Dzwoniący telefon z rana, z wyświetloną Gagatką, może zapowiadać tylko zmianę planów. Oni niestety nie dojadą, pomimo trwających prawie dwa tygodnie przygotowań, ustaleń, układania planu dyżurów w miejscu, gdzie on - lekarz, niegdyś również nasz rodzinny, tak często towarzyszy ludziom w ich ostatniej drodze. On musi pozostać na stanowisku, na dyżurze, do dyspozycji i tyle. Szkoda. Poza tym miałyśmy sobie z Gagatką zrobić dzisiaj babski wieczór i wybrać na "Klimakterium" do pobliskiego Domu Kultury. Nie dość, że ona nie przyjedzie, to i spektakl przenieśli na inny dzień.
Więc my, pomimo tego, że mieszkamy w dużym domu to nie należymy wcale do domatorów i w tej nowej sytuacji pakujemy się w tempie ekspresowym i ruszamy w odwiedziny do Okruszyny i Rodziny. Do miejsca, którego nie ma na mapie, przynajmniej na naszej w samochodzie. Nie dziwię się zresztą, że go nie ma, bo to przecież prawie raj. Przede wszystkim Anielskie towarzystwo a poza tym zielone przestrzenie, bo błękit samego nieba czasami zmieniał się w granat a czasami w biel. Cień śliwki i czereśni. Chrabąszcze. Ognisko.
I w tym miejscu nasz Najstarszy Niesforny Aniołek empirycznie doświadcza, dlaczego nie warto wyciągać z ogniska gołą ręką rozgrzanego pręta czy druta pozostałego po starej skrzynce. Na szczęście za długo nie zawraca sobie tym głowy, bo zabawa za płotem ze Skakanką i miejscowymi sąsiadami dużo ciekawsza. Jutro pewnie bąbelek mu i tak przypomni to, czego się dzisiaj nauczył.
Całe popołudnie zastanawiamy się czy deszcz nas dzisiaj również przegoni, ale nie dał rady. A gdy wyjeżdżamy to błyskawice widać z prawej i z lewej strony, ale do domu dojeżdżamy, można by rzec, że na suchej oponie. A burza i ulewa była podobno i tu, i tam.
Taki tylko jeden dzień, a przyniósł tyle niespodzianek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz