Ponieważ ciągle stacjonujemy w szpitalu, choć właściwie jest już bardzo dobrze, tylko nie ma lekarza, który podjąłby tą odpowiedzialną decyzję i pozwolił nam pójść do domu i to może właśnie dlatego, trudno mi się było dzisiaj cieszyć. Bo tęsknimy już za domem, za Średnią Niesforką, która przez przypadek wyjechała na wakacje do babci, za Najstarszym Niesfornym Aniołkiem, którego mieliśmy dzisiaj w planie odwiedzić na wakacjach u drugich dziadków, za rozmowami z Moim Drogim Mężem, no i tak w ogóle.
Już myślałam, że będę taka zgnuśniała cały dzień - wierzcie mi, okropna wtedy jestem - wyszłam do kościoła na Mszę Św. na godzinę 20. Na fantastyczny pomysł wpadł proboszcz z naszej, terytorialnie dawnej, a sercem ciągle, parafii i w czasie wakacji jest ostatnia Msza właśnie tak późno. Mam nadzieję, że po wakacjach już tak zostanie.
I poczułam się jak za czasów studiów, gdy się chodziło na dwudziestki do Orzecha. Tylko troszkę krócej było ;) I takie to małe zaskoczenie: tęskniąca mama, jak studentka, na dodatek w środku lata.
Szkoda, że do szpitala muszę wracać, bo po dwudziestkach to niekoniecznie od razu się do domu chodziło.
Ech, starość nie radość.
pozdrawiam:)będzie dobrze..
OdpowiedzUsuńdzięki, już jest dobrze ;)
OdpowiedzUsuń