czwartek, 23 października 2014

zonk

Naukę gry na fortepianie w dzieciństwie podjęłam z wielką ochotą i pasją. Niebagatelny wpływ na to miał fakt, że pewnego dnia do naszego domu zjechało prawdziwe pianino z rodzinnego domu mojej mamy, co było atrakcją nie tylko dla nas, ale też dla całego bloku. Przede wszystkim dlatego, że jakoś trzeba było je wnieść do naszego mieszkania i to na szczęście tylko na pierwsze piętro. Pamiętam ten tabun sąsiadów, którzy sapiąc, dysząc, (delikatnie to ujmując) coś tam pod nosem mówiąc w języku dla mnie zupełnie obcym ;) przez pół wieczoru głowiło się, jak to uczynić, aby instrumentu nie uszkodzić, a donieść. Instrument nie należał do typu tzw. ekonomicznego, gabaryty jego były znacznie większe, co przekładało się proporcjonalnie na masę. Było duże, solidne, rzeźbione gdzieniegdzie, z uchwytami mosiężnymi na świeczki, bo i wiekowe, ważyło może ze 300 kg. Nie pamiętam dokładnie, jak to było po wniesieniu pianina na miejsce, bo byłam zajęta graniem, ale myślę, pamiętając tamtejsze realia i relacje sąsiedzkie, musiało się wnoszenie pianina zapewne zakończyć jakąś imprezką :) (przynajmniej ja bym tak zrobiła ;).
Pamiętam, że z wielką pasją grałam na pianinie od pierwszego dnia, w którym stanęło w "małym" pokoju. I nie mogłam się doczekać momentu, gdy znajdzie się "stroiciel", bo to wiązało się z tym, że w końcu rozpocznę naukę z prawdziwym nauczycielem....

I tak się też stało.
Z racji tego, że mieszkaliśmy w małej miejscowości i nawet nikomu się nie śniło, że gdzieś mogą istnieć jakieś szkoły muzyczne, zaczęłam uczęszczać do ogniska muzycznego. Lekcji gry na pianinie udzielał mi siwy Pan Od Muzyki, bardzo sympatyczny, cierpliwy, ciepły. Szłam jak burza! Ćwiczenie za ćwiczeniem, melodie wypływały spod moich palców, byłam chwalona i doceniana. Biłam się z bratem o dostęp do pianina. Rodzice ustalili dyżury na godziny parzyste i nieparzyste, żeby jakoś rodzeństwo pogodzić.
(Nietrudno się chyba domyślić, że zaraz napiszę: aż do czasu ;)

Sielanka trwała aż do czasu.
Pan Od Muzyki się rozchorował. Nauki gry zaczęła nas uczyć pani od umuzykalnienia, której od samego początku nie trawiłam, bo zupełnie nie umiała mnie zachęcić do tego, czego uczyła, tym bardziej, że dołączyłam do grupy starszych dzieci, które już trochę więcej kumały niż ja.

No i skończyła się pasja, a zaczął ... koszmar. Pani na mnie krzyczała, wrzeszczała, wyzywała od nieuków i takie tam. (Wyparłam z pamięci szczegóły). Oprócz jednej historii.

Pani ciągle mi bazgrała po nutach. Że źle, że nierytmicznie, że nie ta nuta, że krzyżyk był na początku, że bemol, że coś tam. Ciągle te nuty zasmarowane jej długopisem, aż patrzeć na to mi się nie chciało. Zrozpaczona postanowiłam przechytrzyć panią. Nie trudno się domyślić, że zniechęcona już byłam do lekcji muzyki, coraz mniej ćwiczyłam, bo było to naprawdę koszmarne doświadczenie. Mając świadomość swojej niedoskonałości, wiedząc, że pani znowu w nerwach będzie mi bazgrać po nutach, całą stronę, a nawet dwie wysmarowałam świecą woskową. Na pierwszy rzut oka nic nie było widać, ale pisać po takiej kartce się nie dało ;P
Na lekcji pani wpadała w coraz większą furię z powodu mojej, jakże niestosownej, gry. Dorwała się do nut, już chciała mi znowu na nich pobazgrać (nota bene jak kura pazurem) a tu - zonk! Długopis zmieniła - zonk! We wnętrzu swoim, z miną oczywiście stosowną do swojej winy, że nie umiem, cieszyłam się i śpiewałam: YES, YES, YES! Po sprawdzeniu, czy inne strony są równie trefne, doszła pani do tego, że kartki są czymś wysmarowane. A ja jej na to, że "No nie wiem, co to jest. Musiała mi moja młodsza siostra jakiegoś psikusa zrobić :)"*

Koszmar trwał jeszcze jakiś czas. Był płacz, stres, okropność! Trwało to do momentu, aż przyszła wiadomość, że Pan Od Muzyki zmarł. (Przypuszczam, że rak go wykończył). Straciłam nadzieję, że kiedykolwiek nauczę się grać na pianinie. Wtedy też moja mama postanowiła, że więcej już nie muszę chodzić na lekcje gry na pianinie. Nawet nie wiem, kiedy to się stało, że zapomniałam, jak się gra, jak się nuty nazywają. Nic. Kompletnie nic. Jakieś dwa lata później wyprowadziliśmy się z tej miejscowości, ale pianino z nami nie pojechało.

cdn....

*(Sisterko, bardzo Cię przepraszam, że Cię tak wrobiłam, jakoś musiałam sobie poradzić. I nie wiem, czy świadoma jesteś tego, ale to nie był jedyny Twój "wybryk" w historii mojej edukacji - czasami mi kartki z zeszytów wyrywałaś, albo bazgrałaś, albo tak dokładnie flamastrem podkreślałaś, że nic nie można było przeczytać i to z reguły w zadaniach domowych ;)

47 komentarzy:

  1. i muzyki żal,i pianina...
    oraz złoto dla mnie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Złoto Twoje :)
      bez dwóch zdań
      muzyko to może mniej żal niż pianina ;)

      Usuń
  2. Eeeeeeeeee pewnie po nie wróciłaś po jakimś czasie :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja myślę, że w tej historii pojawi się jakiś zwrot akcji i szczęśliwe muzyczne zakończenie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dosia, u mnie bylo bardzo podobnie. Pan moze nie byl taki straszny, ale generalnie poczatkowy entuzjazm zamienil sie w przykry obowiazek. A pianinka w moim pokoju nie znosilam, stare i niemodne. ;) Teraz o dziwo pojechalo do kuzynki do Anglii by grala na nim jej corka (az mi sie smiac chce, ci to dopiero zaszaleli z przewozem :P a i tak wiemy jak to sie skonczy ;)). Dlatego gdy mlodsza zapragnela pianina zaczelismy od keyboarda, bo mozna je wyciszyc ;) i cale osiedle nie musi sie meczyc (mnie bardzo peszylo, ze moj kolega sasiad slyszal jak cwicze :P) a do tego ja ja ucze tylko na bazie jej ulubionych piosenek. Ostatnio cwiczy piosenki z filmu "Frozen" ("Kraina lodu"?) i uwielbia grac. Teraz jest o tyle fajnie, ze mozna przerozne nuty, na przerozne poziomy nauki kupic przez internet i zaraz sobie wydrukowac. Troche nam uszami wychodzilo "do you want to build the snowman" zwlaszcza w lecie, zwlaszcza w Arizonie ale cieszy mnie, ze ma z tym tyle zabawy. :P Az sie boje ja zapisac na prawdziwe lekcje, mimo, ze ona sama mnie do tego namawia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. kto, no kto napisze dluzszy komentarz? :PPP

      Usuń
    2. Lola!!!!
      Wymądrzać się nie będę, ale Ci powiem: zapisuj, najwyżej zrezygnuje ;P

      Usuń
    3. Dosia, Agaja :PPP
      jakos malo widzie wierzycie w moje umiejetnosci pedagogiczno- muzyczne (a uczylam sie grac lat 7) i bardzo slusznie. ;) Moze tego mi bylo trzeba, aby jednak poslac dziecko na nauke gry, bo faktycznie tak za bardzo mnie nie slucha i te paluszki bardzo nieprowidlowo uklada. Tak jak mowisz, Dosiu, najwyzej zrezygnuje. ;)

      Usuń
    4. Lola! fiu,fiu fiuuu...mój podziw ku cię wciąż rośnie:)))

      Usuń
    5. nad tem, ze 7 lat siem uczylam i ledwo umiem? :PP

      Usuń
    6. Ależ skąd, że nie wierzę!!!
      Dbam o to, abyś miała chwilę wolnego czasu dla siebie ;P

      Usuń
    7. Mama-nauczycielka jednego przedmiotu to nie jest tak łatwo
      Hm, ale ja nie wypowiadałam sie na temat Twoich zdolności pedagogicznych ;)

      Usuń
  5. Szkoda dziecka...
    Co za niemiła wyjątkowo baba...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, Krysiu, no szkoda dziecka ;DDD

      Usuń
    2. moją chrześnicę też taka hadra zniechęciła do szkoły muzycznej, nad czym bardzo boleję

      Usuń
  6. Żal, na pewno żal.
    Jest we mnie ogromna wdzięcznośc, że udało mi się uchronić starsze Kamziki przed podobnym losem i w odpowiednim czasie zabrać od analogicznie niesympatycznej nauczycielki (też zastępującej przemiłego starszego pana, który prawie stracił wzrok) - i znaleźć taką, która dodała im skrzydeł.
    O zachęcaniu dzieci do ćwiczenai i przetrwaniu kryzysów mogę pisać długo.
    Ale jednak Twoja przygoda z muzyką odnawia się pieknie. Może więc mimo żalu (bo trudno inaczej skwitować ewidentną krzywdę dziecka) wszystko trzeba w swoim czasie?

    Skądinąd mam wrażenie, że część (zwłaszcza starszych ale niestety nie tylko) nauczycieli muzyki nie rozumie, że pochwała jest o wiele lepszą zachętą niż wieczne narzekanie i wytykanie (nieuchronnych) błędów. A z drugiej strony technika jest jednak ważna, przy pianinie to jest np. kwestia stawiania palców i dobrze jest uczyc sie z dobrym nauczycielem.
    No i te pozamuzyczne korzyści z grania... (rozwój mózgu etc.)

    Lolu, teraz wielu nauczycieli potrafi tak dobierać utwory, że dzieciom chce sie je grać (albo dzieci same proponują). Pierwszym pełnym utworem, który grał mój syn była główna melodia z "Piratów z Karaibów" opracowana na poziom początkującego. Z takim zacięciem i zapałem na pewno nie grałby niczego z podręcznika Klechniowskiej... A jak się nauczycielowi chce to i wiele dla uczniów zrobi. Na przykład spisze ze słuchu wymarzony utwór z płyty...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uspokoiłaś mnie Agajo. Bo gdzieś się tam obwiniałam, że może za mało wytrwała byłam, za mało zdyscyplinowana itd. Wniosek z tego, że moja mama zrobiła dobrze. Szkoda, że w okolicy nie było innego nauczyciela :)

      A poza tym w tym wpisie praktycznie odkryłaś mój cały cdn ;)))

      Usuń
  7. Nigdy bym nie wpadła na świecę woskową, genialne! A tak swoją drogą, to czemu ludzie bez cierpliwości, entuzjazmu i pedagogicznego podejścia uczyli dzieci?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :DDD
      to sem ja - Dosia :DDD

      a na Twoje pytanie nawet nie próbuję odpowiedzieć :(

      Usuń
    2. tak, też aż zazdroszczę tego pomysłu :)
      i to bardzo wygodnie mieć młodsze rodzeństwo - ja na moją też rózne rzeczy zwalałam :)

      Usuń
    3. niech żyją młodsze siostry ;)

      Usuń
    4. niech żyją!!! wypijmy za nie! : )

      Usuń
  8. Moja córka miała okropnie niesympatycznego profesora. Cóż, może bardziej adekwatne byłoby tu określenie "chamowaty". Miał zwyczaj obrażać studenta przy użyciu niewybrednych epitetów. Dziewczyna płakała i odchorowywała każdą lekcję. Na szczęście udało jej się profesora zmienić, choć ten pierwszy miał opinię skutecznego nauczyciela. Jednak prawdą jest, że charaktery uczonego i uczącego powinny być kompatybilne. W tak niesprzyjających warunkach nie sposób się bowiem czegokolwiek nauczyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dajże sposób ze skutecznym nauczycielem, dla którego są ważne tylko efekty, a przy okazji niszczy ludzi. Jakie są teraz w społeczeństwie konsekwencje takiego traktowania, to aż trudno ocenić, bo co mniej wrażliwy pewnie tak samo traktuje innych. Skoro ja dałem radę, to i inni dadzą. A jak nie, to...
      Współczuję serdecznie tego doświadczenia i gratuluję szybkiego rozwiązania sytuacji :)

      Usuń
  9. mam pianino
    i przeprowadzki za sobą
    wnieść pianino na pierwsze piętro, no no no!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. też mi się właśnie wydaje, że to był niezły wyczyn :)
      dlatego obstawiam imprezkę za szczęśliwy finał :)

      Usuń
    2. u mnie podobnego zabytkowego grzmota wnosili na drugie :)
      nawet pamiętam, co powiedzieli tragarze, ktorzy je wnieśni: to żeś pan,k.... , wymyślił!! drugi raz sie na to, k..., nie piszemy!! :)
      potem jeszce rozwijali temat, ale mama mnie wyrzuciła z pokoju :) :)

      Usuń
    3. podobne wiązanki leciały, ale udawałam, że języka tego nie rozumiem :)))

      Usuń
    4. mi może za bardzo uszy płonęły :)

      Usuń
  10. a za taką grzeczną Dosię Cię miałam :)))
    ale ja się często mylę...:P :) :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pomysłowa Dosia. Nie niegrzeczna :P

      Usuń
    2. trochę się bałam, ale tylko trochę
      pamiętam, że pani poskarżyła się mamie, ale mama tylko pogroziła mi palcem puszczając do mnie oko ;)

      Usuń
    3. najfajniejsze są takie upomnienia ;)
      Agajo ... masz rację.... mea culpa ... :) trzeba sobie przecież w życiu radzić :) i ja mam w plecaku życia kilka takich "pomysłowych" rozwiązań :)

      Usuń
  11. Dosiu, a może jakby nie ta niedobra kobieta,to może teraz na Twoje koncerty by Fariatki chodziły :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. an3czko - niektóre już nawet były ;P

      Usuń
    2. nieświadome! świadomie nigdy w życiu!!!gdybym ja była wiedziała,że będzie koncert...

      Usuń
    3. Basiu, spójrz na to inaczej - doskonale Ci się przy tym spało ;P

      Usuń
  12. Nasze pianino, to, co go już nie ma, wnosili żołnierze :) Brawo, Dosiu, za psikus, ale zabicie pianistki w Tobie to zbrodnia. Może jakieś następne wcielenie, może choć spróbujesz? Ja rozważałam jakieś klawisze chociaż, co to słuchawki i nikt mnie nie musi słuchać, ale jakoś ciągle się nie składa...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)))
      właśnie - brakowało mi tego określenia - czasami trzeba nazwać rzeczy po imieniu - to była zbrodnia!!!

      Usuń
  13. a swoją drogą to niedawno miałam refleksję, że ci sąsiedzi to swoje przy mnie, przez te 8 lat przeżyli.... blok z wielkiej płyty to pewnie slyszeli po dwie klatki w każdą stronę :) a, nie obrażając nikogo, na melomanów i miłosników Bacha, Rachmaninowa, nie mówiąc już o Bartoku, czy Szymanowskim, zdecydowanie nie wyglądali.... :) Jeden sąsiad nawet mamie raz wprost powiedział, że on to woli taką muzykę "Józek, Franek" niż to, co im serwuję :) jak wymyślono disco polo to się trochę odegrał....

    OdpowiedzUsuń