czwartek, 29 marca 2012

nocna impreza

Już 4 lata minęły od momentu, gdy na sali wybudzeń w szpitalu, pochylony nade mną - znieczulolą od bliżej nieokreślonego pasa w dół,  mój Drogi Mąż, powiedział do mnie ściszonym głosem: Dosia, déjà vu! Ja już kiedyś to dziecko widziałem! Tak, nasz Średni Niesforny Aniołek w dniu urodzin był bardzo podobny do naszego Najstarszego Niesfornego Aniołka w dniu jego narodzin.
Wspaniała osóbka trafiła do naszej rodziny! Niezwykła entuzjastka, do tego bardzo pogodna i empatyczna.

Dzisiaj odbyło się również jej przyjęcie urodzinowe, które zostało zaplanowane, z racji niekończących się chorób, na sobotę. Moja Mama obiecała przygotować specjalny tort na tę okazję, pyszne rogaliczki itp. Jednakże w sobotę prawie nikt nie mógł na nie przyjść. A dzisiaj zaplanowaną mieliśmy Mszę Św. w intencji naszej Jubilatki na 18. Prawie wszyscy więc wybrali opcję, odwiedzenia nas ok. 19 - na nocną imprezę urodzinową dla dzieci!
No i goście przybyli. Przyjęcie zostało przygotowane - nawet nie przypuszczałam, że tak sprawnie można zorganizować przyjęcie - mieć małe co-nie-co na stół i jeszcze wielki dom ogarnąć, bo przez dwa tygodnie ciągłego przebywania w domu, przestał on wyglądać reprezenatacyjnie. Jestem pełna podziwu dla mojego Drogiego Męża i dla mnie samej;)

Imprezka się udała, dzieciaki zachwycone i zadowolone. Nie wiem, jak niektóre pojdą jutro do placówek oświatowo-wychowawczych. Może będą miały wolne, tak jak nasze;)

A specjalny tort i tak przyjedzie w sobotę, może ktoś ma ochotę na małą imprezkę?
Zapraszamy!

środa, 28 marca 2012

koniec detoksu

Nareszcie,
odzyskałam komputer. Mam podłączenie do internetu, co prawda nie najlepsze, bo tylko przez greenconnecta, ale mam. Świat się przybliżył. To było jak kara!!! Widocznie zasłużona, chociaż nie wiem, za co.
Ostatnio dość często ponosimy różnego rodzaju konsekwencje za "przewinienia". Nawet pewna pani inspektor, przeglądając nasze różne dokumenty, rzuca przed siebie komentarze w stylu "trzeba będzie naprawić szkodę". W wolnym tłumaczeniu znaczy to tyle: trzeba będzie zapłacić;) A co tam - wacików najwyżej sobie nie kupię;)

Tych błędów, jak się okazuje, to całkiem dużo popełniamy. Nawet jak wyjechaliśmy na naszą upragnioną wycieczkę do Pragi, musieliśmy rozstać się z pieniędzmi, bo zaufaliśmy Krisowi Hołkowi. Kris nas tak poprowadził, że wjechaliśmy w ulicę, gdzie była tylko strefa dla pieszych i nawet jak już zorientowaliśmy się, że chyba jednak jesteśmy w niewłaściwym miejscu i już chcieliśmy naprawić nasz błąd, i zjechać tam, gdzie automobile mogą jeździć, to właśnie wtedy wyskoczył nam przed maskę, nie wiadomo skąd, policjant. Ponoć i tak potraktował nas, z racji bliskiego sąsiedztwa, bardzo łagodnie. Z uśmiechem i w białych rękawiczkach. Pokazał nam również, którędy możemy dalej jechać. I tak jadąc sobie dalej wjechaliśmy prosto pod wóz policyjny. Drugi policjant pewnie sam się zdziwił, ale był dla nas bardziej wyrozumiały i pozwolił nam spokojnie odjechać. A i tak nie dalibyśmy się wtedy, przecież zakupiliśmy, minutę wcześniej, specjalny bilet uprawniający nas do jazdy w strefie dla pieszych.

A to nasz pamiątkowy bilet ;)


wtorek, 27 marca 2012

w sieci

Od czwartku siedzę w domu z chorymi Niesfornymi Aniołakami. Już wszystkie są chore, a jeszcze na dodatek gorączka zaatakowała Dziadka.
Staramy się jak możemy, aby nie zwariować w tej izolacji, tym bardziej, że jesteśmy również odcięci od świata, bo komputer się zepsuł i nie mamy internetu. Nie przypuszczałam, że dostęp do sieci tak bardzo otwiera okno na świat i że jego brak tak bardzo ogranicza. Chyba jestem troszeczkę od niego uzależniona.
Brakuje mi normalnie kontaktu ze światem. Chciałby człowiek wiedzieć, co tam słychać u Okruszyny, albo kto dzisiaj zawitał w naszej Przystani.
Dzisiaj korzystam z tego, że mój Drogi Mąż postanowił zaopiekować się naszą gromadką, a mnie wysłał do pracy;) Zrobiłam to więc z wielką radością. Jak to fajnie jest pójść do pracy!
Niestety nie wiem, kiedy znowu w niej zawitam, bo mój Drogi Mąż przez kolejne dni musi się tłumaczyć pewnej pani inspektor, która nas kontroluje, a mnie pozostaje zabawa w Kapitana Haka w wielkiej bazie z krzeseł, kołder, koców i poręczy od schodów.
Stwierdzam, że warto czasami uruchomić wyobraźnię i przyjąć dziecięcą perspektywę. Naprawdę inaczej wtedy płynie czas, a i problemy są wtedy jakieś takie mniejsze;)

czwartek, 22 marca 2012

warto było

Wróciliśmy.
A wycieczkę zaliczyć należy do bardzo udanych.
Dotarliśmy na miejsce dzięki niezwykłemu optymizmowi Krzysztofa Hołowczyca, dla którego każda nowa trasa jest lepsza. Ten to ma gadanę.
Nawigację pożyczył nam Tato i nie bardzo wiedzieliśmy jak się nią posługiwać. Więc w jedną stronę jakoś przeżyliśmy monotematycznego Krzysia, który z uporem maniaka, informował nas o każdej stacji benzynowej. Nawet nie przypuszczałam, że ich tyle może być! W powrotnej drodze postanowiliśmy poszukać opcji, aby nie informował nas nieustannie o możliwości zatankowania auta i wtedy postanowił się na nas obrazić. Zamilkł w pół drogi, poszedł spać, trzeba go było zresetować. Widać każdy potrzebuje takiego resetu, tak jak my. Ta Praga była była dla nas takim właśnie resetem.
Pragę już kilka razy wcześniej widzieliśmy, a tym razem postanowiliśmy ją schodzić. Poszukać zakamarków, zaułków i miejsc nieznanych. Udało się.
Taki błogi stan - nic nas nie goni, nigdzie nie musimy się spieszyć, dokąd zajdziemy tam zajdziemy.
Pomógł nam w tym nasz hotel - wcale nie chciało się do niego wracać. Nie przypuszczałam, że  takie relikty przeszłości, i to w centrum miasta, mogą  się jeszcze uchować. Hotel w stylu wczesny Gierek, prawie jak schronisko. Jednak trzeba bardzo uważać, co się kupuje na Zespounie, tam to potrafią zareklamować wszystko. 
Ale właściwie to dobrze, bo poczuliśmy się kilka lat młodsi ;). Żadne luksusy tylko prawdziwa spartańska wycieczka we dwoje.
Kiedy my się dobrze bawiliśmy, dzielni Dziadkowie poskramiali nasze Niesforne Aniołki. Jestem im za to bardzo wdzięczna;) Wszyscy są cali, chociaż niekoniecznie zdrowi, bo gorączka nie chce opuścić Średniego Niesfornego Aniołka, a do szanownego grona "zagorączkowanych" dołączył dziś w nocy Najstarszy Niesforny Aniołek. Niestety do tej pory nie udało się ustalić przyczyny gorączki, więc niech szybko zmyka.

poniedziałek, 19 marca 2012

Praga

No i właśnie wyjeżdżamy do Pragi. Na wycieczkę. Niestety nie zupełnie sami. Z małą gorączką.

niedziela, 18 marca 2012

trudne, ale podobno możliwe

Zrobiłam wszystko żeby do Wrocławia pojechać. Warunek jedyny był taki - pozbyć się gorączki. Świeciłam wczoraj jak neonówka, ale gorączki już nie miałam. Trudno żeby ją mieć, jak zapodałam sobie wszystkie możliwe, dostępne bez recepty! (nie nadużywam bowiem swoich uprawnień, do wydawania sobie leków na receptę;) bez recepty) środki przeciwgorączkowe. Gorączka rzeczywiście mnie opuściła, ale chyba dobrze się poczuła w naszej rodzinie, bo postanowiła zaprzyjaźnić się ze Średnim Niesfornym Aniołkiem. Pokrzyżowała więc znacząco plany spędzenia miło czasu razem z Babcią i Dziadkiem według przygotowanego wcześniej misternie planu, ale nasza biedula dzielna jest, a i Dziadkowie nie dali się zwieść jakiejś tam gorączce i wymyślili na prędce plan awaryjny. Dziewczątko było zachwycone pobytem u Dziadków a na pożegnanie wyznało Dziadkowi, że kocha go bardzo, nawet jak on jest w okularach.

Natomiast ja, już bez gorączki, za to w towarzystwie Mojego Drogiego Męża i znikającego nam nieustannie Najstarszego Niesfornego Aniołka, odkrywałam na nowo swoją tożsamość na Dniu Skupienia Rodzin.
Nie był to łatwy czas, bo czasami mamy różnego rodzaju kryzysy, a ja, szczególnie w ostatnich dniach, byłam nimi dotknięta i dopadało mnie już po prostu zniechęcenie. Dziś już wiem, że dopuszczenie do siebie zniechęcenia jest bardzo niebezpieczne w budowaniu wszelkich relacji i może być niezwykle destrukcyjne dla samego siebie i dla innych dokoła, zwłaszcza dla bliskich, czyli dla mojego męża i dzieci. I chociaż niedawno na misjach też usłyszałam i nawet to na blogu opisałam, że ode mnie zależy temperatura mojego serca, ale jak to zwykle w praktyce bywa, jest trudne do zrealizowania. I właśnie, nie kto inny, ale tylko ja sama, jestem odpowiedzialna za to, czy moje relacje będą gorące, czy dopuszczę do nich beznadziejny marazm.
Albo, jeszcze lepiej, czy przyjmę, niezwykle trudną i wymagającą ciężkiej pracy wewnętrznej, postawę klucz - bycia darem z siebie - mimo wszystko.
Oczywiście, spróbuję znowu podjąć ten trud.

czwartek, 15 marca 2012

gorączka

Chyba zaszkodził mi wczorajszy spacer.
Dzisiaj walczę z gorączką.
Mam jej dosyć.
Jestem mało odporna na wszelaki ból, innostan itp.

A jutro mieliśmy jechać do Wrocławia.
Mam nadzieję, że jednak pojedziemy.

środa, 14 marca 2012

okolica

Mój drogi mąż, z samego rana, zabrał mnie na spacer po naszej najbliższej okolicy. Nasza najbliższa okolica, mam na myśli pobliski lasek gogoliński, mogłaby pięknie wyglądać, ale po tej jesieni i zimie, to raczej zasługuje na miano koszmarnej. Wszędzie pełno walających się śmieci i butelek. A na pobliskiej polance w lesie to już prawdziwe wysypisko śmieci. Już rozumiem, dlaczego w kwietniu ustanowiono Światowy Dzień Ziemi i akcję "Sprzątanie Świata". Będzie już cieplej, wykorzysta się dzieci ze szkoły i pójdą do pobliskiego lasu posprzątać planetę Ziemię. I pewnie tak jest wszędzie.
A w tym małym lasku, niestety bez bazi, skaczą sarny, na skraju lasu poluje jakiś jastrząb albo myszołów. Mały, przejęty ptaszek próbuje swoim krzykiem i lataniem odwrócić jego uwagę od gniazda, inne ptaszki zaś wesoło świergolą, drzewa dumnie o czymś szumią razem z wiatrem. Pomimo śmieci chce do nas przyjść wiosna. Chociaż mam niedosyt zimy, bo za mało i za krótko był śnieg, to już mnie cieszy ta nowa pora roku.
Jak to mawiają "byle do wiosny" ;)

wtorek, 13 marca 2012

zasłużeni

Średni Niesforny Aniołek pobiegł dziś do przedszkola, niezwykle dumny, z bukietem bazi.
Tak właśnie, z bukietem. Podział naszego łupu wcale nie był konieczny.
I nawet mocno nie musiałam wczoraj przekonywać drogiego męża do nocnych spacerów, oszczędzone mi zostało również zawiłe tłumaczenie drogi, albo nawet próby rysowania mapy lasu, aby zaznaczyć na niej baziowe drzewko, niczym ukryty skarb. Mój mąż wziął ze sobą naocznego świadka sobotniego spaceru - Najstarszego Niesfornego Aniołka. Ten wyposażył się w latarkę i trzymając mocno Tatusia za rękę, w drodze zadając niezliczoną ilość pytań o innych ludzi obecnych  akurat w tym lesie i o dziki, poprowadził ich najkrótszą drogą do naszego drzewka, bo orientację w terenie chłopak ma całkiem dobrą. A Tatuś, czując mocny uścisk dłoni Pierworodnego, z czułością, wszystko tłumaczył dodając otuchy. Wrócili zachwyceni. Taka męska wyprawa.
W słusznej sprawie edukacyjnej dla najmłodszych i ku zachwytowi i uznaniu naszego dziewczątka.

poniedziałek, 12 marca 2012

krapkowickie żyrafy

Nasz Średni Niesforny Aniołek pochwalił się dziś w przedszkolu, że na długim spacerze, na którym bawiliśmy się w dzielnych poszukiwaczy bazi, odnaleźliśmy to jedno jedyne z nimi drzewko. Pani wychowawczyni poprosiła mnie, czy nie mogłabym przynieść kilku gałązek, bo bardzo chciałaby dzieciom pokazać bazie, a w okolicy przedszkola nie ma takowego, żeby podczas spacerku z maluchami można im było je pokazać, i sama też nigdzie nie znalazła.

Zareagować jakoś trzeba.
I mam przed oczami to drzewko, z którego z wielkim trudem odcięliśmy kilka gałązek, bo każdy, kto szukał bazi i znalazł właśnie tylko to jedno, to obrywał gałązki. Wygląda więc jak drzewo rosnące na sawannie, z którego ostatnie listki obgryzają żyrafy. Wysokie, wysokie z gałęziami niczym rozłożony parasol poza zasięgiem rąk spacerowiczów.
Wyżej już nie sięgnę, tak jak te żyrafy. Nie sięgają wyżej niż ich długa szyja i długi język.
Mój drogi mąż, wprawdzie powrócił już ze stolicy i ma większy zasięg niż ja, ale jak go przekonać, żeby zrobił sobie nocny spacer w deszczu i przyniósł bazie do przedszkola? A nawet, jak go już przypadkiem zdołam przekonać, co do wagi problemu baziowego i niezwykłego wkładu w edukację młodego, aczkolwiek mało licznego pokolenia, to jak mam mu wytłumaczyć drogę do jedynego baziowego drzewka?

Chyba będziemy musieli podzielić się naszym łupem.

sobota, 10 marca 2012

idzie wiosna



Udało się! Znaleźliśmy, chociaż z wielkim trudem! 
Posted by Picasa

działamy

Mąż w Warszawce, my w domu.

Wczoraj wieczorem zauważyłam pewne zaniepokojenie dzieci - czemu Tatuś jeszcze nie wrócił? To jeszcze te trzy dni nie minęły? Przecież rano wyjechał, już powinien być. Cóż, z pewnością dzieci mają zupełnie inne poczucie czasu. Skoro tak, to postanowiły, że wszystkie będą spać w jednym pokoju i na dodatek każdy ze swoją latarką.
Czyżby nie miały przekonania, że mamusia też sobie ze wszystkim da radę?

Rano postanowiliśmy, że postaramy się robić wszystko tak, aby każdy był zadowolony. Więc troszeczkę bajek w telewizji, malowanie farbkami, robienie zamku z rolek po papierze toaletowym i pudełeczku od żarówki. Tu wielki szacun dla Najstarszego Niesfornego Aniołka, bo trzeba przyznać, że chłopak sam sobie wymyślił, skonstruował, pomalował i udekorował. Ja już zapomniałam, jakie fajne rzeczy można zrobić z niczego. No i oczywiście wielkie sprzątanie niezliczonej ilości zabawek. Już jest czyściutko, więc Najmłodszy Niesforny Aniołek nie może się od nich znowu oderwać.
Zaraz idziemy do lasu szukać bazi.

Ciekawe, co tam słychać w stolicy?

piątek, 9 marca 2012

delegacja

Mąż pojechał w delegacji do stolicy.

I wcale nie mam mu tego za złe, wcale. No, może troszeczkę.
Chociaż trzeba go usprawiedliwić, bo twierdził, że wcale mu się nie chce, a ja świadomie sama z niej zrezygnowałam. Zrezygnowałam, bo opiekę dla dzieci to wolę organizować, gdy są bardziej świetlane perspektywy, niż tylko kolacja na Zamku Królewskim w strojach wieczorowych w towarzystwie najbliższej, trudnej i niezbyt miłej naszej konkurencji. Taki trening stalowych nerwów: ubrać się, uczesać się, umalować się ładnie i "dobrze" się bawić z przedsiębiorcą, który "podkupił" niejednego u nas pracującego fachowca, mówiąc temu, ze wcale nas nie zna.

Więc mąż pojechał i niech się dobrze bawi.
Mam nadzieję, że nam te trzy dni niepostrzeżenie miną.

czwartek, 8 marca 2012

dzień kobiet

Troszkę chora pozostałam dzisiaj w domu.
Ale dziś dzień wyjątkowy dla wszystkich pań, więc ja, jako pani domu postanowiłam przygotować ulubione danie rodzince na obiad. Na szczęście jest to najprostsze danie na świecie, czyli makaron z mięsem i sosem bolońskim, więc nie nadwyrężyłam się przy tym za mocno. A umorusane i zadowolone buźki pokazały, że było smaczne.

Męska część rodziny przygotowała, nam kobietkom, niespodziankę. Tulipanki i .... lizaki. Radość ogromna. Jak można się cieszyć z takich drobnostek? Otóż można, bo wbrew pozorom, to wcale nie drobnostki. Najstarszy wraz z Najmłodszym Niesfornym Aniołkiem z przejęciem rozdawali kwiaty. Tatuś wszytko nadzorował. A Średni Niesforny Aniołek z zachwytu wyjść nie mógł, że to taki szczególny dla nas dzień. Później sami zajęli się tymi kwiatami.

I nie uważam, że jest to dzień, któremu należy ująć rangi, tak jakby kobietami się nie było każdego dnia.
Każdego dnia przecież jesteśmy gotowe przyjąć ciepłe słowo, zachętę, uznanie i kwiatuszek ;)
I w ten szczególny dzień również.

Dlatego też, wszystkim Paniom składam dziś serdeczne życzenia.

wtorek, 6 marca 2012

znów będą wakacje


Wczorajsze marzenia pękły jak bańka mydlana. Wizja randki w samochodzie w dniu dzisiejszym, pozostała tylko wizją. Zniewoliła mnie grypa. Mąż pojechał sam do pracy, wróci pewnie później, bo ma więcej obowiązków, a ja chora - nie chora i tak muszę po Niesforne Aniołki pojechać.
Nie wszystko jednakże dzisiaj wygląda tak tragicznie. Podobno, po długotrwałej rekrutacji, nasza rodzinka zakwalifikowała się na turnus wczasowo-rekolekcyjno-wypoczynkowy do Wisełki. Okazało się, że znowu może nas dostąpić ten zaszczyt. Turnus wprawdzie ostatni, dni już krótsze, ale za to jakie towarzystwo doborowe. Sama śmietanka dolnośląska;)
Już się cieszę i najchętniej już rozpoczęłabym pakowanie!

poniedziałek, 5 marca 2012

sygnalizacja świetlna

Znowu remont drogi. Znowu, bo od 4 lat, jak jeżdżę tą drogą do pracy, zawsze na którymś odcinku jest ruch wahadłowy, bo drogę przebudowują prawie jak autostradę A2 na Euro 2012. I nie można zaprzeczyć, droga ta remontu wymaga, bo właściwie to nie wiadomo, gdzie jest krawędź jezdni, a gdzie już pobocze. Jeszcze w drodze do pracy myślałam sobie, że przebudowa tego odcinka to pewnie i tak będzie wiecznie trwała i dlatego trzeba kalkulować wcześniejsze wychodzenie do pracy i z pracy, aby zdążyć - takie sobie marudzenie.

W drodze powrotnej zagotowałam się, gdy nas (bo mnie i mężowi, udało się jednakowo ją skończyć i mogliśmy wrócić razem i nie korzystać np. z PKP), jako pierwszych, zatrzymała sygnalizacja świetlna przed odcinkiem ruchu wahadłowego. Zmiana ta trwa bardzo długo i już miałam wizję, że spóźnimy się do placówek po odbiór Niesfornych Aniołków. Ale była to chwila relaksu. Już byliśmy wystarczająco daleko od pracy, żeby poczuć, że wracamy do domu a na tyle daleko od domu, że jeszcze nie zaczęłam myśleć o obowiązkach domowych, które na nas czekają. Zaraz po dojechaniu na miejsce wpadliśmy, nie tylko w czekające nas obowiązki, ale w tornado humorów, humorków i innych gwałtownych uczuć i odczuć naszych Niesforków. A dzień ten był w nie niezwykle bogaty.

I teraz, wypruta z sił po walce w pracy, po huśtawkach trudnych nastrojów, myślę sobie, że fajnie, że nas te światła dzisiaj zatrzymały, bo mieliśmy naprawdę wspaniałe 10 minut dla siebie w samochodzie, niczym na samochodowej randce. I chyba jutro będę jechać tak do pracy i z pracy, mam nadzieję, że razem z mężem, żeby znowu się na taką zmianę świateł załapać. Żeby, wbrew pozorom, nie zmarnować czasu, albo nie dać go sobie ukraść.

piątek, 2 marca 2012

korepetycje z matematyki

"Nie byłoby małżeństwa, gdyby nie nasza miłość, ale nie byłoby miłości, gdyby nie było miłości Boga". X. Marcin Ogiolda

Tak, misje ciągle trwają.
Wczoraj odnawialiśmy przyrzeczenia małżeńskie. Kościół pełen ludzi i głównie par małżeńskich. Atmosfera podniosła i świąteczna. Wzruszenie i kwiaty.

Tym razem Ksiądz zrobił nam wykład z matematyki.
Uczył nas iloczynów. Na przykładzie miłości.
Miłość to iloczyn trzech czynników.

                              Miłość=wzajemność*ofiara*szacunek

Jeśli jeden z nich równa się 0 to cały iloczyn równa się 0!

Lubię matematykę, choć czasem mam trudność z wykonywaniem prostych działań.


czwartek, 1 marca 2012

to dobrze, bo....

Muszę przyznać, że sama próbuję stosować metodę to dobrze, bo..., choć z różnym skutkiem, oczywiście. I mam wrażenie, że autorka wpisu (zresztą moja Idolka) omawiającego wdrożenie metody, dzięki której można stać się urodzonym optymistą, pomyliła dni z miesiącami, albo nawet latami.

 I ze względu na te moje wątpliwości, juz wczoraj postanowiłam uczyć naszego Najstarszego Niesfornego Aniołka tego sposobu ułatwiającego życie. Niesforek bowiem bardzo się denerwuje, gdy mu coś nie wychodzi. A wczoraj akurat pozwoliłam mu przejść kilka labiryntów razem z bajkowym Reksiem w grze komputerowej. No i wilk go złapał. Więc była rozpacz wielka połączona niemalże z furią, bo przecież on bardzo chciał szybko przejść ten labirynt, a w zaistniałej sytuacji musi rozpocząć od początku. Po namyśle, wybiera opcję, że jednak się uspokoi i jeszcze raz spróbuje to przejść, a nie zakończy zabawy natychmiast. Następna runda kończy się pełnym sukcesem, ale pytam go czy, według niego, można się było czegoś w tej sytuacji nauczyć? Mając na myśli raczej, że gdy raz coś nie wyjdzie można spróbować jeszcze raz. A on mi na to, ze szczerym uśmiechem, że... tak, przez to mógł dłużej pograć na komputerze ;)

A może jednak my rodzimy się urodzonymi optymistami, tylko potem, na własne życzenie, tracimy zdolność patrzenia na świat przez różowe okulary?