Właściwie to zgadzam się z Marylą Rodowicz, że życie to jest bal nad bale.
Od paru miesięcy planowaliśmy razem z Mężem, że 4 lutego wybierzemy się na Bal Złomów Wawrzynowych (znakomicie utożsamiamy się z tym określeniem i od kilkunastu lat bywamy na nim regularnie), nawet kreacja na to spotkanie była przygotowana, ale wszystko potoczyło się inaczej.
Tego dnia pojechaliśmy w przeciwną stronę, do miasta w którym przyszłam na świat i to wcale nie z powodów sentymentalnych, a na pogrzeb ojca mojej przyjaciółki. Mróz na wschodzie Polski jeszcze większy niż w grajdołku w południowo - centralnej Polsce, że tylko siedem warstw odzieży na wszystkich częściach ciała i wypita rozgrzewająca herbata z rumem, dawało jako tako poczucie komfortu cieplnego.
Wzruszona byłam tym, że pomimo tego mrozu ludzie przybyli tłumnie wypełniając po brzegi kościół parafialny i w stosownym milczeniu, szybciutko drepcząc, stukając jeden but o drugi (z zimna) utworzyli zwarty kondukt pogrzebowy. Dawno nie widziałam tylu ludzi na pogrzebie "zwykłego" człowieka. Ale zwykłego tylko z pozoru, bo ten tłum świadczył bowiem o jego niezwykłości. Pan Jacek bowiem był nadzwyczaj skromny, ale też stanowczy i wierny Bogu, Żonie, Rodzinie. Nie szukał wygód, luksusów, wydawało się nic go nie obchodzą wynalazki i gadżety tego świata. Istotny był dla niego drugi człowiek i stąd ten tłum, bo dla wszystkich ta, rzadko spotykana dziś, postawa była ważna. Dzięki niej pewnie niejeden mógł się poczuć dowartościowany.
Będąc w kościele wróciły do mnie wspomnienia z dzieciństwa.
Bywałam wtedy tu często i wcale nie z poczuciem zmarnowanego czasu. Lubiłam tam być, bo dobrze się czułam u "Pana Boga w domu". Chodziłam tam przeważnie sama, ale gdzieś kątem oka szukając właśnie pana Jacka, jego żony, dzieci. Byli dla mnie wzorem chrześcijańskiej rodziny. Ich postawa wierności Bogu i wierności rodzinie były zalążkiem mojej tożsamości chrześcijańskiej. Uświadomiłam sobie to dopiero wczoraj, siedząc w tym kościele, w stylu baroko-rokokoko i dzieląc się tymi wspomnieniami i spostrzeżeniami z moim drogim mężem w czasie drogi w samochodzie. (Jestem wdzięczna mężowi, że okazał tak dużo cierpliwości i zainteresowania moim życiem.)
Pomimo tego, że nie przetańcowaliśmy tej nocy i nie spotkaliśmy się z naszymi przyjaciółmi, znajomymi z lat studiów, pomimo okrutnego mrozu, pomimo smutnego ostatniego pożegnania dzień ten był piękny, bo dał możliwość zatrzymania się, refleksji.
Na bal pójdziemy następnym razem i myślę, że nie można marnować żadnej okazji aby cieszyć się życiem, przyjaźnią i serdecznością. Nigdy nie wiadomo, czy to nie będzie ostatni bal.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz