wtorek, 27 maja 2014

podchwycić marzenia

Tak wsiąknęłam w realne życie, że nie mam, kiedy czytać, a co dopiero pisać. Chęci wielkie wprawdzie są, ale czasu jak na lekarstwo.

Usprawiedliwiam jednak siebie, że w końcu jest to naprawdę wyjątkowy czas.
Biały tydzień się już skończył, a wraz z nim skończyły się narzekania Najstarszego Niesfornego Aniołka na buty, które uwierają, na spodnie garniturowe, na koszulę z kołnierzykiem! Ileż nerwów i energii włożyło to dziecko w to, aby zamanifestować, że strój ten nie należy do najwygodniejszych, ochhh. A ile nerwów mnie to kosztowało, by w końcu, po uspokojeniu przytuleniem zaakceptować konieczny stan rzeczy i celebrować Pierwszą Komunię Świętą! Ubranie chowamy do szafy - zobaczymy, czy za rok będzie dobre ;)

A gdy biały tydzień się skończył, zaraz w sobotnie popołudnie zjechała do nas cała rodzina, by świętować urodzinki wszystkich dzieci. Przekrój wiekowy znaczny - od 5 lat do 19 :) W zeszłym roku, gdy zaproponowałam takie rozwiązanie, wydawało mi się ono genialne. W piątek, tuż przed, zwątpiłam w swój geniusz!

Już samo spotkanie było wielkim wydarzeniem, tym bardziej, że po raz pierwszy na swoje urodzinki zjechała moja siostrzenica z Krainy Deszczowców. Punktem kulminacyjnym były oczywiście tort! A właściwie tory, które przywiozła moja Mama. Dla każdego Jubilata osobny!



Pomysłów było wiele, od mrożenia po rozdawanie na jakimkolwiek rynku skończywszy!
Nie odpowiadam na pytania, kto to wszystko zjadł :P Ale tak naprawdę każdy z Jubilatów cieszył się ze swojego tortu.

Najpiękniejsze było to, że pomimo pozostawionych we Wroclove, w spakowanej torbie, gadżetów, które miały sprawić, że owe torty byłyby jeszcze bardziej efektowne i lekkiej w związku z tym konsternacji Babci, no i naszej trochę też, imprezka była bardzo udana. (Uznaję swój geniusz!)
Wpisujemy w kalendarz przyszłoroczny Urodzinkową Imprezkę dla Wszystkich. Mam nadzieję, że zrobi się z tego taka mała tradycja. Że w pewnym momencie dzieciaki - kuzynostwo - sami zatęsknią za corocznym spotkaniem ze sobą.

Ale to jest moje marzenie.
Byłoby cudownie, gdyby je podchwycili.




czwartek, 22 maja 2014

jak to nie ma chleba?

Organizowanie przyjęcia dla niezorganizowanej to jest nie lada wyzwanie!

Zacznijmy od tego, że spóźniona byłam. O jakieś dwa lata z rezerwacją lokalu, a o jakiś rok z rezerwacja cateringu z obsługą kelnerską.
Szczęściem było to, że przez to roztargnienie okazało się, iż możemy przyjęcie zorganizować w domu parafialnym tuż przy kościele. Catering na godziny umówione mi dowieźli, a i obsługa kelnerska się znalazła w osobach dwóch znajomych, nie wliczając w to samych gości, którzy poczuli się swojsko i do kuchni co chwila zaglądali albo po naczynia, albo z naczyniami. Klimat niemal domowy :)

Cała uroczystość przebiegła pięknie. Dostaliśmy nawet role. Najstarszy Niesforny Aniołek przed kościołem prosił rodziców o błogosławieństwo, a my błogosławiliśmy. (Nie powiem, kto był bardziej zestresowany ;)

Kilkakrotnie się wzruszyłam podczas Mszy Świętej. Łzy mi płynęły ciurkiem rozmywając starannie zrobiony makijaż. I kiedy pochyleni przy stole nad roladą rozmawialiśmy o tym, moja mama stwierdziła, że jestem lepsza od niej w tym, że się kilka razy wzruszyłam. Bo ona wzruszyła się tylko raz. Na samym początku i tak już jej zostało :)

Kolejne wzruszenie przyszło podczas popołudniowego nabożeństwa, kiedy to Niesforek pięknie dziękował za ten cudowny dar. Nie obyło się też bez małych roztargnień. Na przykład zapomniał wziąć ze sobą świecę na nabożeństwo, a po nim miało być robione wspólne zdjęcie. W pewnym momencie wyleciał jak z procy z kościoła, ale zaraz wrócił. Ze świecą. Na szczęście była przecież blisko.

Przy kolacji już czułam, że emocje opadają, już czułam się trochę odprężona, gdy nagle Franczesko, syn mamy chrzestnej Niesforka woła: poproszę chleb! Ależ mi ciśnienie wtedy skoczyło! Bo jedzenie mnóstwo, a chleba nie ma. Dziecko z niedowierzaniem dopytuje: no jak to nie ma chleba?

I patrzę na ten stół zastawiony jedzeniem, i myślę: no ładnie, jedzenia tyle, że przez tydzień nie będę musiała gotować, ale nie pomyślałam zupełnie o najprostszym i podstawowym produkcie.

Cudownie, że zostaliśmy tego dnia w taki szczególny sposób posileni Chlebem Eucharystycznym, ale mimo wszystko: chleba naszego powszedniego, daj nam dzisiaj! Niech go nigdy nie zabraknie!


czwartek, 15 maja 2014

operacja "komunia"

Operacja "komunia" w toku. To już niedługo, więc czując iż czas ucieka postanowiłam rozpocząć przygotowania. Zaczęłam od zaproszeń ;P tzn. od wysłania, bo skoro już takowe nabyłam drogą kupna, to szkoda by było ich nie dostarczyć.

Nie wszystkie adresy pamiętałam, więc już na poczcie wydzwaniam do (dawno już) zaproszonych przeszkadzając im w pracy, zajęciach itp. No ale muszę, bo jak nie w tej chwili, to później znowu nie będę miała, kiedy. Cała Dosia. Zorganizowana jak nie wiem co ;P

O nieludzkiej godzinie (8 rano ;) we wtorek stawiam się w ubraniu roboczym na plebani. Zostałam przydzielona do prac porządkowych wokół kościoła. Wraz z inną mamą czyściłam chodnik i bruk z niechcianych chwastów i wrośniętych przez lata mchów. Dla umilenia sobie pracy ucinamy sobie przemiłą pogawędkę, gdy nagle podszedł do nas kościelny i oznajmił, że Proboszcz spadł z drabiny. Ten sam, który dwa dni temu zapraszał mężczyzn do prac porządkowych w kościele  i uczulał, że będą to prace "wysokościowe" - na drabinie, więc asekuracja wzajemna wskazana, a wszedł na drabinę sam, nie zważając na to, że nikt go nie asekuruje. Cała akcja skończyła się upadkiem, przyjazdem na sygnale karetki i zabraniem Proboszcza do wojewódzkiego miasta do szpitala, bo upadek  okazał się być na tyle niefortunny, że konieczna była też operacja. No tak: jak komunia, to i operacja ;P

W konsekwencji, wieczorna próba przed Pierwszą Komunią prowadzona jest w zastępstwie przez Wikarego, który jakby mniej zorientowany :) bo nie zna tak dobrze dzieci, nie wie kto ma jaką rolę przydzieloną. Odnajdują się według konspektu.
Z tyłu kościoła, wraz z pozostałymi rodzicami, pękamy ze śmiechu, ale generalnie przerażenie w oczach (przynajmniej w moich). Dzieci są zmotywowane ;), Ksiądz też, ale wychodzi śmiesznie. Na koniec, ku memu zaskoczeniu, Ksiądz mówi, że było dobrze! Jestem w szoku - to jak wyglądały w innych latach takie próby? Widocznie wyjątkowy rocznik :)

Wszyscy będą długo pamiętać przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej w 2014 roku.
Ale operacja "komunia" ciągle trwa!

poniedziałek, 12 maja 2014

nalot

Już wiem, co to jest nalot.

Nalot jest wtedy, gdy o określonej godzinie zjawi się w domu dziewięciu pięciolatków i krążą po nim oraz w okolicy przez najbliższe trzy czy cztery godziny, by raptem zniknąć pozostawiając po sobie, delikatnie to nazywając, mały rozgardiasz.

W napiętym grafiku majowym mamy za sobą jeden w ważnych punktów programu. Jesteśmy po urodzinkach naszych bliźniaków. (Dla niewtajemniczonych, lub mniej uważnych - nasze Niesforki płci męskiej mają urodziny tego samego dnia! Ale, jak to u bliźniaków bywa, z reguły jeden jest starszy a drugi młodszy. No i w tym wypadku również tak jest. Urodzili się tego samego dnia ale z pięcioletnią przerwą ;)

Najmłodszy Niesforny Aniołek był zachwycony. On, towarzyski chłopak, czekał na te urodzinki z niecierpliwieniem. Nawet był trochę rozczarowany, gdy się okazało, że w dniu urodzin chłopcy nie przyszli do niego. Na nic były tłumaczenia, że chłopaki przyjdą, ale w sobotę na imprezkę. Nic go to nie obchodziło, bo przecież on zaprosił ich nie na imprezkę, ale na urodziny!!!
Na szczęście przeczekał kilka dni.

A gdy nadszedł ten dzień, w którym nastąpił nalot, okazało się, że chłopcy potrzebują również na chwilę odpocząć. To był dobry moment, żeby zebrać ich przy stole. I wtedy się okazało, że to, co mówiła ich wychowawczyni jest prawdą - to prawdziwi biesiadnicy. Potrafią siedzieć przy stole, jeść i świetnie się bawić rozmową by w pewnym momencie wstać i kontynuować nalot!

Oby im to nie przeszło!

poniedziałek, 5 maja 2014

weekend przereklamowany?

Wypoczynek podczas długiego weekendu to hasło mocno przereklamowane. Ledwo wróciwszy do domu  trzeba było niemalże w środku nocy wstawać, bo ... życie goni.

Któryś raz z rzędu obiecuję sobie, że tym razem podczas długiego weekendu odpocznę, ale z góry wiadomo, że są mrzonki. A w głębi serca już cicho czekam na następny.
Pomimo pewnych niedogodności, które nas spotkały, gdy dotarliśmy na miejsce, a które w krótkiej relacji przedstawiłam na Przystani, wyjazd w Bieszczady uważam za bardzo udany.

Przede wszystkim dlatego, że sama nie zdecydowałabym się tam wybrać, więc wielkie dzięki dla Opalonych i Warszawiaków za to, że chciało im się wszystko zorganizować. A po drugie, gdy już się raz będzie w Bieszczadach, to chce się tam wracać. Bieszczady nas zauroczyły.

Najbardziej cieszy mnie to, że nasz Najstarszy Niesforny Aniołek lubi biegać po górach. Średni również, a Najmłodszy jeszcze o tym nie wie, że nie tylko lubi, ale że BARDZO lubi. Ale o tym przekona się z czasem ;P

Niestety, nie mamy wizji odpoczynku po odpoczynku, bo kalendarz majowy wypełniony po brzegi. Mam nadzieję, że uda mi się to zabieganie chociaż w skrócie opisać. Ku pamięci. Abym za parędziesiąt lat mogła sobie powspominać, ile to sił i energii miałam ;PPP