba tylko sprawa kataru, który również nie ustępuje. Ale że jedziemy na wyjazd z Doktorem a i farmaceuta będzie nieopodal, to wspólnymi siłami, mam nadzieję, że uda się kurację mi odpowiednią przepisać. Ja oczywiście preferuję leczenia likarstwami, no ale nie wiem, czy opinię moją podzielą również medycy ;P

Dylematu, co pakować ze sobą: narty czy rowery do końca nie rozstrzygnęliśmy. Ponieważ założenia wyjazdu były typowo zimowe, więc prawdopodobnie pozostaniemy przy nartach. Już nawet nie dopytuję gospodarzy, czy śniegu choć trochę jest. Nadzieję jednakże mam.

Roboty przed podróżą tyle, że nie wiadomo, w co ręce włożyć, więc... dzielę się tym z Wami :)

I nic w tym nowego. Wszak od dawna wiadomo, że mało zorganizowana jestem. Taka to prawda o Dosi.

czwartek, 4 lutego 2016

półroczne cenzurki

Cenzurki na półrocze Niesforki otrzymały bardzo zadowalające. Nie ukrywam - dumna jestem. Na szczęście nauka przychodzi im bez większego wysiłku, a raczej tak przy okazji. No i gdyby tak troszkę więcej poświęcili jej uwagi, to .... no .... prawie geniusze ;P

Daję im jednak spokój. Ponieważ wiem, że nauka nie sprawia im trudności  i nie trzeba jej dodatkowo poświęcać czasu i energii niż w normalnym trybie, mamy zasadę, że ocena dobry, to dobry i nie czepiamy się jej. Jednakże dostateczny wymaga poprawy.

Ale jak to w rodzinie bywa, każde dziecko inne.

Najstarszy Niesforny Aniołek jest bystry, ambitny, ale najchętniej laury by przyjmował bez wysiłku. I każdy wysiłek, znaczy naukę, która wymaga od niego trochę większego skupienia i zaangażowania, uważa za zło! W ogóle to uważa, że szkoła raczej powinna sprzyjać spotkaniom towarzyskim a nie organizowaniu lekcji. Nie trudno się domyślić, że łatwo wchodzi w relację z kolegami, doprowadzając do szewskiej pasji niejednego nauczyciela. (Niektórzy po konsultacjach ze mną potrafią sobie z jego zachowaniem poradzić, ale niektórzy ciągle działają po swojemu ;)

Średnia Niesforka natomiast jest bardzo pracowita, aczkolwiek przejawia cechy dziecka łatwo gubiącego koncentrację. Nadrabia to jednak swoją obowiązkowością i pracowitością. Będąc w pierwszej klasie, gdy dostała 4 z zajęć komputerowych, tak to przeżywała, że prawie się popłakała. Pani była gotowa następnego dnia umożliwić jej poprawę oceny. Na szczęście Najstarszy, widząc jej rozpacz, przemówił do niej tak: Niesforka, słuchaj, czwórka to dobry. Czyli jest dobrze. A jak jest coś dobrze, to nie trzeba poprawiać! Następnego dnia, gdy pani zapytała Niesforkę, czy poprawia ocenę, ona pewna siebie i z uśmiechem odpowiedziała: Najstarszy Niesforek mi powiedział, że czwórka to dobra ocena, a dobrych ocen się nie poprawia! I tak oto Średnia Niesforka nabrała dystansu do ocen.

O Najmłodszym Niesfornym Aniołku czytam opinię: Niesforek chętnie się uczy, dobrze organizuje swój czas pracy, ale jest gadatliwy i przeszkadza innym. No cóż, chciałam, żeby został jeszcze rok w przedszkolu, miałaby wówczas więcej czasu na zabawę, której po prostu jeszcze bardzo potrzebuje, lecz nie miałam wyjścia. Ale mimo że to 6 latek, to jednak troszkę nudzi się w szkole, choć nie zaniedbuje nauki. Wręcz przeciwnie, przy starszym rodzeństwie, wyprzedza znacznie materiał. Czytam dalej w notatce, że dobrze sobie radzi z obliczeniami do 10.
Oby tylko do 10. Wracając ostatnio z Wroclove, dzieci zapytały nas, ile jeszcze mamy kilometrów do przejechania i usłyszały,  że 106. Po chwili powtórzyły pytanie, tym razem usłyszały, że 98, co Najmłodszy z powagą skomentował, że to znaczy, że przejechaliśmy już 8 km.
Spojrzeliśmy na siebie z Moim DrOgim Mężem ze zdziwieniem, ale pełnym uznania. No tak. Świetnie sobie radzi z obliczeniami do 10. Wynik tego działania mieścił się właśnie w tym przedziale. :)
A tak po prawdzie, tabliczkę mnożenia przy starszej siostrze też już opanował.

Ale na zebraniu z rodzicami pani zwraca uwagę, że jest kilka osób, którym dobrze by zrobiło, gdyby pierwszą klasę powtórzyło :(

Moja Mama, jako doświadczona nauczycielka, przestrzega, żeby nie siadać laurach, bo przed nimi jeszcze wiele lat nauki i nigdy nie wiadomo, kiedy nastąpi ten moment, że im się odechce. Bo każdy przez taki moment przechodzi.
Naprawdę?
buuuu
szkoda
:)
ale teraz się cieszę!

środa, 3 lutego 2016

zmagania z brutalną rzeczywistością

Wychodzę powoli z objęć wirusów i z oczu spadają mi zasłonki, które albo one, te wirusy, mi założyły, albo sama to uczyniłam. Jeszcze wczoraj nic takiego nie widziałam, co widzę dzisiaj. Jeszcze wczoraj było mi absolutnie wszystko jedno.

Odwiozłam dzieci rano na zimowisko szkolne, zahaczyłam o sklep i stanąwszy w progu domu, chciałam wyjść i sprawdzić, czy nie pomyliłam pięter. Po chwili wahania, dotarło do mnie, że w bloku już od jakiegoś czasu nie mieszkamy i zmiana kondygnacji na nieistniejącą nie zmieni zastanego stanu faktycznego na moje wyobrażenie rzeczywistości.

Trzeba się zmierzyć z tą rzeczywistością. W przedpokoju ciągle torby nierozpakowane po powrocie z Wroclove, ściągnięte świąteczne dekoracje zewnętrzne, w tzw. salonie - wszystko. Czapki, rękawiczki, gazety, naczynia, chrupki, chusteczki na każdym podręczu, wycinanki, kredki, no ... wszystko. Nie lepiej przedstawia się kuchnia. Może bez szczegółów. Na wszelki wypadek nie wchodzę na piętro. Po co mam się denerwować?

Siadłam właśnie z zaparzoną kawą. Jedynie do takiego wysiłku zdolna byłam i zastanawiam się, czy nie lepiej było mi z tą zasłonką na oczach ;P

Człowiek sobie na chwilę odpuści, a później i tak na podwojonych obrotach. Ta rzeczywistość jest brutalna! :)))


wtorek, 2 lutego 2016

takie nijakie

Miałam troszkę bardziej wyraziste plany na ferie z dziećmi niż te, które właśnie realizujemy.

Młodsze Niesforki na szczęście załapały się na 5-cio godzinne zimowisko w szkole, to chociaż tyle mają atrakcji, bo później to muszą w domu znaleźć sobie jakieś zajęcie. Oprócz gier, oczywiście, którym chętnie poświęciłyby cały dzień. Pomimo obręczy na głowie i przy jednoczesnym  rozsadzaniu czaszki od wewnątrz, zachowuję jeszcze odrobinę trzeźwości i przytomności umysłu, żeby przypilnować, coby komputery i x-boxy nie zajęły ich całkowicie. Straciłam wprawdzie wszelkie argumenty, związane z lekcjami, bo nauczyciele zachowali przytomność umysłu i nie zadali dzieciom nic na ferie, oprócz czytania lektur, oczywiście. Na swoje nieszczęście przycisnęłam Najstarszego Niesforka jeszcze w styczniu, żeby czytał "W pustyni i w puszczy", co, ku memu zaskoczeniu, zrobił, więc straciłam koronny argument "do czytania"! Najstarszy więc umawia się z kolegami i chociaż widać, że się starają zająć czymś innym, to motyw X-boxa powraca jak bumerang.
Na nieszczęście lodowisko spłynęło już w zeszłym tygodniu, wiatr nieprzyjemny wieje, więc na długie godziny na dwór aż szkoda ich wyrzucać.

Miałam plany, żeby z nimi gdzieś pojechać, coś zwiedzić, ale ledwie na oczy patrzę.

Och, te ferie, takie nijakie...

poniedziałek, 1 lutego 2016

plany planami

Pod choinką znaleźliśmy plik biletów do teatru. Ciekawe skąd Aniołek (bo u nas Aniołek przynosi prezenty pod choinkę ;) wiedział, że dzieci pokochały teatr - pewnie czytał blog, a na nim wpis o "Dzieciach z Bullerbyn" :) i perypetiach parkingowych, po których nauka nie poszła w las.
Można by rzec, że odbyliśmy maraton teatralny w miniony weekend. No prawie odbyliśmy, bo najwytrwalszy okazał się Mój DrOgi Mąż. On był na trzech spektaklach. Niesforki na dwóch i ja na dwóch (choć również planowałam być w czołówce, ale wymiękłam).

Z satysfakcją stwierdzam, że Niesforki potrafią docenić różne sztuki teatralne, że są pod wrażeniem tego, że można ciekawie opowiedzieć historię bez słów. Że potrafią docenić scenografię. Czekam aż zaczną recenzje pisać, choć patrząc na to, jak wyrywni są do pisania, to chyba długo trzeba by na nie czekać :)

Nie wiem, jak Aniołek to zrobił, ale bilety do teatru były dodatnio skorelowane z zaproszeniem do Dziadków i opieką nad Niesforkami, dzięki temu mogliśmy z MDMem pójść na "Kolację dla głupca". Wielka szkoda, że wyjście to nie skończyło się kolacją (niekoniecznie dla głupca) w którejś z klimatycznych knajpek we Wroclove, jak to sobie zaplanowaliśmy, ale pomimo konsultacji z farmaceutą i zażyciu kilku specyfików, mój organizm zmobilizowany był do przetrwania tylko do końca wieczornego spektaklu. No i jakież to szczęście, że byliśmy w domu moich rodziców, bo nakarmili nas, zaopiekowali się nami i jeszcze prowiant na drogę zapakowali.

A teraz ferie rozpoczęte. Matka dzieciom ledwie żywa - na szczęście zupa od babci jest. MDM z pracy pewnie wróci, gdy psa (którego nie mamy ;) na spacer wieczorny jeszcze wyprowadzę, ale to nic. Panujemy przecież narty wkrótce. I myślę, że słowo "planujemy" jest niezwykle przewrotne, bo prognozy sugerują, żeby raczej rowery zabrać ze sobą  -  i teraz dylemat, który bagażnik na auto montować. Ech...


środa, 20 stycznia 2016

a dzieci rosły w siłę ;)


Do niedawna patrzyłam na ten sport z przymrużeniem oka.

ze strony: https://perfectevolution.cupsell.pl  
 Do momentu, gdy zobaczyłam to:





a później to:


Mam podejrzenia, że na Średnią Niesforkę grawitacja nie działa, bo nim się człowiek obejrzy, już pod chmurami :)





Najmłodszy podobnie:


Przeszedł zresztą samego siebie, gdy po chwili namysłu i obmyśleniu planu, wdrapał się na szczyt.








Cóż...
zdaje się, że utajona pasja się objawiła.
Ścianka niemalże pod domem, w jednej ze szkół. Na szczęście niezbyt drogo :)

poniedziałek, 18 stycznia 2016

po co nam ogródek?

W sobotę, gdy termometr zaczął pokazywać -60C, z niedowierzaniem patrzyłam na Mojego DrOgiego Męża, który wąż ogrodowy zaczął wyciągać. Wcześniej jednak sam zagonił Niesforki na podwórko, żeby w śniegu się pobawiły. Baławanki, sanki, takie tam - wiadomo zima przyszła. Skąd więc mu przyszła myśl na podlewanie ogródka? Słońce jakoś szczególnie nie operowało, na gorsze samopoczucie się nie skarżył (jakoś wyjątkowo). Sikorkom, które gromadnie doceniły, słoninkę zawiesił, więc cóż mu po tym wężu ogrodowym?

W jeszcze większe osłupienie wpadłam, gdym ujrzała, że MDM zaczął odśnieżać. Podjazd i chodnik - to oczywiste, ale  po chwili również ... trawnik. Pomyślałam sobie wówczas, że właśnie chyba tak objawia się to, że każdy ma własnego bzika ;) i zagłębiłam się w niezwykle wciągającej lekturze zaproponowanej przez Opaloną.

Gdy po jakimś czasie sumienie mnie ruszyło, postanowiłam przygotować ciepłą herbatkę i małe conieco tym co na mrozie i w osłupienie wpadłam kolejny raz, widząc, co się na tym naszym małym ogródku stało. Zakupiona dwa lata temu, i przez ten czas niewykorzystana, folia zajęła pół ogródka, zebrany śnieg z trawnika zmienił się w bandy a z węża ogrodowego lała się woda.

Na mój widok, a raczej na moje wybałuszone gały, MDM ze spokojem odpowiada, że mróz ma trzymać przez najbliższy tydzień, więc sobie troszkę pojeździmy.



Zaraz obok lodowiska powstał przygotowany przez Niesforki tor bobslejowy, a właściwie ślizgowy.






I teraz to rozumiem, po co nam ogródek.