poniedziałek, 22 października 2012

zapomniał wół

Nie jest łatwo zagonić tego, co to mówi do Mojego Drogiego Męża "Tato, ja kocham sport!", do czytania. Zwłaszcza lektur szkolnych.  Właściwie to pierwszej w tym roku szkolnym. Przede wszystkim nie zdążył jej wypożyczyć z biblioteki, gdyż za bardzo mu się nie spieszyło. Przecież nie będzie się pchał po książkę. Klasa bowiem jest zbyt liczna i nie dla wszystkich dzieci wystarczyło, a te, dla których wystarczyło, też nie mają zamiłowania do szybkiego czytania i wypożyczonej lektury, o doktorze, co kochał wszystkie zwierzęta - nie oddają.

Z pomocą przyszła kobieta o najpiękniejszym głosie, jaki kiedykolwiek słyszałam - nasza organistka. Lekturę, Najstarszemu Niesfornemu Aniołkowi, wypożyczyła ze swojej własnej biblioteki domowej. Niestety, sama obecność książki w domu, nic nie zmieniła. Zaledwie jeden rozdział przeczytany, a lektura już dzisiaj była omawiana.

Chyba przestało mnie też dziwić, dlaczego wychowawczyni jest taką pesymistką;) też bym się załamała.

Przejął się jednak Najstarszy Niesforny Aniołek i zarwał dzisiejszy wieczór, aby choć trochę przyspieszyć wypełnianie obowiązku.

A piszę to tak jakby: zapominał wół, jak cielęciem był! 

Często przecież też nie czytałam w wyznaczonym terminie lektur, a jedną to mi nawet Dziadek czytał, bo nie dość, że późno się do niej zabrałam, to jeszcze nic z niej nie rozumiałam. To było "Porwanie w Tiuturlistanie". Chyba pierwsza moja książka, która nie traktowała dosłownie, a w przenośni, ale wtedy nic nie umiałam z niej zrozumieć. Mam taki uraz do niej, że choć ciekawość mnie troszkę zżera, to jednak chyba się nie odważę z nią zmierzyć dla własnej przyjemności. Chyba że nadal jest lekturą szkolną i pewnego dnia któryś Niesforek zostawi mi ją przypadkiem pod ręką.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz