Pamiętam dzień, w którym urodziła się moja młodsza Siostra. Chciałam wtedy ze ścierką ze starej, flanelowej, w kratkę szaro-fioletową piżamy i zielonym wiadrem posprzątać cały dom, gdyż Tato zwrócił się do mnie i do mojego Brata z prośbą, abyśmy mu pomogli w domu, bo Mama pojechała do szpitala. I wróci już z Dzidziusiem. Nawet fajnie było usłyszeć, że to jest Siostra, chociaż mój entuzjazm szybko opadł, gdy się okazało, że nie będzie się ze mną bawiła od razu w sklep :)
Więc te jej kolejne urodziny spędziłyśmy razem i już od północy rozpoczęłyśmy toastową celebrację z małą przerwą na krótki sen i kilka godzin, które koniecznie musiała spędzić w pracy. Ale zaraz po pracy przyszli goście i było szybkie dmuchanie świeczek, gdyż za chwil kilka musieliśmy już jechać na lotnisko, bo czas było wracać do Polski. Ale do Polski lecieliśmy z Sisterką i jej Rodzinką.
Toasty wznieśliśmy również na pokładzie samolotu i to rzekłabym, że z jeszcze większą radością, że w ogóle w tym ciasnym samolocie to jednak jesteśmy. Obie miałyśmy bowiem mało przyjemny kontakt z obsługą lotniska, która nas odprawiała.
Najpierw Sisterka dostała urodzinowy masaż, gdyż coś jej tam zadzwoniło. Oczywiście nic nie znaleźli. A później dokładnie oglądali mój bagaż poręczny, gdyż coś im się tam nie spodobało. Mimo że pani pracująca przy punkcie kontroli bezpieczeństwa miała twarz bez wyrazu, to po oczach można było rozpoznać zaskoczenie na widok wyciąganych przez nią zabawek: koników, różnych figurek, elektronicznego karalucha, czekoladek, aparatu fotograficznego, ubrań, kosmetyczki ze szczoteczkami do zębów i pastą. Widać też było zaciętość, że pewnie coś tam szczególnego w tym znajdzie - skoro w tej torbie taki szmelc, mydło i powidło.
No i znalazła: w troszkę przekraczającej wymiary, przezroczystej, strunowej torebce za dużą pojemność paracetamolu dla dzieci w syropie i, niczym dowód rzeczowy do tego, trzy strzykawki - takie dołączane do syropów, aby podać odpowiednią dozę. Bagaż więc milimetr po milimetrze sprawdzali urządzeniami wykrywającymi narkotyki.
A ja stałam za kontuarem blada, z ryczącym Najmłodszym Niesfornym Aniołkiem, który walnął czołem w wystający blat i też nadziwić się nie mogłam, jak ja się spakowałam!!!
Pani z kamienną twarzą, uzyskawszy odpowiedź, po co te strzykawki, oddała mi je, ale syrop zabrała, bo był zbyt duży.
Po co mi te strzykawki bez syropu? Nie wiem.
Po tym stresie późno zasnęłam w domu Rodziców, gdzie od rana samego wielkie przyjęcie urodzinowe. Specjały Mamy na nas czekały. I znowu był tort i toast, szkoda, że tym razem szampanem typu oranżada;) bo przecież jeszcze trzeba do domu dojechać.
No i jeszcze raz:
Happy Birthday Sister!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz