Ferie minęły, nie wiadomo, kiedy. Ale trwały wystarczająco długo żeby się rozleniwić. Zarówno my rodzice, jak i dzieci, mieliśmy dzisiaj kłopot aby wywiązać się z obowiązku szkolnego i zdążyć punktualnie, na nieludzko wczesną godzinę do szkoły, czyli na 8. Chociaż wymieniony wcześniej obowiązek dotyczy tylko najstarszej naszej latorośli to pozostałe dwa niesforki także muszą się dostosować i gnać co sił w nogach do "dużego" przedszkola i do "małego" czyli do opiekunki, przemiłej zresztą kobiety.
Najgorsze jednakże było potem - po skończonym, w dniu dzisiejszym, obowiązku. Złość, furia, napady gniewu bo.... pani nakrzyczała, że gadałem, ...bo dużo zadane, ...bo paznokieć mi się złamał, bo... chcę balonika, bo... bo... bo.... wszystkiego i tak nie pamiętam.
W tej ich złości przypomina mi się, jak ja też nie lubiłam, tych momentów, kiedy wracało się do szkoło po takim nijako długim odpoczynku. Rozumiem ich doskonale. I wcale nie myślałam, że kiedy już nie dotyczy mnie ta szkoła, przedszkole, negatywne uczucia z nią związane znowu zostaną wzmocnione. Ciągle nie lubię szkoły, może nawet jeszcze bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz