środa, 29 lutego 2012

pieśń miłości

Wzruszyłam się, a tę łzę wzruszenia ukratkiem ocierając, że niby katar, zresztą pewnie jak każda kobieta obecna na spotkaniu stanowym, podczas misji, kiedy ksiądz Marcin, doceniając troski, wyrzeczenia i ciężary, które, my kobiety, niesiemy każdego dnia, zachęcał każdą z nas: "Ciągle śpiewaj swoim życiem pieśń miłości temu światu".

To aż niewiarygodne, jak w ciągu 45 minut można podbudować, zachęcić i docenić pełen kościół kobiet. I wcale nie było to "kadzenie" i przymilanie się zebranym paniom, bo poruszył również wiele trudnych tematów, z którymi się borykamy każdego dnia, ot chociażby wychowywanie dzieci. Tu podał ważny aspekt do przemyślenia, że stawiane wymagania to nie prześladowanie!
Poruszył również, bardzo aktualny temat - nowego życia. I wcale nie rozwodził się na temat antykoncepcji, a na naszą otwartość na nowe życie. I nawet niekoniecznie w naszej rodzinie, ale jak reaguję, gdy nowe życie pojawi się w innej rodzinie. Czy ją wspieram, czy krytykuję.
No i oczywiście pomógł na nowo zrozumieć dwa odrębne światy, które stają się jednością - w małżeństwie, ale również, jako dwie różne płci: świat mężczyzn i kobiet. Podsumować to można jednym zdaniem: "Świat jest miłością mężczyzny, a dla kobiet miłość jest światem."

Tak, ciągle robię porządki ;)

wtorek, 28 lutego 2012

porządki

Zasłyszane na misjach w naszej parafii:

"Na gorącym garnku muchy nie siadają.
Gorącego serca pokusa się nie chwyta."
x. Marcin Ogiolda

Ksiądz rekolekcjonista z wyglądu dość oryginalny. Przyciąga uwagę.

Podobają mi się powyższe sentencje. I myślę sobie, że gdy chcę jeść, to sama decyduję, kiedy ugotuję zupę albo jak bardzo ją podgrzeję. Ode mnie zależy temperatura garnka i ode mnie zależy temperatura mojego serca. W kwestii wiary Bogu, ale też relacji domowych.

Krótko mówiąc: robię wewnętrzne porządki!
I bardzo mnie one cieszą ;)

poniedziałek, 27 lutego 2012

syzyfowe prace

Doprawdy, nie rozumiem, skąd się bierze ta zdolność naszego domu, że na koniec tygodnia wygląda jakby tornado przez niego przeszło. A właściwie cały tydzień spędziłam z dziećmi w domu, jako zakładniczka bliżej nieokreślonych chorób. Wszystkim robi się słabo na myśl, że trzeba go odgruzować. Ale nic to. Poczucie obowiązku sprawia, że postanawiamy działać.

Ku mojemu zaskoczeniu, stwierdzam, że to właściwie tylko mnie się robi słabo na myśl o sprzątaniu, bo Niesforki chętnie zabierają się do pracy. Ale gdy tylko się oddalę, chęci im mijają i zapał opada. Gdy wracam do nich - znów praca wre. Ciekawe. Tylko skąd ja mam mieć ten entuzjazm i jak wykrzesać z siebie trochę energii dla innych?

Mąż postanowił, że skręci półkę, którą zakupił parę miesięcy temu, jako niezbędny (?) element wyposażenia naszego domu. Niesforki mu towarzyszą. Najmłodszy przyniósł nawet swój zestaw Boba Budowniczego, który wszystkiemu da radę, aby pomóc Tatusiowi, oczywiście. Widzę, jak Tatuś niejednokrotnie zaciska zęby, bo sam szybciej i sprawniej poskręcałby tę półeczkę, a ta pomoc to bardziej przeszkadzanie.

Jednakże, w końcowym efekcie, wszyscy zadowoleni. Dzieci dumne, bo wykonały konkretną pracę, Tatuś dumny, bo udało mu się przyjąć pomoc, ja dumna, bo dzień nam wspaniale minął na wykonywaniu wspólnie domowych obowiązków. Wspólna praca nas zjednoczyła, uspokoiła i pomimo włożonego wysiłku fizycznego, dodała siły wewnętrznej.

Ciekawe tylko, czy jej wystarczy na nadchodzący tydzień ;)

czwartek, 23 lutego 2012

prawie podobnie

Przeczytałam bardzo ciekawe i poruszające wpisy: brudne szyby oraz wróbel. I stwierdzam, że w ostatnim czasie również miałam chwile przemyśleń nad szybami i ptaszkami.
Jednakże nie były to refleksje tak głębokie, a raczej nadawałyby się do tragi-komicznego wpisu pt. trup się ściele gęsto. Chociaż pojawiły się przy tym trzy ciekawe podsumowania.
A było to tak...
Pewnego słonecznego dnia wychodzimy na spacer. Na szczęście dwa Młodsze Niesforne Aniołki były czymś bardzo przejęte i pobiegły szybko za dom, a ja oczywiście za nimi, gdy mój mąż znajduje przed schodami martwą sikorkę. Rozejrzał się dookoła, spojrzał również w górę i w dostrzegł wystające skrzydło jakiegoś ptaka z rynny tuż pod oknem naszej sypialni. Początkowo myślał, że to gołąb, gdy go wydostał z rynny okazało się to jastrząb. Poza tym stwierdził, że są ślady krwi i zderzenia na oknie w sypialni. Po przeanalizowaniu wszystkiego najprawdopodobniej rzecz się miała następująco: sikoreczka uciekała przed głodnym jastrzębiem. Ten już ją musiał dopaść, ale z dużym impetem uderzył o nasze okno. Pewnie kark przetrącił. Spadł do rynny. Ucisk, na trzymaną w szponach sikoreczkę, musiał zluzować, a ta spadła przed nasze schody. Nikt nie wyszedł z tego cało.
Mąż włączył Najstarszego Niesfornego Aniołka w porządkowanie terenu i śladów. Niesforek uczynił to z wielkim przejęciem a mąż wykorzystał okazję do rozmów o życiu i bajkach.

Pierwsze podsumowanie poczynili właśnie razem przy pracy, że życie to nie bajka, w których często ptaszek wpada na drzewo, upadnie na ziemię, pojawią mu się gwiazdki nad głową, ułoży piórka i leci dalej.

Drugie było pokrzepiające dla mnie, jako gospodyni. Widocznie ostatnio tak dobrze umyłam okna i miałam tak czyste szyby, że ptak z bardzo dobrym wzrokiem myślał, że ma przed sobą nieograniczoną przestrzeń i może polować.

Trzecie wygłosił nasz przyjaciel Pablo, przy spotkaniu śledzikowym, uświadamiając wszystkich obecnych, dlaczego wyginęły wszytkie jastrzębie w okolicy. Ano, dlatego że w tym miejscu, gdzie stoi nasz dom, od tysięcy lat zawsze polowały jastrzębie, a teraz się o ten dom rozbijają.

I wszystkie trzy są pewnie prawdziwe.

środa, 22 lutego 2012

ostatki, śledzik i real


Znowu fajnie się złożyło, zresztą, jak co roku, że we wtorek, kiedy mamy wychodne są właśnie ostatki i śledzik. Trzeba przecież wykorzystać okazję. Spontanicznie umawiamy się z przyjaciółmi Pablami i konsumujemy śledzika w trzech postaciach;). Wypadło to jeszcze przed północą, ale nie czepiajmy się drobiazgów. Dawno się z nimi nie widzieliśmy, dlatego z niedowierzaniem wpatrujemy się w zegarek i śmiem twierdzić, że jest zepsuty, bo niemożliwe jest przecież, że czas tak szybko nam minął i trzeba wracać, bo obowiązki od rana na nas czekają. Jeszcze wieczorem ustalamy plan działania na następny dzień, uwzględniając fakt, że właśnie rozpoczyna się czas Wielkiego Postu, a wraz z nim wiele postanowień. Logistyka zostaje dopracowana. Wydaje się, że wszystkie obowiązki mają dużą szansę na wypełnienie ich z powadzeniem. Jestem zadowolona.
 Tymczasem o 5 nad ranem okazuję się, że wszystkie te plany nic nie są warte, ustalanie ich tylko nam czas wczoraj zabrało. Średni Niesforny Aniołek podłapał jakiegoś rotawirusa, a jakie są jego objawy, to chyba żadna tajemnica. I musiała nastąpić szybka reorganizacja, ale tym razem włączam do akcji również naszych Aniołów Stróżów, bo sama to mogę najwyżej relację z tego napisać.
 Żeby wszystko było na swoim miejscu trzeba również zdać sobie sprawę z własnych możliwości a raczej ich braku i wszystko układać z ufnością, ale nie sobie tylko Bogu.

wtorek, 21 lutego 2012

errata

Wieczorem Średni Niesforny Aniołek zmienił zdanie. Powiedziała mi, że następnym razem to ona nie chce być Babą Jagą, ale księżniczką. Bardzo mnie ta wiadomość ucieszyła. Przebiegła postanowiła od razu załatwić sprawę stosownego kostiumu, żeby od razu go kupić, najlepiej jeszcze wczoraj, ewentualnie dzisiaj. Miała również przygotowane argumenty: patrząc mi głęboko w oczy mówi "przecież jestem Twoją księżniczką, prawda?" No prawda. I jak księżniczka ma chodzić bez stroju księżniczki?

poniedziałek, 20 lutego 2012

Trzy bale

Od rana w domu wielkie poruszenie. Dziś ma się odbyć bal przebierańców w przedszkolu i w szkole. Tylko troszkę ja nawaliłam i mało się do tej imprezy przygotowałam. Ustaliliśmy, że Niesforne Aniołki pójdą na bal w zeszłorocznych kreacjach. Teoretycznie wszytko gra, bo Najstarszy jest obecnie w pierwszej klasie i to przecież inny bal i przebranie będzie dobre. Byle tylko nie z jeszcze wcześniejszych lat, bo spiderman to już jest passé, a pirat to tylko dla maluchów, ale zeszłoroczny Indianin może być. Nie szkodzi, że pióropusz uległ totalnej dewastacji, opaska z jednym piórkiem też będzie dobra. (Cudowne dziecko - takie wyrozumiałe). Tylko gdzie to przebranie!?! Niestety nie zostało odnalezione. Więc po odwiezieniu dzieci do placówek jedziemy z mężem przed pracą do wypożyczalni. Znaleźliśmy jakieś przebranie z Gwiezdnych Wojen, ale nikt nie wie dokładnie kogo. Ważne, że to ten dobry, tylko brakuje mu miecza świetlnego. Pędzimy zatem po lekcjach do sklepu i dokupujemy, ale wybieramy ze względu na upodobania kolorystyczne Niesforka i chyba nieważne, że to nie od tej postaci co strój. Dzieci pytają go a Ty, za kogo się przebrałeś? A on na to, że właściwie to nie wie (upsss...). Jestem zaskoczona, bo jeszcze niedawno, to obraziłby się, że nie do końca dopracowane przebranie, że nie wszystko pasuje. Idzie na zabawę, bo chce się dobrze bawić. Jestem z niego dumna.

Natomiast Średni Niesforny Aniołek wychodzi z domu podekscytowany w zeszłorocznym stroju motylka ze skrzydełkami (to dopiero pierwszy bal w przedszkolu więc nie ma żadnych oporów). Wygląda prześlicznie. A po balu niespodzianka. Motylek jest głupi, bo nie ma czułek. Któż jej to powiedział? Już nie podoba się jej to przebranie. W przyszłym roku to ona chce być Babą Jagą z długim nosem. O masz ci.....

Od rana tym szalonym przygotowaniom przygląda się Najmłodszy Niesforny Aniołek i z przejęciem, determinacją, do tego tonem stanowczym, oczekuje rano od opiekunki, żeby u nich też dzisiaj był bal. No i był, cóż było robić. A przebrany był za zielone drzewo! ??? Jak widać, niezłomna zasada zawsze obowiązuje - potrzeba matką wynalazku! Bawili się wyśmienicie. Ma to po mnie - spontaniczne imprezy ;) są najlepsze.

Ale dzisiaj to już chyba nie mam na taką siły. Te trzy bale mnie wykończyły, chociaż....

sobota, 18 lutego 2012

Teren opanowany

Bardzo się cieszę, że nie zdążyliśmy "zagospodarować" naszej posiadłości przed zimą. W naszej wizji miała się na niej pojawić górka, żeby można było pozjeżdżać na ślizgach. I rzeczywiście taka się już pojawiła, ale okazuje się, że jest za stroma, a zabawa i tak przeniosła się na inną część działki, gdzie powstał samotwór górzysty z lawiny śnieżnej. Tak, okazuje się, że w Gogolinie problem lawin śnieżnych to poważna sprawa. Zagrożenia lawinowe są duże, a lawiny w najmniej oczekiwanym momencie same schodzą z dachów ;) Towarzystwo ogólnie zachwycone. Zabawa trwa do późna.
Szkoda tylko, że tak mało koleżanek i kolegów wokoło. Samodzielna posiadłość to jednak nie to samo, co podwórko pod blokiem.
Nie dajemy za wygraną. Uśmiechamy się do sąsiadów. Niesforki stukają przez okno do właściciela posesji obok, który odgarnia śnieg i pozdrawiają machaniem. Jest tym bardzo zaskoczony, bo przecież wolność Tomku w swoim domku i nikomu się nie wtrącamy w jego sprawy. Po chwili namysłu odpowiada uśmiechem i również macha. Może jednak nie będzie tu aż tak źle.

piątek, 17 lutego 2012

zimowy konkurs

Niedawno, co prawda, w wąskim gronie, ogłosiłam konkurs zimowy na skojarzenia pt.: "co mają wspólnego narciarstwo i chrześcijaństwo". Nagrodą główną miała być niespodzianka. Inspiracją do tego konkursu była nauka jazdy naszego Średniego Niesfornego Aniołka na nartach.
Na konkurs odpowiedziała tylko jedna osoba ;( i ona otrzymuje nagrodę pocieszenia.
Natomiast nagrodę główną, którą jest publikacja tych skojarzeń na tym blogu, otrzymuję ja sama ;)
Nikogo to chyba nie dziwi, prawda?
Więc tak....
Zacznę od narciarstwa, białego szaleństwa, które daje frajdę w połączeniu ze słoneczną pogodą i dużą ilością puchatego śniegu. Wielu fascynuje się narciarstwem i to będąc w różnym wieku. I niezależnie od niego, aby w pełni się nim cieszyć trzeba przejść kilka etapów i dopiero wówczas można stać się naprawdę wprawnym narciarzem.

1. Zaczynając naukę jazdy na nartach najpierw trzeba nauczyć się trzymać równowagę i absolutnie nie zniechęcać się przy licznych upadkach. Ważny jest instruktor, który dalej będzie umiał zachęcić, a nie pozbyć się opornego ucznia. Właściwie to na początku jest to nauka wstawania bez wypinania nart i bez obrażania na cały świat. Czasami, zniechęcony, że od razu, ku jego zaskoczeniu, nie potrafi, rezygnuje, bo wydaje mu się to za trudne.

2.  Pierwsze zjazdy to przede wszystkim nauka hamowania - bez tego ani rusz. Oczywiście zawsze można się zatrzymać na drzewie, albo na jakimś innym narciarzu, ale nie o to chyba chodzi i dobrze jest mieć wykupione AC i OC.

3.  Następnie, gdy upadki są już opanowane, narciarz nabiera większej wprawy oraz prędkości. To jest taki etap, gdy już się wydaje, że się umie jeździć i niepotrzebny jest dalszy szlif sztuki szusowania.
Niektórzy na tym etapie kończą edukację i jadąc gdzieś wyżej w góry, na trudniejsze trasy przypominają raczej drewniane laleczki z nogami na zawiasach i trudno przyznać, żeby ich ruchy były skoordynowane, chociaż frajda z tego tej zabawy również jest. Wtedy może się pojawić motywacja do dalszej nauki.

4. Ci co dotarli do kolejnego etapu uczą się skrętów, omijania przeszkód, płynnego przyspieszania i zwalniania. Mają już rozeznanie, że nie każdy śnieg jest taki sam, że pod śniegiem może pojawić się lód albo kamień, że na niektórych stokach potrzebna, oprócz techniki, jest siła fizyczna i niesamowita kondycja, którą można mieć, ale nieustannie o nią dbając nawet, gdy jest ciepło i zielona trawka pokrywa stoki. Jeśli pojawi się gdzieś upadek to dlatego, że przeszkoda była tak zakamuflowana, że przy pewnej prędkości naprawdę trudno ją było dostrzec. Albo brawura wyłącza czujność, chociaż dzieje się to bardzo rzadko, bo ona jest eliminowana na poprzednim etapie.

5. Prawdziwym narciarzem jest się przez cały rok. Odpowiedzialny narciarz dba o sprzęt, odpowiednio go przechowuje, kompletuje, naprawia, nabywa (na wyprzedaży ;) nowy). Szuka nowych stoków na mapie. Zawczasu, podczas upalnego lata, rezerwuje już miejsce w kolejnym ośrodku i jeździ na nartach wodnych (chyba), aby nie stracić wprawy.

No i podobnie jest z chrześcijaństwem.

Ad. 1. Dla tych, co go nie znają, a widzą chrześcijan, wydaje się być fascynujące i też chcą. Dlatego szukają, nawracają się, chcą żyć Ewangelią.
I wtedy pojawiają się upadki. Trzeba się podnieść, przyznać do porażki, otrzepać z brudu i koniecznie dalej próbować. Dla niektórych za bardzo wymagające, bo dobrze jest posłuchać kierownika duchowego, a to już za wiele. Bo przecież ja sam wiem lepiej.

Ad 2. Kto podjął dalszą próbę, uczy się hamować, aby znowu się nie wywrócić, zwłaszcza nie krzywdząc przy tym osób trzecich. Gdy się udaje, pojawia się wówczas duża satysfakcja. Przyjmuje, że gdzieś obok jest instruktor duchowny, ale...

Ad 3... nabiera "młody" chrześcijanin większej pewności siebie, pojawia sie prędkość i brawura. Prawie jeździ, ale to prawie robi wielką różnicę. Ucieka od instruktora i sam jedzie w wyższe górki. Jest fajnie, ale przeszkody życia omija niezgrabnie, bez przemyślenia, ma tzw. fuksa, jeszcze się nie połamał. I oby nigdy to nie nastąpiło, a nabrał przekonania, że warto podszlifować warsztat, bo inaczej zawsze będzie się tylko ślizgał i przypadkiem mijał przeszkody.

Ad. 4.  Kolejny etap chrześcijaństwa to nieustanna praca nas sobą. Trzeba nauczyć się odróżniać przeszkody, nauczyć technik podchodzenia pod różnego rodzaju górki, nie tylko korzystać z wyciągów, czyli pokonywanie trudów codziennego życia. Przyjmowanie krzyża i niesienie go. Trzeba podejmować dodatkowe wysiłki w dbaniu o swoją kondycję. Mam tu na myśli różnego rodzaju modlitwy, posty, rekolekcje. Wymagające, ale jaka frajda. Dojrzały chrześcijanin, podobnie jak wprawny narciarz wie, jaki jest śnieg, wie jak jeździć z dużą prędkością - na całego, cieszyć się możliwościami i umiejętnościami a gdy trzeba, to pomóc drugiemu.

Ad. 5.  no i dojrzałym chrześcijaninem jest się cały czas ;)

No i co Wy na to? Długa dzisiaj ta moja trasa zjazdowa. Należała mi się ta publikacja, nie?
 No i podjęłam decyzję o doskonaleniu sztuki narciarskiej.
Miłego szusowania ;)

czwartek, 16 lutego 2012

Kobiety są cudowne

Tydzień temu przesłałam mojej Idolce linka do tego bloga, z pewną dozą nieśmiałości ;) Okazała się być naprawdę wspaniała, bo swoją opinią podbudowała mnie. Zrobiła również to, co każda kobieta potrafi robić najlepiej w chwili, gdy poprosi się ją o trzymanie języka za zębami. O przewrotni! Nie myślcie sobie, że puściła parę, o nie. Wykorzystała po prostu swoje umiejętności we wszelakich obsługach blogów i dodała się jako obserwator mojego. Ten malutki manewr spowodował, że inna Cudowna Kobieta i jej mąż, znaleźli mojego bloga, bo wnikliwie zaznajamiali się z blogiem Idolki, gdyż wszystkie trzy i póki co jeden mąż, ten od Cudownej Kobiety, mamy niecny plan stworzyć wspólny (tu powinnam dodać odnośnik do tego wspólnego, ale jeszcze nie umiem, a nie mam kiedy pojechać na korepetycje do Wrocławia  do znanej Margaret Teacher). Zaledwie dwa dni później spotykamy się razem aby uczcić powstanie tego wspólnego projektu a przy okazji sama się dowiaduję, od Cudownej Pary z Rybnika, która przygotwała na tę okoliczność poncz z szampanem i brzoskwiniami, że jest to oblewanie również tego bloga ;) (trzeba przyznać, że bardzo lubię spontaniczne imprezy) - każda okazja jest dobra. No i Dosipisanie przestaje być tajemnicą, a skoro tak to od razu pojawia się podane do ogólnej wiadomości. Mało tego, pojawiło się już też na AJKplus. Kiedy, jako samouk w obsłudze bloga, odnajduję ilość odsłoniętych witryn danego dnia, stwierdzam, że oprócz mojego męża, mojego wiernego fana ;), pojawia się większa ilość czytelników, co jest bardzo miłe. Tajemnica została dochowana, a i tak już wszyscy wiedzą ;)
Życzę zatem przyjemnej lektury i musicie sami przyznać, że kobiety są cudowne, nieprawdaż?

środa, 15 lutego 2012

dzień zakochanych

Mamy z mężem taki miły zwyczaj, że we wtorki organizujemy sobie wychodne. Czasmi jest to randka z prawdziwego zdarzenia, czasami Krąg Biblijny, czasami kino albo po prostu knajpowanie.
Fajnie się zdarzyło, że wczoraj akurat był wtorek, super się zdarzyło, że oboje mogliśmy zrobić sobie przerwę w pracy. Mój prezes nie miał nic przeciwko temu, a i męża jakoś okazał zrozumienie i zwolnił go z obowiązków na dwie godziny ;). Spotkaliśmy się w jednej z nielicznych knajpek w metropolii Opolu. Bardzo lubię, gdy ktoś mi podaje obiad, a ja nie muszę koło tego ruszyć palcem. Więc z radością wybrałam danie i z jeszcze większą radością je skonsumowałam (lekceważąc bardzo noworoczne postanowienia). Potem ogarnęło nas błogie rozleniwienie i .... spojrzałam na nas z boku. Parka w sile wieku siedzi sobie w knajpce w dniu zakochanych. (Jakieś szybko wycinane i powieszone serduszka zdobią tę knajpkę, aby nadać jej jakiś szczególny nastój.) Nie widać po tej parce już podekscytowania wynikającego ze spotkania w tym dniu zakochanych. Nie robią wokół tego wiele szumu, ale trzymają się za ręce i gdyby mogli to .... ucięliby sobie drzemkę. No cóż za romantyzm! Aż zaczęliśmy się głośno z tego śmiać robiąc wiele szum wkoło siebie i budząc ogólne zainteresowanie. Nie wpisaliśmy się w klimat.

Wieczorem natomiast skorzystaliśmy z wychodnego i rozważaliśmy z innymi "Hymn o miłości" (1 Kor 13, 1-13).  Szczególnie wzruszył mnie fragment "Miłość nigdy nie ustaje, nie jest jak proroctwa, które się skończą, choć zniknie dar języków i choć wiedzy już nie stanie". (1 Kor 13,8)
Dzisiaj zdecydowanie wybieram Miłość niż tylko zakochanie ;)

poniedziałek, 13 lutego 2012

powinno być pięknie

Mam takie szczęście, że otoczona jestem ludźmi, którzy darzą mnie skrajnymi uczuciami, a w związku z tym wywołują skrajne emocje. Oczywiście, wolałabym przebywać tylko z tymi, którzy wzbudzają te pozytywne. Tych, od negatywnych, na szczęście jest zdecydowanie mniej, ale niewiele potrzeba aby "rozsierdzić byka", a potem to już taki łańcuszek i lawina, tak jak dzisiaj. Po prostu szkoda słów. Ale wystarczyły dwa telefony (takie trafione przypadkiem) z Wrocławia, by wszystko potoczyło się inaczej: od znanego, prawie każdemu na ziemi, Kuzyna i znanej z innego bloga Pani Doktorowej. Nawet nie zdają sobie z tego sprawy, jak poprawili moje dzisiejsze nastawienie do ludzi. Postanowiłam uśmiechać się więcej do innych. Każdy, uśmiechem obdarowany, też odpowiedział uśmiechem. To było bardzo miłe.

A po ciężkim, zabieganym dniu, kiedy wróciliśmy do domu nasz Najstarszy Niesforny Aniołek, widocznie też wytrącony czymś dzisiaj z równowagi, wpadł w taki dziwny, zaczepny nastrój, który doprowadza tylko do kłótni i niepotrzebnych słów. A w domu powinno być przecież tak pięknie. Już nawet nam powiedział, żebyśmy się nim nie zajmowali. On widocznie też potrzebował telefonu od kogoś, kto mu pomoże. Postanowiłam więc do niego "zadzwonić". Wystarczyło mu tylko zapewnienie o miłości do niego i rozczulony wtulił się mocno we mnie i uspokoił.

Jutro zadzwonię do kogoś z dobrym słowem. Wybiorę jedną osobę, do której nie mam żadnego interesu i niczego od niej nie będę chciała. Po prostu ją pozdrowię.

niedziela, 12 lutego 2012

bez zapowiedzi

Wczorajszy dzień to już historia.
Troszkę szkoda, bo z mojego punktu widzenia, mógłby jeszcze chwilkę potrwać. To była taka mała uczta dla ciała i ducha.
Ponieważ do gości, którzy nas odwiedzili, mam duże zaufanie, z radością przyjmuję ich zapewnienia, że dobrze się u nas czuli. I z tego jestem najbardziej zadowolona, że jesteśmy otoczeni ludźmi, którzy cenią sobie prawdę i Prawdę. Ważna jest dla nich życzliwość a nie konwenanse i nie są najważniejsze eksponaty a dobre słowo.
Wzruszyłam się, gdy nasz średni Niesforny Aniołek oddał w prezencie, na zawsze!, swojego aniołka na pamiątkę Ani, najmłodszy zaś, od rana, pytał czy dzisiaj też zaraz przyjdzie do nas mały Jalek ;)

Drodzy Goście, będzie nam niezwykle miło, gdy kiedyś do nas przyjedziecie, bo sami będziecie chcieli ;), tak bez okazji.
nawet bez zapowiedzi


piątek, 10 lutego 2012

Jadą goście jadą

Przyjadą do nas goście. Z Wrocławia, Oławy, Miłoszyc, Mirkowa, może też z Wlenia. Bardzo się cieszę z tego powodu, bo jestem towarzyską jednostką i dobrze się czuję z innymi ludźmi poznając ich. Czuję lekki dreszczyk podeskcytowania bo większość z nich będzie u nas po raz pierwszy. Dla nas to nowe doświadczenie i dla nich też. Chciałabym aby poczuli się dobrze.
Osobiście lubię odwiedzać takie domy, gdzie można się poczuć dość swobodnie, że gdy będąc tam z dzieciakami, nie muszę stresować się, że przez ich ciekawość lub niefrasobliwość zostanie zniszczony jakiś cenny przedmiot czy pamiątka. Nie żebym coś miała do wymienionych rzeczy, ale z małymi dziećmi niekoniecznie się chodzi do muzeum. A jeśli już, to wymaga to wielkiej koncentracji. I nie wiadomo wówczas na czym lepiej się skupić: na eksponatach czy na dzieciach. I co komu daje taka wizyta?
Akurat nasz dom jest przeciwieństwem muzeum, bo wystrój codziennie jest inny. Różne przedmioty ciągle zmieniają miejsce. Niektóre same tak się chowają, że poszukiwania ich przypominają raczej wykopki niż kulturalne zaglądanie w prawdopodobne miejsca ich pobytu. Także, myślę, że koledzy i koleżanki naszych Niesforków będą mogły się czuć swobodnie, a Rodzice? To już nasza w tym głowa, aby ich nie przegadać (a lubimy sobie pogadać), a stworzyć atmosferę dobrą do rozmowy. Obyśmy podołali.

czwartek, 9 lutego 2012

Rozmowy w drodze do przedszkola

Jedziemy sobie rano do przedszkola i nagle średni Niesforny Aniołek - córeczka (lat niespełna 4) rozpoczyna niezwykle ważną dyskusje: "Mamo, a kiedy my umarniemy? i co z nami będzie?" Cierpliwie i ciepło, choć niezwykle zaskoczona, tłumaczę jej, że kiedy to będzie to nie wiem, ale wiem, że chociaż tu na ziemi umrzemy, to przez to, że wierzymy w Boga zawsze żyć będziemy razem z Nim i że kiedyś nasze ciała zmartwychwstaną. Na co ona odpowiada pełna powagi, że ona wierzy i żyć będzie. I od razu zadaje pytanie najmłodszemu bratu: "A Ty?" Najmłodszy Niesforny Aniołek - syn (lat niespełna 3) chyba nie do końca rozumiejąc o czym jest mowa, z zadumą i powagą odpowiada: "A ja nie wiem". W związku z czym Średni kończy szybko rozmowę bez możliwości wtrącenia jakichkolwiek trzech groszy: "To znaczy, że nie wierzysz". 
Zaskoczyła mnie jej stanowczość i jasność wyrażania myśli. Ta rozmowa, po raz kolejny, uświadomiła mi,  że nie można żadnej sprawy w rozmowie z Niesforkami bagatelizować.
A gdy chodzi o wiarę, to albo się ją ma albo nie. Nie ma tu miejsca na żadne ale...

środa, 8 lutego 2012

czas na zmiany?

Jako że wszystko jest ostatnio bardzo stresujące, postanowiłam temu przeciwdziałać. Dzisiaj w ramach relaksu odwiedziłam fryzjera. Pani  zgrabnie ręce załamała nad stanem moich włosów i postanowiła zadziałać jak prawdziwy fachowiec, który się zna na tym co robi, a nie tylko sprawia wrażenie. Włosy zdecydowanymi cięciami skróciła i zastosowała tzw. kurację regenerującą na włosy. Poza tym, ponieważ się znamy nie tylko z salonu, bo dzieci nasze chodzą do tej samej klasy, obiecała, że będzie się bacznie przyglądała mojej fryzurze i w razie czego poprawiała. Ale raczej nie widzi takiej konieczności, bo z dzieła swojego jest zadowolona. A poza tym, to namawia do zdecydowanych zmian, mój drogi mąż zresztą też i może następnym razem to jakiś zdecydowany kolor np. pomarańcz? I co ja na to?
No właśnie, co ja na to? Chyba boję się zmian. Ale może warto ;)

poniedziałek, 6 lutego 2012

Pada śnieg



Mimo że wiem, jak teoretycznie zapanować nad emocjami, to w momencie trudnej sytuacji, zwłaszcza do bliskich mi osób, pozwalam sobie na wybuchy złości, gniewu, na obrażanie się, ostentacyjne okazywanie swojego innego zdania. O ile mąż, zwłaszcza po przeżytych warsztatach, robi, co może, aby natychmiast znaleźć dwa a nawet trzy rozwiązania, aby sytuację sprowadzić na lepszą trajektorię błyskawicznego lotu, to dzieci w ogóle nie mają pojęcia o co chodzi. Mało tego, ciężko im zrozumieć, wytłumaczyć sobie, nie potrafią też same sobie poradzić ze złymi emocjami skierowanymi do mnie. I rozumiem ich, a jednak moja pozycja często wykorzystywana jest przeze mnie do umocnienia swojej "władzy". Gdy już emocjonalny huragan przejdzie wtedy widzę ogrom strat przezeń wyrządzony. Żal mi ich. Potem trzeba długo wszystko naprawiać, o ile się da, oczywiście. Zdumiona jednakże jestem ogromem serdeczności, życzliwości i ufności, którą codziennie na nowo mnie obdarzają. Jestem im za to wdzięczna, bo znowu mam szansę.
Dzisiaj po powrocie ze szkoły, przedszkola, z pracy, zmęczona i głodna spotykam pod domem opór. Wszyscy chcą się bawić na resztce śniegu. No, co za pomysł! Przecież trzeba zrobić obiad itd. Już mam ochotę pogonić towarzystwo używając swojej władzy, gdy myślę sobie - mróz przecież nie największy, tylko -12, resztka śniegu jest, kilka dni już nie bawiliśmy się na śniegu, co mi tam. Więc dalej do zabawy! Śnieżek nie można było z tego śniegu zrobić, ale udawaliśmy, że właśnie pada podrzucając go do góry. Po 10 minutach wszystkim się znudziło, a zupa potem smakowała wyśmienicie. Warto było stracić te pare minut;)

niedziela, 5 lutego 2012

Bal nad bale

Właściwie to zgadzam się z Marylą Rodowicz, że życie to jest bal nad bale.
Od paru miesięcy planowaliśmy razem z Mężem, że 4 lutego wybierzemy się na Bal Złomów Wawrzynowych (znakomicie utożsamiamy się z tym określeniem i od kilkunastu lat bywamy na nim regularnie), nawet kreacja na to spotkanie była przygotowana, ale wszystko potoczyło się inaczej.
Tego dnia pojechaliśmy w przeciwną stronę, do miasta w którym przyszłam na świat i to wcale nie z powodów sentymentalnych, a na pogrzeb ojca mojej przyjaciółki. Mróz na wschodzie Polski jeszcze większy niż w grajdołku w południowo - centralnej Polsce, że tylko siedem warstw odzieży na wszystkich częściach ciała i wypita rozgrzewająca herbata z rumem, dawało jako tako poczucie komfortu cieplnego.
Wzruszona byłam tym, że pomimo tego mrozu ludzie przybyli tłumnie wypełniając po brzegi kościół parafialny i w stosownym milczeniu, szybciutko drepcząc, stukając jeden but o drugi (z zimna) utworzyli zwarty kondukt pogrzebowy. Dawno nie widziałam tylu ludzi na pogrzebie "zwykłego" człowieka. Ale zwykłego tylko z pozoru, bo ten tłum świadczył bowiem o jego niezwykłości. Pan Jacek bowiem był nadzwyczaj skromny, ale też stanowczy i wierny Bogu, Żonie, Rodzinie. Nie szukał wygód, luksusów, wydawało się nic go nie obchodzą wynalazki i gadżety tego świata. Istotny był dla niego drugi człowiek i stąd ten tłum, bo dla wszystkich ta, rzadko spotykana dziś, postawa była ważna. Dzięki niej pewnie niejeden mógł się poczuć dowartościowany.

Będąc w kościele wróciły do mnie wspomnienia z dzieciństwa.
Bywałam wtedy tu często i wcale nie z poczuciem zmarnowanego czasu. Lubiłam tam być, bo dobrze się czułam u "Pana Boga w domu". Chodziłam tam przeważnie sama, ale gdzieś kątem oka szukając właśnie pana Jacka, jego żony, dzieci. Byli dla mnie wzorem chrześcijańskiej rodziny. Ich postawa wierności Bogu i wierności rodzinie były zalążkiem mojej tożsamości chrześcijańskiej. Uświadomiłam sobie to dopiero wczoraj, siedząc w tym kościele, w stylu baroko-rokokoko i dzieląc się tymi wspomnieniami i spostrzeżeniami z moim drogim mężem w czasie drogi w samochodzie. (Jestem wdzięczna mężowi, że okazał tak dużo cierpliwości i zainteresowania moim życiem.)
Pomimo tego, że nie przetańcowaliśmy tej nocy i nie spotkaliśmy się z naszymi przyjaciółmi, znajomymi z lat studiów, pomimo okrutnego mrozu, pomimo smutnego ostatniego pożegnania dzień ten był piękny, bo dał możliwość zatrzymania się, refleksji.
Na bal pójdziemy następnym razem i myślę, że nie można marnować żadnej okazji aby cieszyć się życiem, przyjaźnią i serdecznością. Nigdy nie wiadomo, czy to nie będzie ostatni bal.

piątek, 3 lutego 2012

Kurtka


Jestem tak zakręcona, że nawet nie zauważyłam, że moja kurtka jest rozdarta i nawet nie bardzo nadaje się do tego aby próbować ją naprawić. Rozdarcie, niczym zalotne oczko, mruga na środku kurtki i mówi "już dłużej nie powinnaś mnie nosić". Skoro tak jest, to posłusznie pędzę do slepu, z czystym sumieniem, że bez sensu nie wydam pieniędzy i cieszę się niezwykle, gdy wszędzie na wystawach wielkie hasła WYPRZEDAŻ. Ale rzeczywistość okazuje się być brutalna. Nie ma żadnej kurtki, która by na mnie pasowała (niestety) i jeszcze mi się podobała. Pełno wszystkiego, tylko ja już zupełnie nie pasuję do modnych fasonów. Moja kurtka nadal będzie mrugała mało eleganckim oczkiem.
Ale to dobrze, bo mogę dzisiaj podjąć jakieś postanowienie noworoczne, bo chyba nie jest jeszcze na nie za późno, prawda?

czwartek, 2 lutego 2012

tam na pewno jest dobrze

Zakręcona i wkręcona na maksa w codzienne sprawy, zmęczona obowiązkami, przytłoczona problemami nie zwracam uwagi i nie doceniam tego, co jest wokół nas. Mam wrażenie, że czasami daję się tak ponieść temu, co inni myślą i sądzą, a już nie daj Boże na mój temat, że zapominam cieszyć się tym, że tak wiele wspaniałych osób jest wokół mnie. Że tyle ciekawych osobowości było i jest w moim życiu. Taka refleksja mi dziś towarzyszy, bo odszedł Tato mojej drogiej przyjaciółki od kołski. Zawsze był mi bardzo życzliwy, a jego specyficzne poczucie humoru zmuszało do myślenia. Umarł nagle i niespodziewanie. Mam nadzieję, że właśnie spotkał się z naszym wspólnym Ojcem-Bogiem i jest mu tam po prostu dobrze.