środa, 30 maja 2012

miasto spotkań

Jak się dzisiaj okazało, należę do tej grupy osób, które nie przepuszczą żadnej okazji, aby ........ wyrwać się do Wrocławia.

Tą okazją było szkolenie, na które wybrał się Mój Drogi Mąż, a ja wraz z nim. To znaczy, on na szkolenie, a ja w miasto. Oczywiście nie sama. Miałam szczęście, że chwilę wolnego czasu miała Okruszyna i ona zabrała mnie na pyszną kawę do Starbuks'a, a potem na spacer po okolicy, dobrze mi znanej i bardzo lubianej, a na koniec jeszcze pysznie nas nakarmiła.

Niesamowite było to, że na jednej ulicy, dostrzegły mnie dwie inne, bardzo bliskie mi, osoby.
Jedną z nich była moja Mama, która dzwoniąc do mnie i z niedowierzaniem się dopytując, czy to mnie właśnie minęła, uświadomiła mi to jednostronne spotkanie. (Jechała akurat tramwajem, kiedy dostrzegła mnie przy Hali Targowej). W pierwszej chwili zamarłam i nerwowo się oglądałam, czy po prostu z obojętnością koło niej przeszłam. Więc szok z tego spotkania był obustronny, bo ona się mnie w tym miejscu nie spodziewała, a ja już myślałam, że zaczyna być ze mną bardzo źle, skoro ludzi na ulicy nie poznaję, zwłaszcza Mamy. Niespodziankowe spotkanie.
Drugą z nich był sam Jezus Eucharystyczny w kościele u Dominikanów. Tu szok był raczej jednostronny, bo to ja zapomniałam o tym, że w tym miejscu jest kaplica adoracji. Na szczęście Okruszyna pamiętała, a On jakby na mnie cały dzień tam czekał. Cudne spotkanie.

Właściwie, to dziś rada jestem z tego, że mieszkamy w "jednogodzinnej" odległości od Wrocławia, że robiąc sobie krótkie, od czasu do czasu, wypady mogę się cieszyć tym miastem, nie dostrzegając jego mankamentów. Zresztą na pewno ich nie ma. Niemożliwe.
No i po dzisiejszym dniu nie mam wątpliwości, że Wrocław to miasto spotkań ;)

wtorek, 29 maja 2012

"bycie-ze-sobą" terapia

Liczne zabawy dnia wczorajszego tak mnie przyćmiły, że zapomniałam zachować "ku pamięci" dwa obrazki z minionego weekendu.

Po sobotnim spotkaniu szkoleniowo-warsztatowym, dla mnie emocjonalnie bardzo trudnym, wraz z jedną z rodzin,  wybraliśmy się do meksykańskiej knajpki (niestety nie tej naszej ulubionej a jej filii) poddać się "bycia-ze-sobą" terapii, zwłaszcza ja, niezwykle w tym dniu, tej terapii, potrzebująca.
.
Gdyby nie to, że zastrzegliśmy sobie podanie wszystkich dań jednocześnie, to pewnie byśmy się najedli wybranymi przysmakami, a tak, doświadczyliśmy czegoś w stylu "rozmnożenia chleba", gdyż z powodu awarii i braku prądu w całej okolicy, rozsmakowaliśmy się w zimnych przekąskach i jednym gorącym daniu, które pierwsze trafiło do pieca i tylko z powodu długo utrzymującej się tam wysokiej temperatury, mogło "dojść". Za to wszyscy z rozkoszą i radością degustowali proponowane przez Mojego Drogiego Męża drinki.

Nie wiem dlaczego się tak stało, że nie uciekliśmy z tej knajpki, kelner nawet dał nam do zrozumienia, że będzie to dla niego jak najbardziej do przyjęcia, jeśli zechcemy zmienić lokal. Właściwie to źle piszę, bo wiem dlaczego. Tak nam się dobrze razem zrobiło, a Boski nawet udowodnił, że brak światła w miejscu odosobnionym nie jest przeszkodą, aby się swoją obecnością po prostu cieszyć, a nie marnować czasu na szukanie nowego lokalu. Boski, w ogóle mnie mocno wzruszył, bo przybył do tej knajpki chwilkę spóźniony, gdyż zdobywał prezent dla swojej Mamy (w końcu był to Dzień Mamy), a ten stał się inspiracją na prezent dla mojej Mamy.

W niedzielę natomiast odwiedzili nas, po wielu miesiącach umawiania, Goergowie. Fajną tworzą rodzinkę. Zawsze uśmiechnięci, z fajnym poczuciem humoru. Pewnie o tym nie wiedzą, ale zawsze mnie zachwycali podejściem do dzieci. Mądrością z jaką je wychowują, cierpliwością jaką dla nich mają i łagodnością z jaką się do nich odnoszą. A gromadkę mają wcale nie małą, bo trzech muszkieterów i jedną ślicznotkę, ulubienicę, ze wszystkich znanych nam -nie naszych oczywiście;) -dzieci, Mojego Drogiego Męża i naszej Średniej Niesforki.
I jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, nie wiem kiedy, pół dnia minęło. To też była dla mnie terapia. Bezinteresowności i życzliwości poprzez spędzenie ze sobą chwili czasu.
Przyjeżdżajcie częściej ;)

poniedziałek, 28 maja 2012

ospa

Niesamowity dzień! Ile rzeczy można zrobić, gdy człowiek zmuszony do pozostania w domu.
Byłam już dzisiaj u fryzjera, posprzątałam, nauczyłam się piosenki, byłam na wyścigach samochodowych, ułożyłam 5 kompletów puzzli, wymyśliłam kilka piosenek (szkoda, że nie zdążyłam zapisać), no i poczytałam sobie wpisy na obserwowanych blogach. Dodam tylko, że ta wizyta u fryzjera zakończyła się kilkoma kołtunami.

A wszystko dzięki biedronkowej dziewczynce (Średniemu Niesfornemu Aniołkowi), która walczy z ospą. Towarzyszy nam Najmłodszy Niesforny Aniołek, który nie może się już doczekać, kiedy on sam będzie się mógł malować na biało (tylko nie to!). A my codziennie sprawdzamy, czy rzeczywiście nie nastąpiła taka konieczność. Póki co, nie.

A ja, w tym wszystkim, próbuję znaleźć konkretną chwilę dla siebie, a bardziej dla swoich służbowych obowiązków. I coś kiepko mi to wychodzi. Z jednej strony fajnie spędzony czas z dzieciakami, z drugiej, brak umiejętności i możliwości oderwania się obowiązków służbowych, które i tak mocno przeplatają się na codzień w życiu rodzinnym. Przez to też momentami się "zawieszam" i nie dociera do mnie, że właśnie się zmieniła zabawa.
I nic nie pomaga wystawiona przez lekarza opieka na dziecko.

Więc wracam do wspaniale upływającego dnia i włączam się teraz w tańce Niesforków, koniecznie w baletkach. Skąd oni mają te pomysły? Czy dlatego, że dwie głowy? We dwójkę raźniej? czy dlatego, że są po prostu dzieciakami?

czwartek, 24 maja 2012

zadanie

Kolejny dzień, naznaczony białymi plamkami na całym ciele Średniego Niesfornego Aniołka, mija bardzo szybko, a  miało być przecież tak dużo wolnego czasu.

W tym dniu miałam ważne zadanie do wykonania. Mój Drogi Mąż poprosił mnie, abym pojechała na pewną stację i wymieniła oponę razem z felgą, czyli właściwie całe koło. Lewe tylne, podobno dodał. Dla mnie to wszystko jedno jak się co nazywa, wiem, że aby autem można było szybko pojechać po bezpłatnej jeszcze autostradzie, to muszą być cztery koła i tyle na ten temat. Jeszcze w to się wpisuje nazwa kołpak, ale to, to  już chyba coś zbędnego.

Więc pojechałam na tę staję, a tam pan, który miał wszystko wiedzieć, pyta mnie, które to koło. Więc ja, mimo że koloru włosów nie mam wskazującego na to, że tak błyskotliwej odpowiedzi mogę udzielić, mówię mu na to, że nie wiem.
Kiwa z dezaprobatą głową i pozwala mi wjechać na stanowisko. Dodam, że wjazd jest niezwykle ciasny, jakby dla maluchów. I zajmuje się sprawą, a ja w tym czasie, oddaję się medytacjom na bliżej nieokreślony temat na ławeczce, oczekując finiszu sprawnie wykonanej usługi.
Rzeczywiście, nie zabrało im to dużo czasu, a miałam nadzieję na dłuższy relaksik. Wydaję zatem ostatnie zaskórniaki i wracam do domu.

A w domu Mój Drogi Mąż, witając mnie w drzwiach, pyta: co zrobili? Patrzę więc na niego jak wół na malowane wrota, patrzę na samochód - przecież wróciłam nim do domu, koła były i są cztery. Z niepewnością, bo może jednak czegoś nie dosłyszałam, odpowiadam, gotowa prawie do obrony: no przecież koło wymienili. Dla mnie sprawa załatwiona.
Okazuje się, że wymieniając koło, niezwykle ważne są dodatkowe informacje, np. co zrobili ze starą felgą i oponą. Tego nie rozumiem, do czego mi potrzebna ma być ta wiedza, przecież nie będę robiła specjalnej kolekcji w piwnicy. Na którą oś i z jakim innym kołem założyli nowe, czy pozostałe były również sprawdzone itp, itd.

No tak, przychodzi  baba do lekarza...........a nie, .......do wulkanizatora ;)

środa, 23 maja 2012

nanosekunda

Tyle spraw do ogarnięcia, zrobienia, wykonania. Dzielimy się z Moim Drogim Mężem obowiązkami na zewnątrz i wewnątrz domu, pilnując przy tym naszą Średnią Niesforkę, która zmieniła się w białą biedronkę. Ale jest dzielna.

Zauważam, niestety, że momentami się wyłączam. Jakbym nie wszystko chciała słyszeć, nie nad wszystkim mieć kontrolę. Jakbym chciała mieć wrażenie, że na wszystko mam czas i nic mnie nie goni, żadne obowiązki. Luzik.

I kiedy tak "odpływam" w drodze do domu z pracy, przekonuję się na "własnej skórze", na naukę przecież  nigdy nie jest za późno, co to jest i ile trwa nanosekunda.

A nanosekunda to: czas jaki upływa między zmianą światła na zielone, a wściekłym zatrąbieniem na ciebie przez kierowcę z tyłu.

Życzę jutro wszystkim spotkań z samymi kulturalnymi i cierpliwymi ludźmi. ;-)
Na pewno tacy są. To na przykład ja;) Taką chcę być. Mam nadzieję, że już od jutra.

wtorek, 22 maja 2012

relax i rechot

Relaksujemy się ze Średnią Niesforką. Robimy wszystko i nic. Gadamy o wszystkim i o niczym. Zmusiła nas do tego pani ospa, która od rana próbuje przystroić nasze dziewczątko w nowe cętki.
Właściwie to jestem bardzo rada, że mamy tego "przymusowego" czasu troszkę dla siebie. Czasami nie nadążam za jej tokiem myślenia, ale to mój problem, a nie jej. Mój, bo sama się ograniczam i narzucam sobie schematy. Mój, bo na relację z nią czasami brakuje czasu. A szkoda. Ona jest zachwycona tym, że mogła dzisiaj zostać ze mną w domu.

I przypomina mi się pewne stwierdzenie, przywiezione przez Mojego Drogiego Męża ze szkolenia antykryzysowego, że przeżytkiem zarządzania jest- zarządzanie czasem. To właściwie nic trudnego. Obecnie należy się skupić na: zarządzaniu sobą w czasie.
Dzisiaj miałam właśnie taką lekcję z zarządzania sobą w czasie. Ostatnio,  przy mocno napiętym grafiku zajęć, choroba dziecka spowodowała, że wypada się z toru wyścigowego i zjeżdża do boksu na regenerację. Na pewno mnie też potrzebną. I musimy się w tym odnaleźć.

A wieczorem, w ramach dalszego ciągu relaksu, Mój Drogi Mąż zabrał mnie na koncert ...  żab. Aby być bliżej natury i siebie, oczywiście.

niedziela, 20 maja 2012

różne perspektywy

z perspektywy sąsiadów:

Zapakowali się i wyjechali. Znowu. Zamiast coś zrobić z obejściem, bo tak wcale dobrze ono nie wygląda.
Cóż to? dopiero 2 godziny minęły i już wracają? Nie sami, przywieźli gości. Od razu imprezę robią na tarasiku. Impreza szybko się rozkręca, najpierw kawka, a potem i whisky i cygara.
A cóż to? Już gości wyganiają?
Znowu się pakują i wyjeżdżają.

.... po dwóch dniach:

Wracają.
Znowu nie sami?
Gości przywieźli. Sześć aut wypełnionych po brzegi dorosłymi i dziećmi. Znowu będą imprezować.
Jak można gości zapraszać, gdy nie ma wykończonego ogródka?

z perspktywy naszej:

Zupełnie nie będę się przejmować tym, że coś należy zrobić z naszym ogródkiem, nie będę się tym katować. Czekaliśmy na ten weekend od kilku miesięcy.
Najpiew na spotkanie w gronie przyjaciół tworzących wspólny projekt. Projekt, który działa od kilku miesięcy, a w komplecie się jeszcze nie spotkaliśmy. Projekt, który jest dla nas samych zaskoczeniem i my sami również jesteśmy dla siebie zaskoczeniem. Nawet chyba dużym zaskoczeniem.

A następnie na Dzień Skupienia Rodzin na Górze Świętej Anny.
Czas podsumowania roku pracy wewnętrznej i czas przebywania ze sobą, poznawania siebie, nawiązywania nowych relacji.

Na koniec małe, niestety krótkie, zdecydowanie za krótkie, spotkanie z zaprzyjaźnionymi rodzinami w naszym domu. Taka kontynuacja dni skupienia, tylko w formie towarzyskiej i nieformalnej.
Przez moment nawet zastanawialiśmy się z Moim Drogim Mężem, czy warto robić ogrodzenie. Okazuje się, że ogódek to doskonałe miejce do parkowania aut, gdy nas goście odwiedzają ;)
Jak to dobrze, że z ogrodzenia nie zrobiliśmy priorytetu i że go jeszcze nie ma.

z perspektywy gości:

No właśnie, jak to wygląda z Waszej perspektywy?
Jestem ciekawa.

czwartek, 17 maja 2012

blask reflektorów

Nie myślałam, że mnie to jeszcze spotka.
Kiedyś bardzo mi się podobało, zwłaszcza tuż przed.
Za kulisami, już w przebraniu, właściwie w kostiumie, z makijażem sceniczym (szminka koniecznie bell 19), doczepionym warkoczem, z szybszym biciem serca, bo jednak delikatna trema.
Ten epizod mam już zdecycowanie za sobą, na pewno nie szyją kostiumów na mnie, ale występy? czemu nie?

Więc nastąpi mój wielki powrót na scenę!!!
Co z tego, że w przedstawieniu dla przedszkolaków. Sztuka będzie o Smoku wawelskim. Role jeszcze nie są rozdane, a dla mnie to już chyba tylko ten smok pozostał ;) Nic to.
Ważne, że na scenie ;)

wtorek, 15 maja 2012

z czasem

Udało się.
Ta krótka wizyta we Wrocławiu wraz z Moim Drogim Mężem była mi niezwykle potrzebna. Tu wyraźnie widać, że trzeba się zmieniać. Spacerek po wrocławskim rynku, gdzie szum wody z fontanny, jak zwykle sporo ludzi, więc gwar i rozmowa z nowymi krasnalami (Ogorzałka i Popitka wcześniej nie znałam). Z jednej strony chciałoby się wracać do tego miejsca i zastać takim, jakie się ostatnio pozostawiło, ale tu ciągle się coś zmienia, a zmiany te są zaskakujące i cieszą mnie. Nie ma zastoju. Za każdą wizytą jest coś nowego i za każdym razem zostają naładowane moje tęskniące, za tym miastem, akumulatory.

Jestem tak entuzjastycznie nastawiona do tego miejsca, że nie przeszkadzają mi zakurzone kamienice. Przecież już kilka lat upłynęło od ich odświeżenia i pewnie będą szykować kolejne remonty.
Dostrzegam oblicze kryzysu w knajpkach kawiarniano-piwnych, gdzie, chociaż klientów nie ma zbyt wielu,  to jeden ekspres do kawy w kawiarni, która samą nazwą zachęca do wypicia kawy, nie wystarcza, aby obsłużyć kilkoro klientów w czasie krótszym niż 15 minut.

Nasza ulubiona knajpka też się zmienia. Meksykańska. Klimat tego miejsca też tworzą ludzie, a tam nie mają tam ostatnio szczęścia do kelnerek i kelnerów. Jednakże kucharz zawsze dobry. Można na niego liczyć. To mi wystarczy, aby młodą, nieopierzoną pannę, której brak cierpliwości do ludzi, znieść i życzyć jej wszystkiego dobrego.

W tejże, naszej ulubionej, knajpce, w toalecie (hihihi), znalazłam pewne zdanie:
"Ludzie nie dlatego przestają się bawić, że się starzeją, lecz starzeją się, bo się przestają bawić."   Mark Twain
Już nawet nie o tę zabawę chodzi, którą bardzo lubię i nawet świetnie się poczułam w zabawie w podchody z ośmiolatkami, ale o nastawienie. Ciężko mi samą siebie znieść, gdy zaczynam marudzić, zrzędzić i krytykować. Gdy się okopuję tylko w to, co znam i zamykam na to, co nowe. Gdy tylko oczekuję, a mało daję z siebie.

Z czasem lubię to miasto jeszcze bardziej, bo wiem, że gdyby nie te ciągłe zmiany, renowacje, innowacje, to szybko zrobiłby się z tego zaścianek.

poniedziałek, 14 maja 2012

sentymenty

Dzisiaj tylko zmienię sobie kreację, gdyż zmiany są ważne (podobno).
W kwestii blogowej mało się na tym znam, ale popróbować można.

A zmęczona ostatnim weekendem jestem okrutnie i jakaś taka mało kojarząca.
Może jutrzejszy krótki wypad do Wrocławia postawi mnie na nogi i doda skrzydeł. Może uda mi się Mojego Drogiego Męża wyciągnąć na mały spacerek po wrocławskim rynku? Chyba dawno mnie już tam nie było i potrzebuję doładować akumulatory.
Jak ja lubię to miasto.


niedziela, 13 maja 2012

zaangażowanie

Organizacja przyjęć urodzinowych dla ośmiolatków wcale nie jest łatwa. Zwłaszcza, jak jubilat zaprasza pół, wcale nie najmniejszej, klasy.

Dziewczynki, wystrojone, mogłyby bawić się w spokojne królewny, ale chłopców energia rozrywała. Całe szczęście, że pomógł nam przyjaciel Pablo, który już trzeci rok podejmuje się roli kaowca.
Tym razem przygotował podchody. Pół naszej okolicy wyległo przed domy sprawdzając, cóż takiego wielką, szybką i głośną gromadą wyprawiamy. Grupa prowadząco-uciekająca, w skład której wchodził Pablo ze świtą sześciu grzecznych dzierlatek, ku zaskoczeniu wszystkich dorosłych, bardzo zaangażowana i zaaferowana, a grupa poszukująco-goniąca składała się z dziesięciu chłopców i mnie, ledwo za nimi nadążającej. Chłopaki - łobuziaki gotowi byli wejść na każdą latarnię, wystraszyć każdego psa, przekopać obcą posesję w celu odnalezienia ukrytej wiadomości. A wszystko to w tempie większym niż ekspresowym.

Zabawa w podchody wszystkim się podobała, a ja niezwykle się cieszyłam, ze 1,5 godziny mieliśmy z głowy i miałam nadzieję, że biegi przełajowe zabrały im trochę tej energii i może będzie troszkę więcej spokoju. A tu - były tego następne konsekwencje. Dzieciaki natychmiast pochłonęły ogromne ilości kiełbasek z grilla, które, na szczęście, zdążył Mój Drogi Mąż przygotować. A po posiłku znowu nabrali, nie wiem czy nie zdwojonej, energii. Na szczęście mamy dużą piwnicę, która posłużyła za salę gimnastyczną. Ciekawam, co by na to powiedzieli rodzice tych dzieciaków, gdyby się dowiedzieli, że dzieci trzymaliśmy w piwnicy ;)

Wdzięczność moja jest ogromna dla młodzieży, trzech chłopaków, dzieciaków naszych znajomych, którzy przyszli z młodszym rodzeństwem i wymyślali im zabawy i sprawowali nad nimi pieczę. Chociaż to dopiero czternastolatkowie, to mają do tego niezłą smykałkę

Niektórzy goście dawali z siebie wszystko, a gdy pierwsza mama przyszła, zdecydowanie przed czasem,  odebrać swoją zgrzaną pociechę, poczułam gromy z jej oczu na sobie i chyba niewiele pomogło przygotowanie ubrania do przebrania. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie nas mógł odwiedzić :)

Z mojego punktu widzenia, to było dość wyczerpujące, ale gdybym mogła uczestniczyć razem z nimi w tych urodzinach, to byłabym zachwycona. Może to brzmi nieskromnie, ale jestem niezwykle zadowolona z organizacji tego przyjęcia.
Daliśmy z siebie wszystko.

czwartek, 10 maja 2012

odpoczywam

Przez małą chwilkę wydawało mi się, że odpoczywam. Że odpoczywam po dwóch dniach funkcjonowania na podwojonych obrotach. Podwojonych, dlatego że Mój Drogi Mąż szkolił się w naszym imieniu ;) w Hotelu SPA przez dwa dni, więc doszły mi dodatkowe obowiązki. A szkolenie na temat kryzysu gospodarczego, wcale nie wydawało mi się interesujące, więc zdecydowałam, że będę zapobiegać powstawaniu kryzysu w relacjach z Niesfornymi Aniołkami i w związku z tym pozostanę w domu.
Ale jakież to dla mnie jest trudne, kiedy sama muszę rano odstawić ferajnę do placówek, tak aby się nie spóźniły na zajęcia wnikające z obowiązku. Dla mnie masakra. O! takie chwile powodują, że co jakiś czas, przypominam sobie, zauważam i  zaczynam na nowo doceniać te "drobne" sprawy, które bierze na siebie mąż i którymi w ogóle nie muszę się przejmować.
Na szkoleniu podobno mówiono nie tylko o samym kryzysie, ale też o przetrzymaniu i wychodzeniu z kryzysu. Właściwie to ja powinnam pojechać na to szkolenie, bo w zakresie kryzysu naszej branży, w moim dialogu wewnętrznym, do głosu dochodzi zdecydowanie pesymista i wyłącza mi się chęć walki i reagowania na zmiany. Wystarcza mi i tak "walka" w gospodarstwie domowym.  A po takich dwóch dniach, gdzie zmuszona do samodzielnego funkcjonowania w domu i w pracy, jestem jeszcze bardziej wypruta. I dlatego po południu, z przyjemnością, odpoczywam na naszym tarasiku ciesząc się, że nasze Niesforki same rozplantowują zbyt stromą górkę, nie mogąc doczekać się specjalisty od architektury krajobrazu ;) Może jednak ogródek to fajna sprawa;), a odpoczynek na tarasiku - krótka chwila a cieszy.

A w bilansie spraw domowych rzecz się ma następująco:

po stronie pozytywów:
-Średni Niesforny Aniołek ma nowiutką różową plombę - dzielna dziewczyna i oczywiście dzielna Pani doktor Dżastina.
- W całym zamieszaniu zapomniałam o tym, że Niesforka ma wyjście do teatru, a ja ją po jakiś gabinetach gonię. Ale zdążyłyśmy i dowiozłam ją na miejsce. Mam nadzieję, że zostanie jej wybaczone, że teatralną kreacją były spodnie moro.
- Najmłodszemu, po licznych procedurach biurokratycznych, dyskusjach z nim samym, a ma chłopak już gadanę i argumenty sypie z rękawa, udało się ściągnąć szwy - Trwało to dokładnie 43  sekundy, ale chodzenia wokół tego było 2 dni.
- zaproszenia na imprezkę urodzinową Najstarszego i Najmłodszego Niesforka rozdane, więc szykuje się zabawa.

a po stronie "negatywów" :-)
- rozbita szyba w szkole (na szczęście tylko w portrecie patrona, tak mi Najstarszy powiedział, ale sam nie wie, kto to jest. I wstyd się przyznać, ale ja też nie wiem). Niestety, trzeba będzie zapłacić.
- uwaga w zeszycie, pozostawionym w szkole może przypadkiem, za zbyt dobitne i z użyciem siły, wyrażenie swojego niezadowolenia i frustracji wobec kolegów, którzy Najstarszego Niesforka zignorowali w zabawie - ma chłopak fantazję - wyskoczył sam na trzech.
Ponieważ zostaliśmy tą informacją zaskoczeni na sam koniec dnia, więc postanowiliśmy pozwolić opaść emocjom do rana. I wracając do pozytywów, okazuje się, że wiedza przywieziona przez Mojego Drogiego Męża ze szkolenia o kryzysie, pomaga nam dzisiaj zrozumieć przyczynę i skutek tego zachowania. Teraz "tylko" to musimy przetłumaczyć na język ośmiolatka.
I teraz idę już naprawdę odpoczywać.




wtorek, 8 maja 2012

co z majówką?

Niedowiary, już tydzień minął od powrotu z kwietniowej majówki. I choć tyle rzeczy się wydarzyło w międzyczasie, to i tak ciągle nią żyjemy.

Bo cieszymy się ze wspólnie spędzonego czasu ze Wszystkimi (jak to określiła nasza znajoma na FB). Wszystkimi regularnie spotykanymi i tymi, z którymi się widujemy raz na rok albo i rzadziej.
Miło jest obserwować jak ludzie się zmieniają, dzieci dorastają, relacje się pogłębiają, niektóre zadziwiają. Wspólne łażenie po górkach, oglądanie jaskiń. Tu, znowu mnie zaskoczyły nasze Niesforki, bo każde z nich inaczej to przeżywało. Najstarszy był bardzo podekscytowany, wszystko robiło na nim wrażenie, rozpoznawanie stalaktytów i stalagmitów (i tak ciągle mi się myli który to, który), a także stalagnatów - te lubię najbardziej, bo wiem, że nie pomylę. Średnia Nisforka nie wytrzymała rejsu łódką po jaskini, gdy wszyscy się zaczęli się ekscytować głębokością pod nami ok 40 m. Nie powiem, robi wrażenie, a na niej piorunujące i już nie umiała opanować płaczu. Zastanawia mnie tylko skąd ona wie, że to jest naprawdę dość głęboko. Wzruszył mnie Najstarszy, bo bardzo chciał ją pocieszyć i zaskoczył mnie sposobem wyrażania się do niej i próbami pocieszenia jej niezwykle czuło i radośnie. Bardzo się nią przejął. Najmłodszy Niesforek natomiast chciał dalej pływać. On to polubił. Nie miał z tym żadnego problemu. Nie uległ też nastojowi młodszej siostry.

W ogóle to Najmłodszy Niesforny Aniołek wyjazd ten miał dodatkowo uatrakcyjniony. Odwiedził czeski szpital, ponieważ rozwalił sobie głowę. Spadł z ławki do tyłu i uderzył głową w krawężnik.
Chwilę wcześniej, czekając w samochodzie, jak się zbudzą Najmłodsze Niesforki oddawałam Najwyższemu cały nasz ten wyjazd i prosiłam o bezpieczeństwo na nim. I można by pomyśleć, że nic to nie dało.
A jednak myślę sobie, że bardzo dużo.
 Przede wszystkim upadł tak, że nie rozwalił potylicy, nie stwierdzono żadnego pęknięcia czaszki, rana o długości 4 cm została w sposób profesjonalny zszyta, a czeski doktor i cała ekipa w szpitalu na dyżurze była niezwykle miła i życzliwa.
Poza tym wzmocniło to więzi rodzinne. Dzieci, zwłaszcza Najstarszy Niesforny Aniołek, czując się bezsilnym i będąc bardzo przejętym, modlił się za brata, bał się w ogóle, że może tego nie przeżyć. A Niesforka, po powrocie, chciała go zagłaskać, aby mu pokazać, że bardzo mu współczuje i martwi się, że go to boli.
I Rodzina Okruszyny, która bez konieczności proszenia o cokolwiek, zajęła się dwójką pozostałych dzieci. A Andy szybko się wcześniej zorientował, gdzie jest pomoc, gdzie szpital, załatwił bandaż. Już nawet chciał nas wieźć do szpitala zapominając, że chwilowo jest pozbawiony uprawnień do prowadzenia samochodu. Wszystko bez słowa i z życzliwością. Jeszcze raz wielkie Wam dzięki.
A przede wszystkim dzięki za Bożą opiekę.

A teraz mamy małe problemy ze ściągnięciem tych dwóch szwów. Takie realia naszej służby zdrowia. Może uda się jutro;)

poniedziałek, 7 maja 2012

bliźniaki

Jako dziecko miałam pewne marzenie - mieć siostrę bliźniaczkę. Wyobrażałam sobie, jak się z nią bawię, jak razem chodzimy do szkoły i zmieniamy miejsca, gdy jedna czegoś nie umie albo jest nieprzygotowana.
Jak pomagamy sobie nawzajem..... I nigdy się nie kłócimy, tłuczemy, bijemy etc. Bajeczna sielanka. Ewentualanie bliźniaki jako rodzeństwo - już ja bym im powiedziała, jak mają funkcjonować;).
To moje marzenie wzięło się z tego, że fascynowały mnie dwie siostry z naszej klasy, a wcześniej jeszcze mama mojej przyjaciółki, którą namiętnie myliłam z jej siostrą, kiedy ta do niej przyjeżdżała. No i pewne rodzeństwo - brat i sistra, które pamiętam jak przez mgłę. Ale odwiedzałam ich we wczesnym dzieciństwie, gdy z Tatą przyjeżdżałam do Wrocławia. I doskonale się z nimi bawiłam. Jego obecnie bym nie poznała, ale wiem od niedawna, od ich rodziców, że otrzymał imię takie, jak mój brat, bo bardzo im się właśnie mój brat spodobał. A dziewczynka, po wielu, wielu latach, została moją Idolką.

A w życiu mam inną sielankę. Starszego brata i młodszą siostrę. Super układ.
Niestety, Sisterka wyemigrowała, a Brat jest tak zaganiany, że widujemy się zaledwie pare razy w roku.

Chociaż, mogę powiedzieć, że to moje marzenie o bliźniakach w pewnym sensie spełniło się. W naszej rodzince są bowiem bliźniaki. Dwujajowe. Z pięcioletnią różnicą wieku. I dzisiaj są ich podwójne urodziny.
Najstarszy Niesforny Aniołek skończył 8 lat, a Najmłodszy Niesforny Aniołek 3.

Wszystkiego Najlepszego Drogie Chłopaki.

I na dodatek wmieszany jest w to również nasz Średni Niesforny Aniołek. Ponieważ Niesforka jest starsza od swojego młodszego braciszka zaledwie 13 miesięcy, więc musieliśmy (i bardzo chcieliśmy) zaopatrzyć się w wózek dla bliźniaków. I przez prawie 2 lata regularnie w nim oboje jeździli. Na dodatek wózek ten był tak sprytnie skonstruowany, że z przodu jeździł z nimi jeszcze Najstarszy Niesforek. Więc nie tylko były dwojaczki a nawet trojaczki.
Jakiż to był piękny widok, gdy dumny tatuś wychodził z dziećmi na spacerek. Cała trójka w czarnym wozie - robiła wrażenie ;) A słychać ich było z bardzo daleka.
A chwile wytchnienia dla mamy - bezcenne.

I już od wczoraj świętujemy te podwójne urodziny. Obowiązkowo dwa torty! Każdy liczy swoje świeczki.
Happy Birthday! Dobrze, że jesteście!




sobota, 5 maja 2012

dostosowani

Dzwoniący telefon z rana, z wyświetloną Gagatką, może zapowiadać tylko zmianę planów. Oni niestety nie dojadą, pomimo trwających prawie dwa tygodnie przygotowań, ustaleń, układania planu dyżurów w miejscu, gdzie on - lekarz, niegdyś również nasz rodzinny, tak często towarzyszy ludziom w ich ostatniej drodze. On musi pozostać na stanowisku, na dyżurze, do dyspozycji i tyle. Szkoda. Poza tym miałyśmy sobie z Gagatką zrobić dzisiaj babski wieczór i wybrać na "Klimakterium" do pobliskiego Domu Kultury. Nie dość, że ona nie przyjedzie, to i spektakl przenieśli na inny dzień.

Więc my, pomimo tego, że mieszkamy w dużym domu to nie należymy wcale do domatorów i w tej nowej  sytuacji pakujemy się w tempie ekspresowym i ruszamy w odwiedziny do Okruszyny i Rodziny. Do miejsca, którego nie ma na mapie, przynajmniej na naszej w samochodzie. Nie dziwię się zresztą, że go nie ma, bo to przecież prawie raj. Przede wszystkim Anielskie towarzystwo a poza tym zielone przestrzenie, bo błękit samego nieba czasami zmieniał się w granat a czasami w biel. Cień śliwki i czereśni. Chrabąszcze. Ognisko.
I w tym miejscu nasz Najstarszy Niesforny Aniołek empirycznie doświadcza, dlaczego nie warto wyciągać z ogniska gołą ręką rozgrzanego pręta czy druta pozostałego po starej skrzynce. Na szczęście za długo nie zawraca sobie tym głowy, bo zabawa za płotem ze Skakanką i miejscowymi sąsiadami dużo ciekawsza. Jutro pewnie bąbelek mu i tak przypomni to, czego się dzisiaj nauczył.

Całe popołudnie zastanawiamy się czy deszcz nas dzisiaj również przegoni, ale nie dał rady. A gdy wyjeżdżamy to błyskawice widać z prawej i z lewej strony, ale do domu dojeżdżamy, można by rzec, że na suchej oponie. A burza i ulewa była podobno i tu, i tam.

Taki tylko jeden dzień, a przyniósł tyle niespodzianek.

piątek, 4 maja 2012

zaburzenia

Kilka dni nieobecności w domu, oderwania od obowiązków i aktywny wypoczynek spowodowały, że straciliśmy poczucie czasu. Dowiedzieliśmy się o tym w środę rano, gdy nikomu z nas nie przyszło do głowy, aby wystawić kubeł na śmieci przed dom. Zaskoczył nas dziwny hałas dobiegający z zewnątrz. W ostatniej chwili Mój Drogi Mąż zorientował się, że to chyba specjalny wóz do wywożenia śmieci przejechał omijając nasz dom i wybiegł za nim, ciągnąc kubeł za sobą. Panowie grzecznie na niego zaczekali, a na pytanie Męża, dlaczego wywożą śmieci we wtorek zamiast w środę usłyszał: Panie, ale dzisiaj jest właśnie środa!

W taki oto sposób zostaliśmy uświadomieni o nieubłagalnym upływie czasu.
Nie zmartwiło mnie to jednak za bardzo, bo to znaczyło, że za parę godzin przyjedzie do nas moja droga przyjaciółka od kołyski Katarina wraz z syneczkiem Franczeskiem (prawdziwe złoto, srebro, platyna, żywiołek, urwisek, wiercipiętek i nie wiem, co tam jeszcze). Przyjechali wraz z przyjaciółmi Monią, Krisem i ich córeczką z Krainy Czarów.
 Dobrze jest stwierdzić, że pomimo tego, iż kilka lat się nie widzieliśmy ciągle można miło spędzić wspólnie czas.

Ponieważ bardzo lubię, gdy wartościowi ludzie się ze sobą spotykają i otwierają się na siebie, to w czwartek powiększyło się jeszcze grono ludzi wspólnie marnujących czas do całkiem sporej gromadki i urozmaicony on został prądowymi opowieściami Capitana Morgan'a. Spowodował on, że przepony zaczęły pracować tak, że co chwila wybuchały salwy.... śmiechu. Nawet wśród tych, którzy ze względu na konieczność wytrwania w absolutnej trzeźwości z wyboru lub z konieczności prowadzenia pojazdów mechanicznych upajali się przywiezioną z wojaży czeską Kofolą.

A potem przyszedł deszcz i przegonił towarzystwo z tarasiku do domu. Zapowiadało się na solidną burzę, ale przeszła bokiem.

A nam było naprawdę odlotowo ;)

środa, 2 maja 2012

już z powrotem?

Pierwsza część długiego weekendu dobiegła końca.
Właśnie wróciliśmy.

Arturo rzeczywiście znalazł  na majówkę ( w kwietniu ;-)  ??? - nikomu chyba nie przeszkadza, że kalenarz u nas nie ma większego znaczenia) miejsce doskonałe i rzeczywiście była to promcja, bo pogoda dołączona w pakiecie, niemalże letnia, była faktycznie dodana. Nie umiejszając zeszłorocznej, całkowicie zimowej ze śniegiem i śnieżycami. Ciekawe tylko, czy taką zamawiał, czy też promocja była trefna. Może jednak lepiej pozostać w błogiej nieświadomości?

Najważniejsze, że tak jak ostatnio, to i teraz, nikomu nie chciało się wracać do domu, bo naprawdę było fantastycznie.
Wiele rzeczy się działo, ale o tym, chociaż późna kawa jeszcze działa i jednak dość męcząca droga, która wybiła z rytmu, to jednak później.
Jak to Czesi mawiają - Dobru noc.