poniedziałek, 31 marca 2014

porażka pozytywnie


Wróciłam właśnie z próby chóru. Ćwiczymy, próbujemy, powtarzamy. Na nic wysiłki - opadamy!!!

Zdarza się, że chór opada. To znaczy, że zaczyna śpiewać utwór w danej tonacji, a kończy trochę niżej. Z reguły pół tonu, ale zdarza się, że i więcej. Więcej opada wtedy, gdy utwór ma kilka zwrotek, albo jest powtarzany kilkakrotnie i popełnia się błąd w tym samym miejscu.

No więc ćwiczymy, śpiewamy, a i tak opadamy. Chórmistrz szuka winowajcy! Śpiewamy więc takt po takcie, nutka po nutce. Jest! Dorwał winowajcę (winowajca był kilkuosobowy, bo to cały głos) i mówi: "To w tym miejscu, na tej nutce jest nieczysto i potem już wszystko idzie niżej, opadamy, ale ... to dobrze świadczy o Was (znaczy się o chórze), że się nawzajem słuchacie i wszyscy się dostosowujecie, a nie dajecie pojedynczym się wybijać i tak naprawdę fałszować!"

Czyż to nie cudowne?
Skupić się na tym, co pozytywne, a nie na tym, co złe?

sobota, 29 marca 2014

wysoka poprzeczka

Nastała cisza.
Z jednej strony dobrze, z drugiej trochę szkoda.
Przez chwilę w domu roiło się od dzieci, które przyszły celebrować wraz z nami szóste urodzinki Naszej Średniej Niesforki. Miałam wrażenie, że w pewnym momencie zrobiło się ich trzy razy więcej niż było zaproszonych. Ale pewnie mi się tylko wydawało :)

Ogarnięcie wszystkiego było możliwe tylko dlatego, że wsparła nas Ta, której imieniem została nazwana nasza brzoza przed domem. Ma w sobie dziewczyna ten dar, że w mig nawiązuje kontakt, ogarnia dzieci od najmniejszych po te większe i jeszcze większe. I jest Idolką Naszej Niesforki. Gdy Niesforka tworzyła listę gości, to pierwszą, którą wymieniła była właśnie Ona! I właściwie mogła pozostać jako jedyna. Jej obecność, choćby tylko Jej, jest po prostu gwarancją udanej imprezy. (Zastanawiam się, czy nie poprosić Jej o animowanie mojej imprezki urodzinowej ;P)

Podczas zabaw wymyślanych przez wspomnianą animatorkę, Średnia Niesforka miała za zadanie rozpakować jeden ze swoich prezentów i go przynieść do pokoju, w którym się bawili. Rozczuliłam się widokiem, gdy Niesforka usiadła na podłodze przy nas i zaczęła wykonywanie zadania, a niemal od razu dołączył do niej Najmłodszy Niesforny Aniołek żeby jej pomóc. Tak się zajęli tym rozpakowywaniem, pomaganiem sobie, rozmową, że chyba przez moment zapomnieli właściwie po co tu przyszli. Dobrze się ze sobą poczuli w swoim towarzystwie, czuć było między nimi tę silną więź charakterystyczną dla zżytego ze sobą rodzeństwa.

Ale największym hiciorem tej imprezy to był tort!

Ponieważ Średnia Niesforka wykazuje niezwykłe zamiłowanie do gotowania, pieczenia, a co najważniejsze, wymyślania własnych przepisów, to postanowiłam, że tym razem tort będzie własnej roboty.
Ale że wczorajszy dzień był przedziwnie zakręcony, to jedynie przygotowałam wcześniej półprodukty (upiekłam biszkopty, przygotowałam poncz, galaretkę) i poszłam na drugą część drogi krzyżowej, czyli nagrywania kolęd ciąg dalszy. W przygotowaniach do imprezy zastąpiła mnie nasza koleżanka, z którą Niesforka czasami kucharzy i taki oto efekt zastałam po powrocie do domu:


   W życiu jeszcze sama tortu nie zrobiłam, a nasza sześcioletnia Niesforka i owszem! I muszę Wam powiedzieć, że był to jeden z lepszych torów dla dzieci, jakie jadłam. Gdyby był w wersji "tylko dla dorosłych" to byłby po prostu najlepszy!

Właściwie to stwierdzam, że poprzeczka jest, jak dla mnie, zbyt wysoko zawieszona, a ja i tak nie dorównam córce. Po co się więc jeszcze bardziej stresować :P
Tortu nigdy nie zrobiłam i pewnie już nie zrobię.


Nastała cisza.
I dobrze, bo już zmęczona jestem, a szkoda dlatego, że - jak to określił Najstarszy Niesforny Aniołek - dzisiejsza impreza urodzinowa była po prostu odjazdowa!

chłodzenie towarzystwa przed pójściem do domu ;P

Wszelkiego dobra, Kochana Córeczko!
Dobrze, że jesteś!

czwartek, 27 marca 2014

koszmar

W naszej okolicy, mimo że czas płynie równie szybko, jak w innych częściach świata, to jednak jakby trochę zwalniał na ulicach. Stwierdzam, że mam dużą frajdę z prowadzenia auta. Jeździ się tu płynnie, bez większego stresu.

Gdy w tygodniu jestem w moim ulubionym Wroclove, to wtedy doznaję szoku. Kierowcy nerwowi, trzeba się orientować. Szok! (Zapomniała już, że taki styl jazdy jest możliwy).

Kiedy niedawno odwiedzili nas znajomi z Warszawy, a wcześniej przez tydzień byli we Wroclove, to z zachwytu wyjść nie mogli, jacy mili i uprzejmi są kierowcy w tym najpiękniejszym mieście na świecie. Wydawało mi się, że się im tylko wydaje! I trwałam w tym przekonaniu aż do naszej ostatniej wizyty w stolicy.

Chociaż bywamy w mieście stołecznym, to jednak stwierdzam, że ten ostatni raz, z punktu widzenia kierowcy (dokładniej pasażera, który również mógłby być kierowcą, a cieszył się jak dziecko, że nie musi), był koszmarem!

Nie wiem, co się stało warszawskim kierowcom, ale takiej irytacji, przepychania, agresji, braku empatii czy jakiegokolwiek zrozumienia dla kogoś, kto dokładnie nie wie, jak trzeba jechać, na którym pasie się ustawić, żeby właściwie zjechać, obojętności względem pieszych, ale też wrogiego spojrzenia pieszych na wszystkich kierowców, braku zrozumienia dla sytuacji na drodze, dawno już  nie widziałam (wcześniej widziałam coś takiego w Chinach, Egipcie i Meksyku, ale wydawało mi się, że z tak odległych krajów takie nawyki do nas nie dotrą).

Przykre.
Zdaje się, że działa tam prawo "podaj dalej",  i to zdecydowanie to pierwsze. A szkoda.

Współczuję Wam, Drodzy Krajanie, w stolicy. Pewnie wcale nie jest Wam przez to lżej i lepiej, a tylko się w złości nakręcacie.
Życzę wszystkim dobrego dnia!


niedziela, 23 marca 2014

".....proszę nie wchodzić!"

Czasami wyjeżdżam na szkolenia z moim Prezesem, a czasami Prezes zabiera mnie ze sobą. Gdy razem się szkolimy, to się szkolimy, a gdy on się szkoli, a ja nie muszę, wówczas mam czas dla siebie ;) Wieczorami natomiast, korzystając z tego, że dzieci w domu są dobrze zaopiekowane wybieramy się... na randkę :)

Weekend więc minął mi nadzwyczaj atrakcyjnie, bo właśnie na takim szkoleniu byłam w Warszawie. Ponieważ zakwaterowani byliśmy w hotelu, który jeszcze niedawno stanowił istny relikt przeszłości, a Mojemu DrOgiemu Mężowi kojarzył się z serialem 007, a na naszych oczach przechodził sprawną metamorfozę wewnętrzną, którą byłam zachwycona.  Nie mogłam się jednak oprzeć, aby w późnych godzinach wieczorno - nocnych nie podejść do Grobu Nieznanego Żołnierza, który był tuż obok. Doznałam tam podwójnego szoku. Pierwszy to to, że wartę pełnią tam nawet w nocy, a drugi to taki, że żołnierze milczą i nie reagują na zaczepki innych, no chyba że do ... Dosi, która pewna, że można, uczyniła dwa kroki za dużo i usłyszała stanowczy głos jednego z trzymających wartę: Straż wartownicza, proszę nie wchodzić!

No chyba mam szczęście, że ze szkolenia jednak wróciłam :)

środa, 19 marca 2014

w bałaganie :)

Że nie ogarniam, to wiadomo.

Szafy opustoszały. Wszelka garderoba albo leży pod pralką, albo wisi na suszarce, albo zwinięta w kłębek leży na sofie. Właściwie szafy nam nie są potrzebne.

Mimo że zmywarka działa non stop, zlew pełen naczyń.

Kurz wytarty (zaraz kiedy to było - może lepiej nie przypominać sobie), niezbyt dobrze czuł się na niebieskiej szmatce i niespodziewanie powrócił na dawne miejsce.

Światła w pokoju coraz mniej, bo klosze, mimo że kryształowe, już go nie przepuszczają.

Parę dni temu ledwo zauważyłam, że na oparach jeżdżę i w ostatniej chwili zdążyłam zatankować.
A dzisiaj wybrawszy się do miasta na zakupy, po wyborze pierwszych artykułów przy kasie stwierdziłam brak jakichkolwiek środków i sposobów zapłaty, gdyż portfel pozostał na półce w domu. A w nim również dokumenty :)

Jeszcze nigdy tak przepisowo do domu nie wracałam ;P

Można by jakiś odcinek doskonałej pani domu u mnie nakręcić, bo stan ogólny włości się do tego nadaje, ale szkoda mi czasu, bo tematów do rozmowy i potrzebę przebywania z innymi mam teraz  zbyt dużą, żeby energię na sprzątanie marnować :)

I dobrze mi z tym.





piątek, 14 marca 2014

zdarte gardła gratis

Chociaż jest Wielki Post, piątek do tego, więc i Droga Krzyżowa, to zwołał nas wieczorem nasz Chórmistrz na dodatkową próbę. Zrobił krótką rozśpiewkę i kazał śpiewać... kolędy. Może lepiej nie wnikać, czy zna się na kalendarzu liturgicznym ;P,  no ale skoro Chómistrz każe, to chór śpiewa.

Przeprowadził nas później do kościoła, gdzie specjalistyczne mikrofony były porozstawiane  i zaczął dyrygować. Włączył się do tego pan operator skomplikowanego sprzętu i zaczął nagrywać. I wtedy rozpoczęła się... droga krzyżowa.

Zaczęło się od szeleszczących kartek, za głośnych oddechów, albo ich braku, a później to już tylko dołożyć można było nierówne tempo, "opadanie", dykcję, nierówne końcówki, przejeżdżający autobus, szeleszczącą kurtkę, za mocne basy, za słabe alty, mało delikatne sprany, zagubione tenory, za ciężką wagę ;P. No jak kolęda może tonę ważyć?

Gdy pan, po trzecim powtórzeniu jednej kolędy, podszedł do organów i stwierdził, że wdarła się tu jakaś sekunda między alty a tenory, zgromiony został przez soprany, że to już wcale nie są sekundy a długie godziny. A na dodatek, wcale nie chciał się dać namówić, aby dla przykładu z sopranami lekko, dźwięcznie i miarowo śpiewać.

Podobno połowę udało nam się nagrać. Czeka nas więc jeszcze jedna taka droga krzyżowa.

Nogi nam zmarzły, kręgosłupy rozbolały od długich godzin stania, ale Chórmistrz, który mógł sobie podsłuchać na słuchawkach wybranych, końcowych wykonań jest  bardzo zadowolony. A my, mimo gratisu w postaci zdartych gardeł, nie możemy się już doczekać naszej pierwszej płyty ;) Chociaż premiera będzie pewnie za rok.

wtorek, 11 marca 2014

układam na nowo

Ten Wielki Post rozpoczął się u mnie jeszcze w karnawale. Kolejny pogrzeb w rodzinie, trudne doświadczenia Przyjaciół, rekolekcje w parafii, choroba Mojego DrOgiego Męża (na szczęście mamy już ją za sobą :), sytuacja w pracy.
Do tego pozwoliłam sobie na to, aby źle myśleć o samej sobie, co w prosty sposób prowadzi do zdołowania, zamknięcia w sobie. To efekt tego, że zostało mi kiedyś odebrane, w sposób nieprzemyślany, bezsensowny, nie wnikam, czy świadomy, moje dobre imię.

Zastanawiam się, ile razy w tej swojej codzienności, bardzo świadomie albo nawet nieświadomie, ja odbieram komuś dobre imię. Przecież każdy ma prawo do dobrego imienia. Na ile oszczerstwa, niedomówienia, chęć odwetu, dogadania, wyśmiania, dokuczenia, wpłynęły na życie drugiej osoby powodując u niej podobny stan. Zupełnie niepotrzebnie.

Układam się więc na nowo zainspirowana tym, co znam od lat. A o tym tu.


wtorek, 4 marca 2014

męska gorączka

Ciężki dzień miał dziś Mój DrOgi Mąż w pracy. Wiele się działo, co chwila musiał się kontaktować ze swoim prezesem, coś konsultować, doradzać, sprawdzać. Jak to po urlopie, spraw tysiące do załatwienia, dwa miliony do ogarnięcia i mała chwila relaksu dla siebie. Na basenie.

Ale, gdy zmęczony i wykończony wracał już z pracy, zadzwonił jeszcze do mnie, że chętnie by z tego basenu zrezygnował, bo ma już dzisiaj wszystkiego dość.

Tonem łagodnym acz stanowczym zachęciłam go, aby jednak nie rezygnował, wszak zrelaksuje się tam, zresetuje, odpocznie nim Niesforki obskoczą go w domu (to przecież druga zmiana ;).

Miałaś rację - zakomunikował mi po powrocie - w basenie to takie proste myślenie: wdech - wydech!

(Kto jak kto, ale ja nie miałabym racji? ;P)

Tyle tylko, że nie miałem siły pływać dłużej niż pół godziny. Drugie pół się masowałem, a że zmarzłem (O! toż tam woda bardzo ciepła jest na tych masażach!) to żeby wyjść musiałem się zagrzać pod prysznicem, bo aż dreszcze miałem.

Jakiś czas później przybiega do mnie Najstarszy Niesforny Aniołek z prośbą o termometr dla Tatusia.

Upsss... Co tu dużo mówić: Niezły coach ze mnie. Zmotywować do wysiłku potrafię nawet chorego! ;)
A gorączka, nawet nie męska*, zwaliła z nóg MDMa na tyle skutecznie, że na ostatnie spotkanie śladami Apokalipsy musiałam pójść sama. Co zresztą uczyniłam z radością wielką (nie dlatego, że sama, a dlatego że ostatnie) i cieszę się, że jest już ono za nami, choć wcale to nie oznacza, że tak szybko o nich zapomnę. Tej księgi Pisma Świętego nie da się tak po prostu zapomnieć.

* Powszechnie wiadomo, że prawidłowa temperatura ciała człowieka wynosi 36,6°C. Gorączka męska jest trudna do opanowania i powodująca totalną niemoc mężczyzny. Rozpoznaje się ją, gdy temperatura ciała mężczyzny przekroczy krytyczną wartość 36,7°C.