Średni Niesforny Aniołek pobiegł dziś do przedszkola, niezwykle dumny, z bukietem bazi.
Tak właśnie, z bukietem. Podział naszego łupu wcale nie był konieczny.
I nawet mocno nie musiałam wczoraj przekonywać drogiego męża do nocnych spacerów, oszczędzone mi zostało również zawiłe tłumaczenie drogi, albo nawet próby rysowania mapy lasu, aby zaznaczyć na niej baziowe drzewko, niczym ukryty skarb. Mój mąż wziął ze sobą naocznego świadka sobotniego spaceru - Najstarszego Niesfornego Aniołka. Ten wyposażył się w latarkę i trzymając mocno Tatusia za rękę, w drodze zadając niezliczoną ilość pytań o innych ludzi obecnych akurat w tym lesie i o dziki, poprowadził ich najkrótszą drogą do naszego drzewka, bo orientację w terenie chłopak ma całkiem dobrą. A Tatuś, czując mocny uścisk dłoni Pierworodnego, z czułością, wszystko tłumaczył dodając otuchy. Wrócili zachwyceni. Taka męska wyprawa.
W słusznej sprawie edukacyjnej dla najmłodszych i ku zachwytowi i uznaniu naszego dziewczątka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz