niedziela, 28 października 2012

w tyle

Przypomniało mi się, jak Rafał w Wisełce powiedział, że gdy się biega, to wtedy problemy dostają zadyszki i zostają daleko w tyle. Więc nie zważając na otaczającą aurę: wybiegłam. Co tam śnieg, wiatr, temperatura koło zera. Zaczęło się trenować, to trzeba na treningi chodzić. W sklepie dla biegaczy zaopatrzyłam się w kurteczkę do biegania, czapkę i rękawiczki. Gdy kupowałam te cieniutkie rękawiczki, to zastanawiałam się, czy to aby na pewno na taką pogodę. Po kilku metrach już rozumiałam, że cieplejsze wcale nie będą potrzebne. W całym tym ubiorze brakowało mi tylko butów. Nieprzemakalnych. Niestety takich nie ma.

Nie znoszę mieć mokrych nóg, więc początkowo biegłam omijając kałuże z roztopionym śniegiem. I mogłabym tak dalej uprawiać ten slalomowy jogging, ale w pewnym momencie, w lesie, w poprzek drogi leżało zwalone drzewo (to zemsta lasu dla tych, którzy lekceważą znak zakaz wjazdu:) Przeskoczyć górą się go nie dało, więc próbowałam, niczym łania z solidną nadwagą, ominąć je skacząc po łatach śniegu i kępach trawy w lesie. Całkiem nieźle mi to szło, dopóki nie wpadłam prosto w ukrytą kałużę. Nie było więc mokrych nóg, a zlodowaciałe, ale ku mojemu zaskoczeniu, tylko przez chwilę.

Po takim ekstremalnym treningu, rzeczywiście, problemy jakby zostały w tyle, jeszcze nie bardzo daleko, a lekko. Widać muszę trenować dalej wytrwale.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz