piątek, 27 kwietnia 2012

długi weekend

Pakujemy się. Jutro rano wyjeżdżamy. Jeszcze nie wiemy, co weźmiemy i po co. Do tej pory wyjazd ten miał odległą perspektywę. A tu - Arturo - główny Kaowiec, mówi, że w promocji otrzymamy cudowną pogodę.
Wspaniale! Tylko jest jedno ale. Nie mam pojęcia, gdzie są i w jakim stanie ciuchy trochę lżejsze. Pralka wiruje, sterta prasowania leży i nie ma chętnych do tego, aby zamienić ją na wieże poskładanych ubrań i ubranek.
Pociesza mnie moja Idolka i zachęca do - najwyżej - wzięcia ze sobą żelazka, niż marnowania czasu na składanie ubranek. Jest to jakaś myśl.
Ale jeszcze nie zdążyłam butów dzieciom kupić i nie wiem, czy zeszłoroczne jeszcze się do czegoś nadają.
Ale co tam.
Jedziemy jako fantastyczna rodzinka z innymi fantastycznymi rodzinami. Kiedy tylu fantastycznych ludzi spotyka się razem to musi być fantastycznie, nawet w niewyprasowanych ubraniach.

Do usłyszenia, zobaczenia, przeczytania za kilka dni.
Komputer zostaje w domu.

czwartek, 26 kwietnia 2012

lokatorzy

Niedługo wyjeżdżamy na majówkę, a po naszym domu biegają dzicy lokatorzy. Jest ich całe mnóstwo, pochodzą z dwóch różnych klanów, nie reagują na uprzejmą aluzję o wizycie gości u sąsiadów, która już się skończyła i o tym, że mogliby też sobie pójść.

Marzeniem moim jest dom otwarty, ale chyba nie aż tak ;) czyżby to był sprawdzian dla szczerości moich słów i deklaracji? Nie do końca to miałam na myśli. Nie do końca myślałam o insektach.
Chodziło mi przede wszystkim o ludzi. Człowieka rozumnego - Homo sapiens, a nie kogoś z rodziny Formicidae, czyli mrówkowatych.

Chociaż wiedząc o tym, że to najinteligentniejsze stworzenia wśród owadów i tworzą idealne królestwa, jakoś nie mam zamiaru brać z nich przykładu.
Cóż, takie to są uroki domu i tarasu przy salonie z kuchnią nieopodal w pełnej okazałości.

Mrówki są wśród nas. Ale my złożyliśmy wniosek o eksmisję proponując im cały nasz ogródek. Tam niech się czują jak u siebie w domu ;)

środa, 25 kwietnia 2012

w poszukiwaniu

Nasze Niesforne Aniołki poszukują siebie. Próbują nadać sobie przeróżnego rodzaju przydomki albo imiona, niczym Indianie.

Najstarszy bardzo chciałby mieć przydomek Dzielny, ale nie ma śmiałości, bo trochę przymarudzał i fochy stroił u dentysty i pomimo pełnego sukcesu, czyli wyleczenia wszystkich możliwych zębów, nie wie, czy mu się taki tytuł należy. Według mnie należy, bo się przemógł i dał radę. A każdy może sobie przecież popłakać.

Średni Niesforny Aniołek chciałby - chciałaby nazywać się Grzeczna. Bo dziewczynka bardzo się stara i naprawdę szybko weryfikuje swoje zachowanie. Jak dla mnie jest Super Grzeczna.

Najmłodszy zaś, codziennie sam sobie nadaje nowe Imiona. Dwa dni temu był Żołnierzem nr 2. Dlaczego 2? Tego nie wie nikt, a żołnierzem, dlatego że on robi trudne i niebezpieczne rzeczy. Na przykład - skacze z murka;)
A wczoraj nazwał się Wielką Skałą. Dlaczego? Bo tak!
Właściwie to nie miałabym nic przeciwko temu. Nazwanie kogoś Skałą bardzo dobrze mi się kojarzy;)

No i ja również marzę o pewnym przydomku. Dosia Cierpliwa.
Jednakże mam wrażenie, że pozostanie ten przydomek w strefie marzeń, bo niewiele robię w tym kierunku, aby go uzyskać. A przynajmniej za mało.

A mąż? już uzyskał imię Mojego Drogiego Męża ;)
(może nawet powstanie skrót MDM? - chyba że są jakieś przeciwskazania? do skrótu oczywiście;)

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

wolny czas


Niezwykle wdzięczna jestem moim rodzicom, że poświęcają swój wolny czas po to, abyśmy my mieli wolny czas.
A wolny czas można spędzić na przykład tak:

Dwanaście dorosłych osób (sześć par) zbiera się w dzień, jak najbardziej wolny od pracy, po to, aby przygotować się do prowadzenia warsztatów z innymi dorosłymi osobami (głównie parami). Nigdy, za te przeprowadzone warsztaty, nie dostaną pieniężnego wynagrodzenia. Będą to robili w ufności, że ich praca i poświęcony innym czas, przyniesie pożytek w budowaniu relacji małżeńskich, rodzicielskich, służbowych, jakichkolwiek.

Spotykają się w domu bardzo gościnnych Georgów. Georgina miała obiecane, że nikt nie będzie komentował, gdy zobaczy jakieś koty na podłodze, a zostanie to jedynie opisane. Ale opisać się nie da, bo kotów, ku rozpaczy dla tematów blogowych, nie było.

Pary te ciężko pracują, ale przy tym na nowo się poznają. Jak się okazuje, nawet, gdy niektórym się wydaje, że znają się jak "łyse konie" i nic ich już nie zadziwi, to przy pracy na rzecz, szeroko rozumianego, dobra można się czymś zaskoczyć. Nawet sami małżonkowie zaskoczyli siebie nawzajem.
A najważniejsze, że robili to razem. Ten czas "zmarnowali" wspólnie. Był to czas dla nich, dla przyjaciół i dla innych, których jeszcze nie znają.
Jestem niezwykle usatysfakcjonowana, że razem z Moim Drogim Mężem mogliśmy w nich wziąć udział. Mózgi się nam troszeczkę zlasowały, ale dzień minął, nie wiadomo, kiedy.

Ponieważ Georgowie mają dom pełen dzieci, więc daliśmy im chwilę odpocząć, a że cała rzecz działa się we Wrocławiu i mieliśmy, dzięki Dziadkom, ciągle wolny czas, to....

..... z radością traciliśmy go na urodzinach u Gagatki. Tam spotkaliśmy się ze znajomymi i mam wrażenie, że naprawdę dawno się z nimi nie widzieliśmy, bo chyba mi umknął fakt, że u Bojów pojawiło się dziecko - niejaki Jaś. Bojo wiele o nim opowiadał, a z opowiadań wnioskuję, że jest to bardzo urokliwe dziecko. I ciekawe, czy obdarzone, takim samym talentem komediowym, jak tatuś ;)

Mam jednakże dyskomfort po tych urodzinach, bo nie do końca zrozumiałam, co mają wspólnego szkoła, ANANAS i uboczne produkty przemiany materii.

czwartek, 19 kwietnia 2012

paczka

Wracając do domu, po ciężkim dniu, znajdujemy pod wycieraczką (bo skrzynki pocztowej jeszcze się nie dorobiliśmy) awizo. Generalnie źle mi się kojarzą wszystkie listy polecone, bo to z reguły zapowiedź jakiegoś urzędu, który szuka dziury w całym i zabiera kilka dni z życiorysu po to, aby nas bliżej poznać. Takie bardzo oficjalne zaproszenie - bez możliwości odmówienia czy wymyślenia czegoś na usprawiedliwienie nieobecności. Po prostu chcą i basta. Takie życie.

A tu jakże miłe zaskoczenie. Znowu niespodzianka.

To paczka! Bardzo rzadko dostajemy od kogoś paczkę (nie wlicza się w to tych z dostarczonymi zakupami zrealizowanymi w sieci).
Paczka od kogoś znajomego i z jego inicjatywy.
Paczka pełna cudownych życzeń świątecznych  (spóźnionych, bo adresat musiał nas szukać, gdyż nie zdawał sobie sprawy z tego, że zmieniliśmy adres zamieszkania, a właściwie to nie spóźnionych, bo paczka krążyła po świecie tam i z powrotem) i pełna belgijskich słodkości.
Jeszcze nigdy wcześniej, naprawdę nidgy, nie jadłam belgijskich czekoladek. Taka mała rzecz a cieszy.

W sumie to i tak, najbardziej wzruszył mnie sposób przesłania życzeń. Kartka wykonana samodzielnie, do tego czekoladki, zapakowane w pudełeczko, wysłane nie firmą kurierską a państwową, tradycyjną pocztą.
Przyszło to, za czym generalnie tęsknimy: pamięć, życzliwość, poświęcony nam czas i chęć zrobienia nam prawdziwej przyjemności.

Dziękujemy Wam: Marto, Dominiku, Emmo, Matyldo, Eleonoro (jeszcze Cię osobiście nie poznaliśmy, ale jesteśmy w modlitewnej łączności z Twoją Rodziną już od dwóch lat ;)

środa, 18 kwietnia 2012

mała niespodzianka

Cztery lata trwały przygotowania do przeprowadzki do naszego domu i od czterech lat czynimy starania, aby mieć tutaj dostęp do internetu.
Chętnych do tego, aby takowe usługi nam sprzedawać jest wielu, ale nikt z nich nic nie może uczynić, dopóki Telekomunikacja nie zrobi łącza. To, po prostu, monopolista. Regularnie co pół roku przyjeżdża więc tu ekipa techniczna, która do tej pory orzekała, że nie ma takich możliwości technicznych, pozostawiając nas bez cienia nadziei w kwestii "bliżej świata internetowego".
Dzisiaj też był taki dzień, kiedy ekipa miała przyjechać, aby ocenić, czy coś się może zmieniło i czy pojawiły się jakieś możliwości. Tak, jakby sami mieli nadzieję, że podczas tej zimy jakiś krecik intensywnie pracował i wykop za nich wykonał, a przez to pojawią się możliwości. Wyznaczyli przy tym dość szerokie godziny, w których mogli przyjechać. Więc my, stęsknieni za szybkim i stabilnym łączem, decydujemy, że jedno z nas musi pozostać w domu i czekać. I na ochotnika zgłosił się mój Drogi Mąż.

Przyjechali, zdecydowanie po wyznaczonych, przez siebie samych, godzinach. Byli całe 15 minut i stwierdzili to co zwykle. Muszą niestety sami nad tym popracować, nikt inny do tej pory za nich  pracy nie wykonał i pewnie nie wykona. Więc coś zadecydują. Niestety nie wiemy, co. Żadna to dla mnie nowina i powód do radości.

Radość natomiast wielka mnie spotkała i niespodzianka, i duma,  i sama nie wiem co jeszcze, bo Mój Drogi Mąż czekając na.... wypucował cały dom, tak że aż lśni. Nie wiem czy z nudów czy z przekonania. Nieważne.
I nawet kwiaty znalazły się na stole.
I wcale nie jest to jego jednorazowy wyczyn, bo wspólnie dbamy o porządek w domu. Ale po ostatnich dniach, które były dość wyczerpujące dla nas emocjonalnie, trudne i kosztowne, przede wszystkim w pracy, było to niezwykle miłe.
Aż szkoda teraz tu cokolwiek ruszać, jest tak pięknie.
Robię sobie w pamięci fotografię.
Dziękuję Mój Drogi Mężu ;-*
c

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

korespondencja

Zbliża się majówka - znajomi zachęcają, abyśmy dołączyli do nich i piękną krainę krasową z nimi zobaczyli.
Czemu nie?
Musimy tylko znaleźć sobie jakiś nocleg.
Ostatnio bylismy z moim Drogim Mężem w Pradze, no i pamiętamy, że Czesi, jak chcą, to są bardzo mili.
Talentu do języków obcych to nigdy nie miałam, ale w dzisiejszym świecie, dobie internetu i wszystkiego w nim umieszczonego - co za problem.
Prowadzę więc sobie korespondencję po czesku, ale z noclegami ciężko.
Na skutek chyba rozbawienia wszystkich moim internetowym czeskim, noclegi znajduję:

JA:
Dobry den,
 je tu volný byt pro 5 osob (2 + 3) a u jedné dospělé osoby s dítětem (1 + 1)?

ONI:
Dobrý den,
děkujeme za Váš zájem, ale v tomto termínu již obsazeno. Mohu Vám nabídnout poslední pokoje :
 2x2lůžkový pokoj za 500  kč/noc


Jak dla mnie klapa. Rezygnacja. I nagle
ONI:
Dobry den,
aktualně se uvolnil  4lůžkový pokoj +1 přistýlka za 990kč/noc.
pokud chcete tento pokoj zarezervovat,ihned odepište.
děkuji


więc ja im na to:
Ano, chci zarezervovat  4łóżkowy+1 pristylka
 i tento maly 2 łóżkowy take.

Myslíte si zaplatit na místě?
 Pozdrav


Pełna kulturka;)
Miłego dnia.


niedziela, 15 kwietnia 2012

różne terapie

Terapia podrzymująca moje wyjątkowo dobre samopoczucie trwa. Nie mam nic przeciwko niej. A polega ona głównie na spotkaniach z życzliwymi ludźmi.

Odwiedzają nas wczoraj Arturowie, mamy więc tym razem szansę poczęstować ich herbatką w domu,  nie na oczach sąsiadów. Bardzo mnie cieszą te odwiedziny, bo mimo że Wrocław niedaleko, to ta odległość jest wystarczająco dużą przeszkodą, aby wpaść na kawę w przerwie, tak przy okazji i bez zobowiązań. Wnieśli troszkę wspomnień, nowinek z wielkiego świata ;) i wiele radości.
Więc częstujemy gości kulturalanie herbatką w domu, na fotelach, a Artura to nawet leczymy czerwonym, wiśniowym syropem, bo chłopak się coś czuł niewyraźnie ;) Mam nadzieję, że pomogło.

piątek, 13 kwietnia 2012

stan stabilny


Sama nie wiem, dlaczego dałam się dzisiaj ponieść jakimś okropnym wkrętkom i moja empatia, do szeroko rozumianej ludzkości, troszeczkę zmalała. Raczej mnie wszyscy denerwowali i wszędzie węszyłam podstęp. Baaardzo niefajne odczucie. Całkowicie psuje humor. A jeszcze do tego, gdy wiele rzeczy zaplanowanych nie wychodzi i poziom irytacji sięga zenitu, to już istny obłęd.

Do tego wszystkiego, ledwie zdążam odebrać dzieci z placówek, a właściwie nie zdążam, tylko przejmuję ich na placu zabaw pod placówkami od koleżanki, która ratuje mnie z opresji i specjalnie jedzie do rzeczonych (całe szczęście, że są w jednym budynku), aby nie zostały przekazane do izby policyjnej (bo tak nas postraszyli na początku roku, że jeżeli dziecko nie zostanie odebrane do 15:30 to właśnie tam będzie czekać na rodziców).

A dzieci też nie są w najciekawszych humorach i każde innego zdania na każdy temat. Znowu załamały mi się ręce i łzy prawie napłynęły do oczu, gdy wszystkie naraz mają świetny pomysł jednocześnie! One chcą na rowerki. One czyli wszystkie trzy Niesforne Aniołki, a ja tylko jedna! Tylko Najstarszy potrafi jeździć na rowerze, ale jak to prawie ośmiolatek, jadąc, myśli chyba głównie o niebieskich migdałach i niebardzo kontroluje jak bardzo się od nas oddala.
Ale co tam. Wydaję więc z garażu, niczym magazynier z magazynu, każdemu sprzęcik. Najstarszemu troszkę już przymaławy rowerek na dwóch kółkach, Średniemu również na dwóch kółkach, ale bez pedałów, dzięki czemu nie jest aż taka szybka;) i Najmłodszemu na trzech kółkach. A dla mnie kijek od tego trójkołowca Najmłodszego. Zaopatrzeni w rowerki idziemy naprzeciw Tatusiowi, któremu dzisiaj przypadł zaszczyt powrotu do domu pociągiem. Na pociąg musiał biec,  za to w Gogolinie nie mógł z niego wysiąść. PKP uwięziła na 25 minut mojego Drogiego Męża, który ze stojącego na bocznicy pociągu macha nam czule, ale wyjść z niego nie może, bo cały skład czeka aż jakiś inny pociąg przejedzie.
Gdy już został uwolniony, wracają już na dobre wszystkim dobre humory, które zupełnie się poprawiają, gdy odwiedzają nas Pable z Młodszą Latoroślą.
Jak to miło porozmawiać na żywo z przyjazną duszą. Wydaje się, że odzyskałam stan stabilny, nie zagrażam już otoczeniu;)

ale o co chodzi?

Ja tylko proszę o spokój, trochę ładu, mniej problemów, wiącej relaksu, więcej łagodności i cierpliwości, umiejętności patrzenia na ludzi jak na przyjaciół, a nie z góry zakładania, ze są wrogami. Przezwyciężania swoich obsesji dotyczących trudnych ludzi i zduszenia w sobie chęci odwetu.
UFFF, ulżyło...

I dobrze, że w tym wszystkim nie jestem sama!

środa, 11 kwietnia 2012

spisek

Przez kilka dni żyłam w przekonaniu, że Pani Doktor Dżastina jest po mojej stronie.

 Ale dzisiaj sama wyprowadziła mnie z błędu, że to cała akcja leczenia ubytków została wcześniej opracowana przez nią samą i naszego Najstarszego Niesfornego Aniołka.
Dzisiaj w gabinecie, tak niby z przejęciem mi powiedziała, że jednak nie da rady, za jednym znieczuleniem, zrobić dwóch ząbków, a ja to po prostu przyjęłam.
Nie dyskutuje się przecież ze stomatologiem, bo jak samemu się do niego trafi na fotel, to potem może to wyjść bokiem;)

Ponieważ bardzo mocnym motywatorem dla Naszego Niesfornego Aniołka jest nagroda, którą sam sobie może wybrać, więc cały czas mu powtarzałyśmy, że już niedługo ją przecież dostanie. Więc był dzielny i Pani Doktor też! A po wybraniu sobie tej super nagrody, dowiedziałam się od niego, że opłaca się chodzić do dentysty!
 I ta nasza Dżastinka, gdy jej to opowiedziałam w sms-sie, stwierdziła, że w takim razie to dobrze, że nie  zrobiła mu tego drugiego ząbka, bo będzie druga nagroda;)
Tak... i Niesforek już się dopytuje, kiedy następna wizyta!
Czyż nie wygląda to na klasyczną wkrętkę? ;)

Ale przecież właśnie o to chodzi! Odnosimy sukces! Nagrody zostały przewidziane w tej całej akcji StOmAtOlOg!
Sama bym tak chciała. Pokonanie jakiejś trudności - nagroda, powstrzymanie się od eksplozji mieszanki emocjonalnej - nagroda, coś tam - nagroda.
Zdecydowanie za mało siebie nagradzam. Raczej widzę to, że mogłam jeszcze lepiej coś zrobić, czy powiedzieć. Popracuję nad tym.
A może jednak innych też więcej nagradzać? Nie narzekać, nie krytykować, nie wypominać, nie umniejszać ale nagradzać?
Mam nad czym pomyśleć.

Dzięki Dżastina;)

wtorek, 10 kwietnia 2012

kwestia zorganizowania

Jak to bywa po świętach - szkoły nieczynne, więc jeśliś zorganizowany wystarczająco - to masz przewidzianą opiekę nad dzieciakami objętymi obowiązkiem szkolnym, a jeśli nie, to masz urlop (w ewidencji czasu pracy u pracodawcy może widnieć nawet jako niezaplanowany). Już rozumiem po co prawo pracy przewiduje kilka dni takiego urlopu ;)
Skoro zostałam już zmuszona do takiego wypoczynku, to poprosiłam mojego Drogiego Męża, aby sobie też załatwił urlop (on naprawdę ma wyrozumiałego szefa - ślę jego prezesowi serdeczne pozdrowienia ;)  i wyruszyliśmy na wycieczkę do Wrocławia. A we Wrocławiu czasu na wszystko, jak zwykle, za mało.

Odwiedzając moich Rodziców załapaliśmy się na świętowanie urodzin mojego młodszego bratanka i mojego Taty - obu Panom jeszcze raz składam serdecznie życzenia;)

A poza tym, pokonując przeróżnego rodzaju komplikacje, bo od wczoraj wysyłałyśmy sobie epistoły z próbą domówienia się i niezliczonej ilości telefonów od rana -późnym popołudniem udaje nam się wypić kawę z moją Idolką i zamieć zaledwie kilka słów, z widzianym w przelocie, pomiędzy jednym treningiem a warsztatami, czy odwrotnie, Boskim Andym.

Poza tym, w tak zwanym między-czasie, odwiedzamy z Drogim Mężem salon samochodowy. I już nie powinno mnie to dziwić, ale te wizyty zawsze trwają o chwilę za długo, bo sprzedawcy samochodów zawsze pobierają nauki u mojego Drogiego Męża - chyba trzeba zacząć na tym robić interesy i wystawiać faktury;) Nie wiem, naprawdę nie wiem, kiedy on tę całą wiedzę o samochodach zdobywa.

Dla uspokojenia - samochodu nie zmieniamy, a jedynie sprawdzamy w praktyce, a właściwie tylko mój Drogi Mąż, te wszystkie nowinki i możliwości, które oferują coraz to nowsze modele różnych marek;)
Cóż, każdy ma swoje hobby;)

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

reminiscencje

Zawsze czekałam na ten poranek Wielkanocny - czy ten grób będzie na pewno pusty?
I zawsze był.
Jezus żyje! Zmartwychwstał! Alleluja!

A jeszcze w piątek jakieś niesamowite przeszkody nam się pojawiają w postaci przytrzaśniętego drzwiami paluszka Średniego Niesfornego Aniołka, wielkiego guza tzw. śliwy na czole Najmłodszego Niesfornego Aniołka, który nie wiadomo dlaczego, spada z krzesła. I jeszcze w sobotę, w naszej super nowej kuchni, wyjeżdża na środek przejścia największa szuflada, troszkę niszcząc funkcjonalność tej kuchni i nie ma zamiaru wrócić z powrotem na miejsce.
Nie, nic nam nie może zakłócić tych Świąt!

Jako dziecko uwielbiałam stukać się pisankami. Stwierdzam, że jest to cecha dziedziczna, bo nasze Niesforne Aniołki również za tym przepadają. Więc bitwa na na kolorowe kraszanki powoduje, że jajka jemy cały czas i ze wszystkim, z czym się tylko da.

Wczorajszy obiad wyszedł mi bardzo smakowicie, mimo że w sobotę, gdy przygotowywałam rolady, to wszystko z nich się wyślizgiwało i wcale nie wyglądało apetycznie. Ale o kluskach śląskich nawet nie chciało mi się pomyśleć. Rolady dobrze smakują również z ziemniaczkami albo z kaszą gryczaną;)

W niedzielny wieczór odwiedzają nas Arturo wraz z żoną. W oczach sąsiadów wychodzimy na mało gościnnych, bowiem, mimo przenikliwego zimna, gości częstujemy herbatą na podwórku, przy samochodach. To taki nowy zwyczaj;)

A dzisiaj lany poniedziałek. Wszyscy na niego czekali i wcale nam nie przeszkadza to, że jakoś tak zimno, jakby nie te święta.
Lanie wody to przecież wielka radocha, nieprawdaż?

piątek, 6 kwietnia 2012

przed Świętami

Aby  nie rozpraszać się na niepotrzebnych rzeczach, aby zatrzymać się przy właściwej Osobie, zapraszam Was, w ten najbliższy czas, do naszej Przystani

I życzę wszystkim dobrych Świąt Wielkanocnych!

środa, 4 kwietnia 2012

żurowa środa

Jeszcze tydzień temu nie miałam pojęcia, że Wielką Środę na Śląsku nazywają Żurową Środą. Określenia takiego użyła nasza znajoma, ale nie potrafiła mi wytłumaczyć, co to takiego, bo ona właściwie też stąd nie pochodzi. Więc określenie usłyszałam, ale szybko o nim zapomniałam.

Dzisiaj, w piękny słoneczny dzień, mój Drogi Mąż, postanowił zutylizować uschniętą jodełkę, która na naszym, niezbyt dużym i ciągle nieogrodzonym, obejściu przypominała nam jeszcze o poprzednich świętach. Drogi Mąż zwołał nasze Niesforki na podwórko i pięknie choinkę podpalił ku uciesze naszych Aniołków, bo paliła się bardzo okazale. Właściwie to zastanawiałam się nad tym, czy już dzwonić po ochotników, czy jeszcze nie.
Okazało się, że wszyscy sąsiedzi w okolicy również coś palą na swoich ogródkach. Ucieszyłam się, że wpisujemy się w klimat. I choć "wolnoć Tomku w swoim domku", ale robimy podobnie.

Najstarszy Niesforny Aniołek, świadomy tego, że jutro rozpoczyna się Triduum Paschalne, przed spaniem, rzuca mimochodem (nauczony pewnie dokładnie w szkole powszechnej), że dzisiaj jest Żurowa Środa. Mnie trybiki szybciej zaczęły pracować, już gdzieś to określenie słyszałam, ale dalej nie wiem, co ono znaczy. Uświadomiła sobie, że ta nasza znajoma Alcia, mówiąc o tej żurowej środzie coś wspominała o ognisku. Więc sprawdziłam śpiesznie w necie - głównej encyklopedii domowej - co to takiego. I od razu znalazłam odpowiedź:

Wielka Środa jest na Śląsku nazywana Żurową. To dzień, w którym kończy się przedświąteczne porządki oraz żegna się z potrawami jedzonymi w okresie Wielkiego Postu - żurem i śledziami. Dawniej w Wielką Środę odbywało się palenie wszelkich szmat i niepotrzebnych rzeczy.

Po naszym domu od razu widać, że my nie stąd, tylko ze Lwowa, bo jak z Wrocławia to przecież ze Lwowa;)
Porządków nie skończyliśmy, mało żuru jedliśmy, będziemy go dopiero jeść w najbliższą Niedzielę. Śledzi kilka zjedliśmy, ale nie tyle żeby się nam znudziły. Wpisaliśmy się więc tylko w klimat ogniska, chociaż nie paliliśmy żadnych szmat - co za szczęście, że mój Drogi Mąż wpadł na pomysł podpalenia tej starej, uschniętej choinki! Miał chłop intuicję!

Jak widać, przeprowadzając się w takie regiony, gdzie panują tradycje zaskakujące, trzeba najpierw zapoznać się z wszelkimi obyczajami, bo inaczej wyjdzie się na totalnego ignoranta.

wtorek, 3 kwietnia 2012

sukces z aniołem

Już jest dwóch!
Już jest dwóch stomatologów, którzy poradzili sobie z niezwykle trudnym pacjentem, jakim jest nasz Najstarszy Niesforny Aniołek. A z upływem lat Niesforek jest coraz trudniejszy. Nasza Pani doktor Georgina - wolała udać się na urlop macierzyński niż leczyć dalej naszego syneczka ;) Więc szukaliśmy lekarza w naszych okolicach, ale kilku szybko wymiękło - nie dawali rady. A że naprawdę trzeba się przy nim napracować, to woleli szybko się nas pozbyć z gabinetu mówiąc, że przecież nic na siłę itd.
Więc, z częściowo rozwierconymi ubytkami Niesforka, zlani potem, pokornie opuszczaliśmy gabinety. Z poczuciem klęski, w pewnym sensie, wychowawczej, bo niedostatecznie przygotowaliśmy dzieciaka do leczenia a zachowanie w gabinecie pozostawiało wiele do życzenia. Po prostu katastrofa!

Niesforek natomiast nabierał jeszcze większego przekonania, że warto stawiać teatralny opór, bo unikał wtedy bólu i problem na jakiś czas znikał.

Ale, na szczęście, powróciła z emigracji Dżastina i na dodatek zamieszkała w naszych okolicach. Dała się przekonać, aby przyjąć naszego Niesforka. Na szczęście mogłam ją wcześniej uprzedzić o problemach jakie mogą ją spotkać i..... fantastycznie podołała. Nie dała się zwieść, wykazała anielską, podkreślam anielską, cierpliwość (chociaż pewnie dzień wolnego powinna otrzymać za to spotkanie, aby odreagować). Tym razem to ja byłam bliska rezygnacji, już prawie słyszałam jak Dżastina mówi do mnie "to nie ma sensu". Ale jednak nie - Pani Doktor była bardzo stanowcza i jednocześnie delikatna, co miała zrobić - zrobiła. 
Moja wdzięczność jest przeogromna!

Jak to dobrze, że wróciliście Dżastino i Tomie! Na pewno możecie się czuć tu bardzo potrzebni. W Polsce ludzie też Was potrzebują! ;) A jak się okazuje - najbardziej my.

niedziela, 1 kwietnia 2012

szczypiorek

"Mamo! Szczypiorek Ci wyrósł na głowie!!!"
Tak oto, z samego rana, powitał mnie nasz Najstarszy Niesforny Aniołek. A potem dodał:
"Prima aprilis! Nie wierz nikomu, bo się pomylisz!"

A ja dzisiaj: nie pozdrawiam Was serdecznie!
I to właśnie znaczy, że Was pozdrawiam, bo gdybym dzisiaj nie chciała Was pozdrowić, to bym napisła, że Was pozdrawiam. Czy jakoś odwrotnie - już sama nie wiem;)
A że nie umiem się zorientować, czy to, co dzisiaj usłyszałam było prawdą czy dowcipem, to lepiej nie będę niczego opowiadała, bo potem nie będę potrafiła tego odkręcić!
Więc: Pozdrawiam! Nie pozdrawiam!*



* niepotrzebne skreślić