Mąż pojechał w delegacji do stolicy.
I wcale nie mam mu tego za złe, wcale. No, może troszeczkę.
Chociaż trzeba go usprawiedliwić, bo twierdził, że wcale mu się nie chce, a ja świadomie sama z niej zrezygnowałam. Zrezygnowałam, bo opiekę dla dzieci to wolę organizować, gdy są bardziej świetlane perspektywy, niż tylko kolacja na Zamku Królewskim w strojach wieczorowych w towarzystwie najbliższej, trudnej i niezbyt miłej naszej konkurencji. Taki trening stalowych nerwów: ubrać się, uczesać się, umalować się ładnie i "dobrze" się bawić z przedsiębiorcą, który "podkupił" niejednego u nas pracującego fachowca, mówiąc temu, ze wcale nas nie zna.
Więc mąż pojechał i niech się dobrze bawi.
Mam nadzieję, że nam te trzy dni niepostrzeżenie miną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz