środa, 3 października 2012

dary jesieni


Podczas ostatniego treningu widziałam na skraju lasu rosnącą kanię. Nie zdecydowałam się jej zerwać, bo od razu wciągnęłoby mnie poszukiwanie innych grzybów,  przecież jak trening to trening! Z wielką trudnością, a może nawet jeszcze większą, pobiegłam dalej.

 Najstarszy Niesforny Aniołek ma przynieść do szkoły "dary jesieni". Spodobały mu się orzechy, gruszki, ale najlepsze byłyby grzyby. Podobno jest ich wysyp, nie wiadomo tylko gdzie.

Tłumaczę więc z mozołem Mojemu Drogiemu Mężowi, że tam na skraju lasu, za domami i za znakiem, że zakaz wjazdu, rosła sobie wczoraj kania. Może pomknąłby tam na rowerze, rozejrzał się i za pozostałymi i je przywiózł. Nie wiem dlaczego, ale z trudem przychodzi mi opisywanie drogi, bo jakby nie mógł zrozumieć, o którym metrze lasu mówię ;) poza tym poddana została w wątpliwość moja znajomość grzybów, czy to aby na pewno kania, a nie muchomor sromotnikowy.

Szczęście, że odwiedziła nas dzisiaj Mama, z pełnymi koszami jedzenia zresztą, więc podążyłam w półmroku za Mężem w poszukiwaniu grzybów. I znaleźliśmy tą jedną - na szczęście - kanię. (Jestem w końcu córką grzybiarzy) Ale pozostałe gdzieś się skryły i nawet latarka od roweru nie pomogła w poszukiwaniach. 
Wszyscy nabrali smaka na tego grzybka, jednakże zaniesiony on zostanie jako dar jesieni na zajęcia zintegrowane. Mam nadzieję, że nie zjedzą na surowo.

2 komentarze:

  1. a widzisz, ja zaprzysiężona grzybiara, obecnie w stanie spoczynku, NIGDY do zeszłej niedzieli u Teściów, nie jadałam kani :)
    za to jadałam pyszne sosiki z tzw bedłek i szlachcianek, które "w naszych rejonach" czyli Dolny Śląsk są uważane za niejadalne, a na kielecczyźnie mojego taty-cenione
    co kraj to obyczaj :)

    OdpowiedzUsuń
  2. i jak smakowały?

    ja uwielbiam :)

    OdpowiedzUsuń