Oddechu momentami brakuje, bo kaszel taki trochę uciążliwy męczy. Co z tego, że lekarz się przejął moim stanem zdrowia i zalecił leżenie w ciepłym łóżku, z którego chętnie bym nie wychodziła, gdy rzeczywistość ma na ten temat inne zdanie.
Więc żeby nie było, że bagatelizuję zalecenia lekarskie, leżę 15 minut dłużej, bo szykowanie Niesforków do placówek trwa krócej, gdyż Najmłodszy również w trybie jakby domowym, bo troszkę gorączkował w niedzielę.
Nie wiem, czy o wszystkim pamiętam, czy zamówiłam to co trzeba i tyle ile trzeba, czy wszystko będzie dopięte na ostatni guzik.
Ważniejsze, że nasz serdeczny Ks. Proboszcz z parafii, do której ciągle sercem należymy, otoczył nas opieką od chwili, gdy tylko Mama z nami zamieszkała. Że przyszedł do niej z Wiatykiem, że teraz prowadzi nas przez ten czas, że podpowiada. Że przekonał mnie do tego, że nie należy odsuwać dzieci od tego, co się dzieje. Żeby zabrać je ze sobą do kaplicy, gdzie teraz jest trumna z ciałem, żeby im pokazać, wspólnie się pomodlić. I rzeczywiście, moje obawy miały bardzo wielkie oczy, bo dzieci przyjęły to bardzo naturalnie. W końcu były przy Babci do samego końca, widziały jej cierpienie i teraz chcą zobaczyć Babcię, trumnę i miejsce, gdzie będzie grób. I pytają tylko, dlaczego płaczemy? Upewniwszy się, czy oboje z Moim Drogim Mężem powiemy im to samo, że dusza jej pójdzie do Nieba, a ciało zmartwychwstanie, że już jest blisko Jezusa - no to co nas tak smuci? Ot, dziecięca wiara. Jaka prawdziwa.
Więc odnajduję znów w sobie tę dziecięcą wiarę, pełną ufności.
A płaczemy z tęsknoty.
Bardzo mądrze, że pozwoliliście dzieciom brać udział w Jej odejściu, tak jak brali udział w Jej życiu. To naturalne.
OdpowiedzUsuń[*]